,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niebieskim, srebrnym i czarnym, jak obrazki w komiksie. - To piękne - mówił ojciec. - Ludzie tego nienawidzą. - A co to jest? - Głównie imiona. Jakieś gangsterskie sprawy. Nie wiem dokładnie. Pewne drzwi otaczało niczym rama wielkie walentynkowe serce - ładnie, starannie narysowane - przebite sztyletem. - Wiesz, co to jest. - Miłość - odparłam. - Aha. Wróciliśmy przed ten sam budynek tydzień pózniej, ale graffiti już nie było; smugi białej farby zakryły imiona, kolory i wielkie serce. Wyglądało to ohydnie. - Powinni zostawić je w spokoju - powiedziałam. - Nie martw się, ściana nie zostanie długo biała, nie w tej okolicy. Pośrodku Parku Webstera znajdował się tunel biegnący pod alejką; sypiali w nim włóczędzy, a nastolatki piły piwo i paliły. Zamiast przejść górą, wchodziliśmy zwykle z ojcem do tunelu, omijając rozbite butelki i od czasu do czasu jakiegoś bezdomnego opatulonego w śpiwór. Raz znalezliśmy puszkę farby w sprayu. Srebrna Błyszcząca . Ojciec potrząsnął puszką, a potem namalował na betonowym murze uśmiechniętą buzię. - To ty - powiedział. - Tak dziś wyglądasz. - Nie, nieprawda. To nie jestem ja dzisiaj. - No cóż, w takim razie to musisz być ty jutro. - Wręczył mi puszkę. - Spróbuj. Zamierzałam także namalować uśmiechniętą buzię, ale zle wycelowałam i opryskałam sobie prawą rękę. - O nie - jęknęłam, upuszczając puszkę. Miałam dłoń w kolorze srebrnym błyszczącym ; próbowałam zetrzeć farbę o różową koszulkę. Chciało mi się płakać, a ojciec się śmiał. Zmiał się tak bardzo, że aż zaczął kaszleć. Myślałam, że zwymiotuje. Matka czekała na nasz powrót w domu. Najpierw zobaczyła moją koszulkę; w miejscu, gdzie powinien być różowy kucyk i balon, widniały dwa srebrne odciski dłoni. - Co się, u diabla, stało? - Chwyciła mnie za nadgarstki, żeby obejrzeć ręce. - Jestem robotem - powiedziałam. Wtedy mnie uderzyła. - Zniszczyłaś koszulkę! Twoje ręce! Ale najgorszy był ojciec. Nic nie zrobił. Stał przy drzwiach i się nie odzywał. Chciałam na niego nakrzyczeć za to, że śmiał się w tunelu. Chciałam, aby wytłumaczył, że to wszystko jego wina, że zabawa z puszką była jego pomysłem. MAMO, PIEPRZ SI! To powinnam napisać sprayem na murze. To powinnam jej powiedzieć, kiedy mnie uderzyła. Oglądałam bok autobusu, szukając innych napisów, ale słońce zaszło już za wierzchołki traw i trudno było cokolwiek wypatrzyć. Przeniosłam więc wzrok na pastwisko, gdzie migotało już parę świetlików. - Jestem tutaj - zawołałam. - Tutaj! To ja! Uciszyłam się, zakrywając sobie usta. Zachowywałam się zbyt głośno. Duch mógł mnie usłyszeć. Mógł pomyśleć, że to jego wołam. Patrząc przez okna, widziałam łąkę, ale z powodu torów i wysokich chwastów nie mogłam dojrzeć łubinów i kamieni otaczających radio. Ani ducha, jeśli tam był. Za łąką, w kępie jadłoszynów paliło się żółte światło, tysiąc razy mocniejsze od błysku świetlika. Pomyślałam, że to królowa matka wszystkich świetlików czai się w oddali, przynajmniej milę ode mnie i autobusu. Po drugiej stronie torów wszystko wydawało się większe - kwiaty, kamienie, łany sorga. I duch. - On może zniszczyć Tokio jak Godzilla - powiedziałam do Klasycznej. - Rozwaliłby łóżko mamy. - To królowa Gunhilda. Królowe zawsze są grubsze od innych. Dlatego zostają królowymi. Każdy daje jej złoto i jedzenie, a ona tyje i siada na wadze w swoim pałacu, a wtedy każdy musi jej dać jeszcze więcej jedzenia i złota - musi być tego tyle, ile ona waży. - Królowe są potworami. Należy je dusić i topić w bagnie. Wyobraziłam sobie moją matkę na łące, jak wyrywa pokrzywy i rzuca kamieniami. Wiedziała, że jestem w autobusie. I była głodna. Zaraz miała się wspiąć na nasyp i wejść na tory. A potem mnie zaatakować. - Ty nędzna kreaturo! Przez okna wlatywały świetliki. Rozbłyskały wszędzie jasnymi punkcikami, nie zwracałam jednak na nie uwagi. Rozglądałam się czujnie w obawie, że ktoś może się skradać na zewnątrz. Próbowałam porozumieć się myślami z Klasyczną - obudz się, obudz się, mam kłopoty - ale ona śniła o lodach Eskimos. Byłam zdana na siebie. Mój ojciec odpoczywał w Danii. Nie pomógłby, nawet gdyby matka mnie dusiła, nawet gdyby urywała mi głowę. Czekałam. Byłam gotowa uciekać, kiedy nadjedzie pociąg. Znajdowałam się tuż przy drzwiach autobusu, przy wyjściu awaryjnym. Ojciec mówił, że można łatwo wyprzedzić ducha, Człowieka z Bagien lub każdego innego potwora. - Dopadają cię tylko wtedy, kiedy się ich nie spodziewasz. Jeśli się spodziewasz, zawsze możesz uciec. - Ale one są szybkie. - Nie, wcale nie są szybkie. Martwe rzeczy są powolne. Trzeba być żywym, żeby uciekać. Serce musi pompować krew. - Dlaczego? - Bo jak nie pompuje, to jesteś martwa. A jeśli jesteś martwa, to nie możesz biec. - Jak się poruszasz, kiedy jesteś martwy? - Nie poruszasz się. Po prostu fruwasz. Jak liść na wietrze. Energia albo coś w tym rodzaju przenosi cię z miejsca na miejsce. To jest coś takiego jak magia. Kiedy jesteś martwy, potrzebujesz mnóstwa magii, znacznie więcej niż żyjąca osoba. Nie potrafiłam tego zrozumieć, ale i tak mu wierzyłam. - Więc jak widzisz potwora, to uciekasz? - Albo zanim go zobaczysz. Kiedy go wyczujesz. Kiedy wiesz, że zaraz wyskoczy i cię złapie. Inaczej niż w filmach. Tam ludzie zawsze są idiotami. Czekają, aż zostaną złapani. Przewracają się, oglądają za siebie i wrzeszczą. Trzeba po prostu uciekać. Wtedy jest się bezpiecznym. Dość czekania. Pociąg się spózniał. W łanach sorga kryli się ludzie z bagien, słyszałam, jak szeleszczą. A królowa Gunhilda chciała jedzenia. Byłam żywa, więc pobiegłam. Zgniatałam tenisówkami trawę i łubiny. Przepraszam, powtarzałam w myślach, przepraszam. Nie oglądałam się za siebie i nie wrzeszczałam. Wysyłałam tylko wiadomości: Klasyczna, usłysz mnie. Już nie śpisz, obudziłaś się. Już nie śpisz, obudziłaś się. Już nie śpisz... Zwietliki migotały nad ścieżką, przeto usta trzymałam zamknięte. Nie chciałam żadnego z nich połknąć. Gdybym połknęła, mój żołądek mógłby zacząć świecić. A wtedy - gdybym musiała się schować w wysokiej trawie - łatwo by mnie było dostrzec. Byłabym jak Królik Bugs, przechadzający się przed Elmerem Fuddem z tarczą strzelniczą na pośladkach, mówiący: Powiedz, skąd ci przyszło do głowy, że w tych lasach jest jakiś królik? . Och, nie wiem. Mam takie przeczucie . Gnając w stronę podwórka, usłyszałam pociąg. Ziemia zadrżała, kiedy przejeżdżał. Dysząc z wysiłku, zatrzymałam się pod masztem; dotykając go ramieniem, czułam wibrowanie stali. Sorgo zafalowało poruszone wiatrem. Miałam gęsią skórkę na rękach. Nikt mnie nie gonił, przynajmniej na razie nie było nikogo widać. Próbowałam dojrzeć coś poprzez łany sorga, ale było to niemożliwe. Wiedziałam jednak, co się dzieje - na pastwisku podmuch wyrzucił świetliki z autobusu. Kawałki szkła grzechotały na wypalonym przejściu pośrodku wraku, inne spadały z okien niczym grad. A królowa Gunhilda nie mogła przejść przez tory, przynajmniej przez chwilę. Klasyczna skomunikowała się ze mną, choć przekaz był słaby: Wszystko w porządku. Już nie śpię. Przyjdz po mnie... A potem nie było już hałasu, pociągu, wiatru. Dłonie miałam mokre od potu, ale byłam bezpieczna. Wspięłam się po schodach na ganek i weszłam do domu. Ojciec siedział w fotelu. Widziałam tył jego głowy. Mapa Danii zwisała krzywo, przechylona na jedną stronę; [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|