,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
każdego, kto pojawi się na imprezie. Wybij to sobie z głowy, Charley. Nie tylko nie będzie fałszywego pogrzebu z powodu zasranych paru tysięcy, które ci frajerzy chcieliby zgarniać za prochy na Wyspie Rikera, ale także nie będzie publicznego chowania zwłok dziadka, kiedy wreszcie je odnajdziemy. - Co z tobą? Chora jesteś czy co? Gdyby nie Corrado, nie mielibyśmy nic. Pewnie smażyłbym się jeszcze dziś w starym kraju, bo to on ściągnął stamtąd mojego ojca! Jeżeli będzie jakikolwiek pogrzeb, to my weźmiemy w nim udział. Mary Barton zaczęła szlochać, oparłszy głowę na ramionach skrzyżowanych na blacie stołu. Charley wiedział, że coś jest nie tak. Przysunął bliżej krzesło, usiadł i objął żonę. - Do diabła, Mae - mruknął cicho. - Kto może się czepiać, jeśli zechcemy okazać szacunek staremu człowiekowi, towarzysząc mu w ostatniej drodze? Wszystko, co mamy, zawdzięczamy don Corradowi. Mary Barton była niepocieszona. Następnego dnia o szesnastej Charles Barton wziął udział w odbywającym się co pół roku spotkaniu Rady Baletu. Kiedy wychodził z windy w towarzystwie pani Colin Baker, arbitra i członkini Rady w jednej osobie, Claire Coolidge właśnie wchodziła do środka. - Claire, kochanie! - wykrzyknęła pani Baker. - Jak cudownie, że znowu się widzimy. - Kobiety objęły się na krótką chwilę. - Zapewne znasz Claire Coolidge, Charlesie? Jedną z najlepszych balerin w naszym zespole? - Od pewnego czasu podziwiam jej talent - odparł Charles Barton. - Ale jak dotąd nie mieliśmy okazji poznać się bliżej. - Spoglądając w oczy tancerki, poczuł, że powraca napięcie, które tak dobrze pamiętał. Była jeszcze piękniejsza niż wtedy, przed bez mała czterema laty, gdy oddawał ją w ręce Eduarda. Dojrzała jak parmigiana stravecchio, była pełniejsza, kształtniejsza, pachnąca rozkoszą. Jak za dawnych czasów Charley poczuł podejrzany ruch w spodniach. - Pan Barton jest następcą Edwarda Price'a w Radzie -wyjaśniła pani Baker. - Ach tak - odpowiedziała Claire. - To miło. Charles Barton uśmiechnął się do niej. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że znała go kiedyś, dawno temu. W jego oczach było coś znajomego. Rozdział 32 Charley nie mógł zasnąć - tak bardzo poruszyło go lekceważenie Mary Barton dla najświętszego obowiązku: okazywania szacunku członkom rodziny. Rzucał się niespokojnie po łóżku, a w zapadnięciu w błogi sen nie pomagało mu wcale wspomnienie cudownego uśmiechu Claire Coolidge i tego, jak wysuwała dłoń z jego palców, tak miękko, tak wolno... Jej ciało było ciepłe i zmysłowe. Charley dotknął tylko jej dłoni, ale Claire równie dobrze mogła położyć się na plecach na marmurowej posadzce przed wejściem do windy, rozłożyć ugięte w kolanach nogi i wilgotnymi ustami błagać go, by jej dosiadł. Wstał i przeszedł do salki gimnastycznej mieszczącej się tuż obok łazienki, by w dobrym tempie przejechać na rowerku treningowym ponad siedem kilometrów. Rozmyślał przy tym o sprawie Enrichetty, w której wyraźnie wyczuwał coś niezdrowego. To była spokojna, wręcz flegmatyczna dziewczyna ze wsi. Orientowała się w katolickich sakramentach i znała łaskawość Honorowego Towarzystwa, a także trudną sztukę szycia i podawania do stołu - i niewiele więcej. Nie mówiła po angielsku, więc nawet nie miała szans podpaść mniej sympatycznym sąsiadom. Jakim cudem taka kobiecina mogła popaść w depresję? Była jak zwierzę na farmie, ulubiony wół czy wierny osioł właściciela. A takie istoty raczej nie miewały załamań nerwowych. Charley ubrał się o ósmej rano. Danvers przygotował dla niego lekkie, angielskie śniadanie złożone z owsianki, wędzonej ryby, jajecznicy na bekonie, grzanki i herbaty, a następnie odwiózł go do szpitala Lenox Hill. Charley należał do rady nadzorczej tej instytucji. Przedstawił się więc w recepcji i poprosił o widzenie z przełożoną sióstr pełniących dyżur. Siostra przełożona była kobietą o matczynych kształtach i uroczej twarzy. Nazywała się Rosę Hunt i wiedziała wszystko o przypadku Enrichetty. - Panna Criscione potrzebuje długiego wypoczynku i zasadniczej zmiany otoczenia, panie Barton - wyjaśniła uprzejmie. - Rozmawiała pani z nią? - spytał Charley. - Udało się pani dowiedzieć, co spowodowało tak gwałtowny wybuch agresji? - W tym właśnie cały kłopot, panie Barton. Panna Criscione nie mówi po angielsku. Wprawdzie mamy tu kilka osób porozumiewających się płynnie po włosku, ale panna Criscione używa tak mało znanego dialektu, że nasz psychiatra właściwie nie był w stanie popracować nad jej przypadkiem. - Sądzi pani, że ona jest obłąkana? - Absolutnie nie. Ale cierpi na bardzo, bardzo głęboką depresję. - Myślę, że znajdę kogoś, kto będzie mógł być państwa tłumaczem. - Ciekawe, w jaki sposób pańska żona radziła sobie z tą niedogodnością? - Traktowała pannę Criscione jak głuchoniemą. Zatrudniła ją przede wszystkim po to, by jej pomóc, choć oczywiście umiejętności zawodowe panny Enrichetty są bez zarzutu. Siostro Hunt, mam jeszcze jedno pytanie. Czy panna Criscione jest w ciąży? Taki stan rzeczy mógłby pchnąć ją ku desperackim czynom, zwłaszcza gdyby została porzucona przez partnera i tak dalej... Pielęgniarka potrząsnęła głową. - Nie. Jest też - jeśli nie liczyć skutków przemocy, do której doszło podczas walki z domownikami - w doskonałym zdrowiu fizycznym. Chciałby pan zobaczyć się z nią w tej chwili, panie Barton? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|