, Ĺźuławski jerzy na srebrnym globie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nej z takich łysin skierować, spełzały na niczym. Słyszała już szum wody, uchodzącej owym
wąwozem, nad którym ją spotkałem, i była przygotowana, że wóz z nią gdzieś w nieznany
kraj popłynie, gdy szczęśliwym trafem zatrzymał się u przylądka, utworzonego z wystającej
skały nad gardzielą parowu. Przytomna kobieta skorzystała z chwili i zarzuciła linę przez
otwarte okno na sterczący głaz, zabezpieczając się w ten sposób przed prądem, mogącym wóz
każdej chwili unieść na nowo. W czasie gdy ja przyszedłem, niebezpieczeństwo już minęło,
gdyż woda opadła do tego stopnia, że wóz osiadł na suchym miejscu.
W kilkanaście godzin pózniej pozostały już tylko w kotlinie niewielkie kałuże, wygląda-
jące jak szklane szyby wśród zielonych porostów.
Na Piotra czekaliśmy jeszcze spory kęs czasu. Doprowadziły go do nas psy biegnące za
moim śladem. Przyszedłszy zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem i nie mówiąc ani słowa,
zabrał się do przeglądu ocalonych w wozie zapasów i narzędzi. Dziwny to człowiek! - żyję tu
już z nim ziemskich lat jedenaście, a przecież zdarzają się ciągle okoliczności, w których nie
umiem sobie zdać sprawy z jego charakteru, będącego szczególną mieszaniną odwagi, po-
święcenia i stanowczości - z namiętnością oraz skłonnością do samolubstwa, zawiści, skryto-
ści i zniechęcenia. Wiem o nim to jedno tylko, że jest zgoła nieobliczalny.
Katastrofa wyrządziła nam dość znaczne szkody. Straciliśmy w powodzi wiele potrzeb-
nych przedmiotów bezpowrotnie, wielu innych musieliśmy z mozołem szukać po rozległej
kotlinie. Namiotu uniesionego przez wodę na razie nie mogliśmy odnalezć. Całe szczęście, że
wobec robionych od dawna przygotowań do dalszej podróży większa część naszego dobytku
w czasie ulewy znajdowała się już była we wozie. Odnieśliśmy jednak z tej powodzi także
34
ważną korzyść, mianowicie: odpływająca woda wskazała nam drogę, którą się mamy puścić
na południe.
Rozumowanie nasze było bardzo proste: jeżeli woda tak prędko odpłynęła, widocznie
wąwóz musi prowadzić ku miejscom niżej położonym, gdzie wedle wszelkiego prawdopodo-
bieństwa znajdziemy jakiś znaczniejszy zbiornik wody, wielkie jezioro lub morze, a co za tym
idzie, i wybrzeża skraplane deszczem, a więc zapewne nie pozbawione życia.
Nim nadeszła pora odjazdu, byliśmy już od dawna ze wszystkim gotowi. Wóz stał opa-
trzony u samego ujścia wąwozu, otwierającego się przed nami jak brama do nowego świata;
należało tylko motor elektryczny puścić w ruch za pomocą akumulatorów, nabitych jeszcze w
czasie, kiedyśmy mieli ogień. Nawet duży kawał drogi zbadaliśmy naprzód, zapuszczając się
w wąwóz piechotą. Nie był to bity gościniec, zwłaszcza że ostatnie wody miejscami głęboko
grunt poryły, ale w każdym razie można się było tędy puścić nie narażając się na nadzwy-
czajne trudności. Czekaliśmy więc już tylko sposobnej pory, aby wyruszyć w ślad za tymi
wodami, co spłynęły ku południu, w nieznany kraj przedziwnych cudów przyrody, którego
długich nocy nie rozświetla nigdy srebrny krąg Ziemi, błyszczący nad pustyniami.
Czterdzieści godzin przed nastaniem pierwszej kwadry Ziemi wyruszyliśmy w drogę. Na
nieznanej półkuli Księżyca, dokąd zdążaliśmy, była jeszcze noc, ale niebawem miało już
słońce oświecić te kraje.
Nie bez przykrego uczucia żalu, a nawet i niepokoju, opuszczaliśmy krainę biegunową.
Znaliśmy ją już i wiedzieli, co nam dać może, podczas gdy wszystko, co nas czekało, było
tajemnicą i przypuszczeniem. Mieliśmy się znowu narazić na palące słońce długich dni i mro-
zy nocy, zdających się nie kończyć nigdy, mieliśmy przebywać znowu wąwozy, góry, a może
i pustynie w podróży do kraju, o którym nie wiedzieliśmy zgoła, czy nas przygarnie i wyżywi.
Nadto brak paliwa niepokoił nas mocno. Co się stanie, myśleliśmy, jeśli się nabój naszych
akumulatorów skończy nadspodziewanie prędko, prędzej, niż znajdziemy materiał do rozpa-
lenia ognia i puszczenia w ruch maszyny, aby je nabić na nowo! Czy zdążymy wtedy powró-
cić piechotą przed nocą do Kraju Biegunowego, aby się zabezpieczyć przed nadchodzącym
zimnem, tym grozniejszym dla nas, że nie będziemy mieli ognia? Była chwila wkrótce po
wyruszeniu w drogę, kiedy chcieliśmy już wobec tych obaw zawrócić na mchami porosłą łąkę
biegunową, aby przepędzić na niej całe życie, grzejąc się przy słabym cieple rozprószonych w
atmosferze skośnych promieni słońca i żywiąc się jak ziemskie zwierzęta surowymi ślimaka-
mi i porostem. Ale wahanie trwało niedługo; ciekawość i nadzieja przemogły. Zapas żywno-
ści mógł nam wystarczyć na dość długi czas, wzięliśmy też ze sobą trochę wyciśniętego z
wody torfu, spodziewając się, że w słonecznych okolicach uda się go nam o tyle wysuszyć,
aby móc ogień rozpalić. Zresztą postanowiliśmy w razie najgorszym po wyczerpaniu naboju
połowy akumulatorów zawrócić do Kraju Biegunowego.
W pierwszych kilkudziesięciu godzinach drogi nie zdarzyło nam się nic godnego uwagi.
Wąwóz się skończył i wydostaliśmy się na równinę podobną do biegunowej, tylko znacznie
obszerniejszą. Znać na niej było również niedawną powódz; w promieniach wschodzącego
właśnie słońca błyszczały jeszcze tu i ówdzie rozlegle, płytkie kałuże. Tutaj zastanowiła nas
już odmienna flora, choć od bieguna byliśmy zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów oddaleni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl