,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A jeżeli nie... - Jest jeszcze córka - odparł. - Charlotte. Która jest w ciąży, nawiasem mówiąc. - Kiedy już będę miała w jednym pokoju Charlotte i Middletona... - Uśmiechnęła się na tę myśl i energicznie zatarła delikatne dłonie. - Kocha kogoś jeszcze? - Kobietę, z którą kiedyś pracował. Teslę. Leonorę Teslę. - Gdybyśmy mieli tę Teslę, mogłoby podziałać równie dobrze -jeżeli ciągle mu na niej zależy. Wolałabym jednak ciężarną córkę. Rozdział 7 DAVID CORBETT We wnętrzu samochodu panował stary, niemal przedpotopowy smród, podłogę zaścielały lepkie, zatłuszczone opakowania po jedzeniu, między oparciami walały się puszki po tanim, mocnym piwie, cuchnące pety wypełniały po brzegi popielniczki. Klimatyzacja krztusiła się i zacinała, wydzielając zalatujący stęchli-zną chłód, z którym mieszała się intensywna woń potu trzech ciał - nie tylko Middletona, ale także Marcusa i Traci, niedoszłych złodziei, którzy chcieli go obrabować. Poznał ich imiona, wysłuchując wzajemnych złorzeczeń i oskarżeń, którymi bez przerwy się zasypywali, gęsto przetykanych obrazkami z ich zmarnowanego życia mówili o swoich niezrealizowanych potrzebach, o niezaspokojonych pragnieniach, o swoich żałosnych, dziwacznych przyzwyczajeniach, obiecywali sobie poprawę, klęli, przerzucali się dowodami winy, używając wulgarnego slangu, który Middleton ledwie umiał rozszyfrować. Tymczasem zdezelowany samochód z klekotem sunął na północ w kierunku Baltimore, oświetlając jedynym działającym reflektorem mokry asfalt autostrady 1-495. Przeszła krótka letnia burza, zmieniając powietrze w gęstą i lepką watę, którą dogorywająca klimatyzacja mogła tylko bezproduktywnie mleć. Sportowa marynarka Middletona przylgnęła mu do pleców i ramion niczym druga skóra. Wolną ręką ocierał twarz z potu, w drugiej ściskając berettę. Wreszcie, by powstrzymać falę mdłości, przerwał kłótnię toczącą się z przodu. Włącz radio. - Trącił Marcusa w ramię pistoletem. Młody człowiek lekko odwrócił głowę. Jego policzek był upstrzony białymi krostami. - Ej, mamy tu z Traci do pogadania. Middleton wbił koniec lufy w szyję Marcusa. - Powiedziałem, włącz radio. Nie mogę zebrać myśli. - Nie świruj pan, panie Szarak - odezwała się Traci zza kierownicy, zerkając na niego przez ramię. - Porywasz nas, grozisz nam, robimy wszystko, co każesz. Spokojnie, nie wycinaj pan żadnych numerów. Nie z tym gnatem. Odkąd wsiadł do samochodu, tak się właśnie do niego zwracali: panie Szarak. Z początku sądził, że chodziło o jego wymiętą twarz, która z powodu napięcia i niewyspania wyglądała coraz gorzej. W tonie jej głosu uchwycił jednak nutę kpiny, o wyraznie rasowym podłożu. Czy to nie Cab Calloway nazwał białych ludzi szarakami w swoim słowniku murzyńskiego slangu? Ale to było bardzo dawno temu, zanim ci dwoje się urodzili. Chryste, a nawet zanim urodził się sam Middleton... - Nie wycinam numerów - odparł. - Mówię tylko... - Włącz to cholerne radio! Ręka Marcusa błyskawicznie sięgnęła do deski rozdzielczej i wcisnęła włącznik. Middleton wzdrygnął się na dzwięk koszmarnego, skocznego jazgotu zadowolonych z siebie głosów, usiłujących przekrzyczeć linię basu, pulsującą w rytmie młota pneumatycznego na tle papki syntezatorowego podkładu. Wszystko to buchnęło z radia nastawionego na cały regulator. - Zmień stację. - Zaraz, gościu, coś pan taki nerwus? - Zmień stację. Już! Marcus naburmuszył się, ale posłusznie zaczął kręcić gałką. Szum przerywały nosowe okrzyki, zniekształcone głosy nawiedzonych kaznodziejów... - Musisz się pan wyluzować, panie Szarak - poradziła Traci. -Odpuścić, olać to. Nagle przez trzaski przedarł się przenikliwy dzwięk klarnetu. I sopran w znajomym takcie niezapomnianego Sprechstimme" Middleton gwałtownie pochylił się naprzód. - Teraz! Zatrzymaj! Marcus zrobił minę, jak gdyby kazano mu połknąć żabę. - Nastaw. Wyreguluj, żeby nie było zakłóceń. - Nie, nie. Wystarczy, żeś nas pan porwał. Nie może nas pan jeszcze torturować. -Nastaw! Nadawano Księżycowego Pierrota" Schónberga, dwadzieścia jeden pieśni na pięciu muzyków i osiem instrumentów plus głos, z tekstem pół śpiewanym, pół recytowanym, pierwsze dodekafonicz-ne arcydzieło XX wieku. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|