,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za jego plecami. Obejrzał się. Między zwałami kamieni stała kobieta. W blasku łuny rozciągającej się nad miastem twarz miała spokojną i piękną. Do Morgona docierały odgłosy bitwy toczonej na miecze i włócznie, na czary i broń sporządzoną z ludzkich kości ogryzionych do czysta na morskim dnie. Kobieta skłoniła się. - Naznaczony Gwiazdkami. - W jej głosie nie było drwiny. - Zaczynasz sięgać wzrokiem o wiele za daleko. - Nadal nic nie wiem. - Morgon przełknął kolejną porcję krwi, która zebrała mu się w ustach. - Czego ode mnie chcecie? Nadal muszę o to pytać. Mojego \ycia czy mojej śmierci? - Jednego i drugiego. Ani jednego, ani drugiego. - Kobieta przeniosła wzrok na Ghisteslwchlohma. - Mistrzu Ohmie. I co my mamy z tobą począć? Obudziłeś moc w Naznaczonym Gwiazdkami. Rozumny człowiek nie kuje ostrza, które kiedyś go zabije. - Kim jesteście? - wyszeptał Zało\yciel. - Przed tysiącem lat zdławiłem ostatnie iskierki snu o trzech gwiazdach. Gdzie wówczas byliście? - Czekaliśmy. - Czym wy jesteście? Nie macie własnej postaci, nie nosicie \adnej nazwy... - Nosimy nazwę. - Głos kobiety nadal był cichy i spokojny, ale Morgon wychwycił w nim jakiś nieludzki ton; jakby jej ustami przemawiał kamień albo ogień. Znowu ogarnął go lęk. Ukształtował ten lęk w zagadkę. Własny głos dziwnie drętwo zabrzmiał mu w uszach. - Kiedy... kiedy i przed kim umknął spod Góry Erlenstar Najwy\szy? Rozbłysk czarodziejskiej mocy zabarwił na złoto połowę jej twarzy. Nie odpowiedziała mu. Ghisteslwchlohm otworzył usta i głośno wciągnął powietrze w płuca. - Nie. - Cofnął się o krok. - Nie. Morgon uświadomił sobie, \e się poruszył, dopiero kiedy poczuł bolesne ukłucie w okolicy serca. Wyciągnął rękę w kierunku czarodzieja. - Co się stało? - rzucił błagalnie. - Nic nie widzę! - Zimne ostrze zmusiło go do pozostania na miejscu. Siłą woli skrzesał ogień i ten trysnął z gwiazdek w jelcu miecza. Zaskoczony zmiennokształtny wypuścił orę\ z ręki. Miecz upadł ze szczękim na posadzkę i znieruchomiał tam, dymiąc. Morgon spróbował wstać. Zmiennokształtny złapał go za tunikę pod szyją i uniósł poparzoną rękę do ciosu. Morgon, patrząc w jego pozbawione wyrazu oczy, wtłoczył mu w umysł rozbłysk mocy, który był jak krzyk. Ten krzyk zagłuszyło zimne rozkołysane morze. Zmiennokształtny opuścił rękę, pomógł wstać oszołomionemu Morgonowi. Morgon zapuścił ostatnią rozpaczliwą mackę myśli w umysł czarodzieja, ale usłyszał tylko echo morza. Tymczasem bitwa przeniosła się na teren zrujnowanej szkoły. Zmiennokształtni spychali kupców, wyczerpanych ymriskich wojowników i stra\niczki morgoli do wielkiej sali. Ich miecze wykonane z kości i \elaza z zaginionych statków siały śmierć w ogarniętej paniką ci\bie. Pod ich ciosami na oczach Morgona padły dwie stra\niczki. Schylił się po swój miecz i zaparło mu dech. To jakiś Zmiennokształtny rąbnął go kolanem w serce. Morgon opadł na czworaki, chwytając spazmatycznie powietrze. Bitewna wrzawa ucichła; widział tylko gruz pod rękami. Cisza wirowała wokół niego, tak jakby stanowił jej centrum. Jak przez sen usłyszał w jej jądrze czysty, kruchy dzwięk trąconej lekko struny harfy. I znowu runął na niego zgiełk walki. Ze świstem zaczerpnął tchu. Uniósł głowę, by rozejrzeć się za mieczem, i między kupcami broniącymi się rozpaczliwie w wejściu do sali dostrzegł Lyrę. Krtań mu się ścisnęła. Chciał zawołać, powstrzymać walczących, ale nie miał na to siły. Lyra przebijała się w jego stronę. Twarz miała umęczoną, ściągniętą, oczy podkrą\one. Na jej tunice i we włosach widział zakrzepłą krew. Zauwa\yła go w pewnej chwili i cisnęła w jego kierunku włócznię. Zmartwiały, wstrzymując oddech, wpatrywał się w nadlatujący grot. Włócznia świsnęła mu koło ucha i ugodziła zmiennokształtnego składającego się do zadania ciosu. Morgon chwycił swój miecz i podzwignął się na nogi. Lyra schyliła się i wyciągnęła inną włócznię spod ciała poległej stra\niczki. Wa\yła ją przez chwilę w ręku, a potem rzuciła. Włócznia poszybowała łukiem nad walczącymi, zmierzając prosto w serce Zało\yciela. Ghisteslwchlohm widział, jak nadlatuje, ale stał sparali\owany, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Myśli Morgona wyprzedziły włócznię. Zauwa\ył zdumienie i przera\enie na twarzy Lyry, która zrozumiała, \e na czarodzieja rzucona została klątwa i ten jest teraz bezbronny. Uśmiercenie go w tym stanie nie było wyczynem i nie przynosiło jej \adnej chwały. Morgon chciał krzyknąć, pochwycić włócznię głosem, by ratować sen o prawdzie ukryty w umyśle dziecka, w umyśle czarodzieja. Zamiast tego sięgnął za siebie i zerwał z pleców harfę, która zmaterializowała się pod jego dotknięciem. Zagrał na niej, zanim zdą\yła się w pełni ukształtować: drgania najgrubszej basowej struny wypełniły powietrze wibracją, od której zajęczał w udręce jego miecz i rozprysł się wszelki inny orę\, zarówno w sali, jak i poza nią. W sali zaległa cisza. Ymriscy wojownicy gapili się z niedowierzaniem na ułomki mieczy, które zostały im w dłoniach. Lyra patrzyła na punkt w powietrzu, gdzie, nie dolatując do Ghisteslwchlohma, rozpadła się na kawałki jej włócznia. Po chwili odwróciła się powoli. Morgon ściągnął na siebie jej wzrok. Była tak zmęczona, \e ledwie trzymała się na nogach. Garstka pozostałych przy \yciu stra\niczek wpatrywała się z lękiem w Morgona. Zmiennokształtni zastygli, jakby zdjęci obawą, \e przy najmniejszym poruszeniu rozpłyną się w nicość. Zamarła nawet kobieta, którą Morgon znał jako Eriel. Zrozumiał, \e wszyscy oni dostrzegli w nim straszliwą moc, z której sam nie zdawał sobie dotąd sprawy. Wstrząsnęły nim rozmiary własnej ignorancji. Bezradnie obrócił harfę w rękach. Trzymał zmiennokształtnych w pułapce, i nie miał bladego pojęcia, co z nimi teraz począć. W oczach Eriel dopiero teraz pojawiło się zdumienie. Ruszyła w jego kierunku. śeby wyrwać mu harfę, \eby go zabić jego własnym mieczem, \eby zawładnąć jego umysłem, tak jak zawładnęła umysłem Ghisteslwchlohma? Nie wiedział. Uniósł miecz, po czym się cofnął. Czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu. Zatrzymał się. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|