,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W mojej podświadomości zabrzmiał sygnał alarmowy. Błyskawicznie wykonałem obrót na pięcie, schylając równocześnie głowę i unikając w ten sposób ciosu pięścią. Napastnik zachwiał się, tracąc na mo- ment równowagę. Wykorzystałem to, chwytając go w pasie i usiłując powalić na podłogę. Był jednak nad- spodziewanie silny, umięśniony i wyćwiczony. Nie mogłem się z nim uporać. Człowiek zwany szefem zniknął tymczasem gdzieś w czeluściach piętra. Teraz, gdy już rozszyfrowałem jego taktykę, wiedziałem, że od początku chodzi mu tylko o jedno; o to, ażeby maksymalnie opóznić moje dotarcie na piętro. Kątem oka ujrzałem, jak reszta towarzystwa, dotąd znieruchomiała na swoich miejscach, zaczyna się wymykać z hallu. Kulturysta zapewne też to spostrzegł, skoro nagle wywinął się niczym piskorz i zanim zdążyłem się zorientować w jego prawdziwych zamiarach, pobiegł w kierunku wyjścia. W tym momencie usłyszałem odgłos hamującego samochodu, pisk opon i głosy: Stać! Milicja! 2 No, no powiedziałem, wchodząc do obszernego pokoju, który znajdował się na pierwszym pię- trze, dokładnie tuż nad hallem. Widzę, że mamy tu prawdziwe Monte Carlo. Oczywiście przesadziłem. Do kasyna w Monte Carlo miało się to jak Włochy pod Warszawą do Italii. Po prostu było to jedno z likwidowanych od czasu do czasu nielegalnych kasyn gry, prymitywne, jak zwykle różne chałupnicze namiastki. Dostarczało jednak prawdopodobnie zbliżonych emocji. Zrodek pomieszczenia zajmował prostokątny stół, otoczony poodsuwany-mi krzesłami, na którego blacie leżała nieduża ruletka. Wyglądało na to, ze nie zdążono już jej wynieść bocznym zapasowym wyjściem, tak jak wynoszono kasę pełną pieniędzy i żetonów. Kilka takich żetonów, najwyrazniej zgubionych w pośpiechu, leżało na podłodze. Pozamykane okna, zasło- nięte grubymi kotarami, sprawiały, że było tu duszno pomimo wentylatora wirującego u sufitu. Wszędzie snuły się smugi dymu z papierosów, na podręcznym ni to kredensiku ni barku stały popielniczki pełne nie- dopałków i szklanki z nie dopitą kawą. Sporo pan na tym wyciąga? zapytałem ulizanego mężczyznę o bladej twarzy, jaką miewają lu- dzie spędzający długie godziny W zamkniętych pomieszczeniach. Nie uznał za stosowne odpowiedzieć. Zachowywał stoicki spokój i udawał obojętność. Zapewne pro- wadził listę stałych bywalców kasyna. Czy jednak którykolwiek z nich mógł mieć coś wspólnego z zabój- stwem Ewy Hanke? Ale swoich gości to chyba pan zna? zagadnąłem, nie zrażony jego milczeniem. Zacisnął wargi w cienką poziomą kreskę. Był uparty, lecz i prawdopodobnie świadom faktu, że mil- czenie się opłaca. Jedna z tych osób ostrzegłem może być zamieszana w sprawę morderstwa. Nie zrobiło to na nim specjalnego wrażenia. To wasza sprawa, nie moja odparł lakonicznie. Dałem znak eskortującemu go funkcjonariuszowi. Zszedłem za nimi na dół, do znanego mi już hallu o czerwonej posadzce z terakoty. Skupiona przy barku, stała tu grupa osób, wśród których dostrzegłem dwóch obcokrajowców o sma- głych twarzach i czarnych obfitych wąsach. Zobaczyłem również podstarzałego szulera w muszce w grochy, znanego mi pod pseudonimem ..Hrabia". Państwo wiedzą, że nielegalne gry hazardowe są w Polsce zabronione oznajmiłem. Poproszę o dowody osobiste. Każdy będzie musiał także złożyć zeznanie. Z grupy wysunął się przystojny mężczyzna w średnim wieku, o wyglądzie playboya, w dobrze skrojo- nych jasnych spodniach i krótkiej skórzanej bluzie. Czy mogę prosić o chwilę rozmowy na osobności? Zgodziłem się. Pozostawiając w hallu dwóch funkcjonariuszy, wyszedłem na taras i zapytałem: O co chodzi? Mężczyzna chrząknął z zakłopotaniem. Z daleka wyglądał na młodszego. Z bliska ujrzałem sieć zmarszczek i lekko podpuch-nięte oczy. Figurę miał jednak nienaganną. Widzi pan, zależałoby mi... To znaczy szybko się poprawił nam wszystkim tutaj zależałoby na jak najdalej posuniętej dyskrecji. Nie wiem, czy pan rozumie... Czy rozumiałem? Aż za dobrze! Więc ja na przykład... Co tu dużo mówić... I tak się wszystkiego dowiecie... Jestem lekarzem, pracu- ję w szpitalu, nieważne w którym. Wkrótce mam zostać ordynatorem. Jeżeli jednak wyjdzie na jaw moja bytność tutaj... Nie musiał kończyć, pojąłem przecież, o co mu chodzi. Mimo to uznał za stosowne szukanie uspra- wiedliwienia. Człowiek nie może mieć u nas żadnych słabostek w życiu prywatnym. Jakby to miało jakikolwiek wpływ na kwalifikacje zawodowe. No cóż, ja tego nie zmienię. Powiem panu wszystko, co wiem, tylko pro- szę o zachowanie tajemnicy. Pewnych spraw oczywiście nie można utrzymać w tajemnicy powiedziałem enigmatycznie jednak i od pańskiej postawy na pewno będzie wiele zależeć. Mimo woli zabrzmiało to jak obietnica. Tak też musiał to widać odczytać, skoro w jego brązowych oczach pojawiła się wdzięczność. Wróciłem do hallu. Spisując po kolei nazwiska natrafiłem wreszcie na poszukiwane. Jan Fabisiak? upewniłem się. Postawny mężczyzna o mocno zarysowanych, ściągniętych teraz gniewnie brwiach i szpakowatych, ostrzyżonych krótko włosach, bąknął coś pod nosem. Obok, trzymając swego towarzysza pod ramię, stała młoda, wyzywająco umalowana kobieta. A pani dowód? zagadnąłem. Przez dłuższą chwilę szukała w torebce. Wreszcie znalazła. Maria Partesa przeczytałem. Czy to pani występuje jako striptizerka Mariola? Powiedzmy, że ja. Czy to coś złego? zapytała zaczepnie. Złego? Skądże! Zdawało mi się tylko, że wieczorami pani występuje. Dziś mam wolne oznajmiła. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|