, Hunter Kelly Niebieskie bugatti 363 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Myślisz, że to dobry pomysł? - spytał Rafael niepewnie, gdy nieco ochłonął z za-
skoczenia.
Suczka najwyrazniej nie miała podobnych wątpliwości. Zadowolona z życia, z pa-
sją ogryzała pasek jego zegarka.
- Tak. Musisz jakoś ułagodzić Simone, żeby w ogóle zechciała cię wysłuchać. Co-
kolwiek jej zrobiłeś, powiedziałeś czy przemilczałeś, głęboko ją zraniłeś. Potrzebujesz
wsparcia. Zaufaj mi. Po prostu daj jej psiaka.
Rafael zastał Simone w starym sadzie. Sadziła cebulki pod jabłonią, ubrana w
sprane dżinsowe spodenki, bladoróżowy podkoszulek i stare rękawice ogrodnicze. Je-
dwabiste czarne włosy związała w koński ogon. Obok leżała sterta świeżo wyrwanych
chwastów, po drugiej stronie stos cebulek do wsadzenia. Rafael postawił szczeniaka na
ziemi. Z rezygnacją patrzył, jak zmierza w jej kierunku.
- Dzień dobry. Skąd się tu wziąłeś, piesku? - zawołała Simone radośnie.
Suczka potraktowała miłe powitanie jak zaproszenie do zabawy. Zamachała ogon-
kiem, po czym chwyciła w pyszczek rękawiczkę. Simone szturchnęła ją opuszką palca w
nos.
R
L
T
- Co za maniery! - ofuknęła ją ze śmiechem.
Suczka usiadła, podrapała się w szyję, po czym przystąpiła do ogryzania zielska.
Simone roześmiała się i rozejrzała dookoła w poszukiwaniu właściciela.
Gdy zobaczyła Rafaela, uśmiech zgasł na jej ustach. Wstała, zdjęła rękawice,
otrzepała ubranie. Więcej na niego nie spojrzała.
- Pięknie uporządkowałaś ogród - zagadnął w nadziei na nawiązanie dialogu.
Lecz Simone milczała. Przykucnęła z powrotem, żeby pogłaskać szczeniaka.
- Jak ma na imię? - spytała w końcu. - A może w ogóle go nie nadałeś, jak pozosta-
łym zwierzętom?
Rafael w ogóle o tym nie myślał. Uznał, że to sprawa właściciela, a nie ofiarodaw-
cy. Tymczasem suczka zawzięcie wykopywała cebulki posadzone przed chwilą przez
Simone.
- Kaczki i łabędzie i tak nie przychodzą na zawołanie. A ona... - Przerwał, wytężył
umysł. - Nazwałem ją Ruby. Ruby N Esquire.
Simone ponownie wstała i włożyła ręce do kieszeni spodni. Przez chwilę patrzyła
mu w oczy. Potem odwróciła wzrok.
- Słyszałam, że przebywałeś w Maracey.
- A ja, że jesteś w ciąży.
- Tak - odparła, unosząc gwałtownie głowę.
Rafael pamiętał ten gest z dzieciństwa, gdy brała winę na siebie, nawet gdy ktoś
inny podżegał do psoty. Dzieci z Caverness zawsze broniły się nawzajem.
- Czy to moje dziecko?
- Prawo własności nie zawsze decyduje o tym, co kochamy. Czasami otaczamy mi-
łością i opieką coś, co do nas nie należy - odrzekła enigmatycznie.
Jednak Rafael nie miał nastroju do roztrząsania filozoficznych zagadnień.
- Odpowiedz wprost - nalegał.
- Skoro tak stawiasz sprawę, nazwałabym je naszym.
Kiedy ponownie spojrzała mu w oczy, dostrzegł w nich bezmiar miłości do niena-
rodzonego maleństwa. Wzruszenie ścisnęło mu serce. Uznał, że najwyższa pora ją prze-
prosić.
R
L
T
- Bardzo mi przykro, Simone, że nagadałem ci tyle głupstw w hotelu. Natychmiast
zrozumiałem, że cię skrzywdziłem. Chciałem wszystko odwołać, prosić o wybaczenie,
chciałem... - najprostsze słowo  ciebie" nie przeszło mu przez usta - ...pojechać za tobą -
dokończył po chwili przerwy.
- Ale tego nie zrobiłeś - stwierdziła z rezygnacją. - Bo ty nigdy nie oglądasz się za
siebie.
Rafael cierpiał męki, jakby wbiła mu nóż w serce. Robiła wrażenie bezradnej, za-
Å‚amanej.
- Jedz ze mną do Maracey - zaproponował.
- Po co?
- ZaopiekujÄ™ siÄ™ tobÄ….
- Nie musisz. Nie brak mi pieniędzy ani niczego, co niezbędne do życia. Jeśli będę
potrzebowała pomocy, otrzymam ją tutaj. Jeśli chcesz mnie stąd wyciągnąć, musisz za-
oferować coś więcej.
- Uznam dziecko, zapewnię mu ojcowską opiekę. - Przerwał, nerwowo przeczesał
włosy palcami. - Jeżeli zależy ci na ślubie... to go wezmiemy.
- Wygląda na to, że nic więcej nie możesz mi dać - westchnęła.
Rafael oddałby jej wszystko, ale nie miał nic więcej do zaoferowania.
- Może pieska? - podsunął nieśmiało.
Simone roześmiała się, lecz jej śmiech zabrzmiał jak łkanie.
- Po co przyjechałeś, Rafaelu?
- Ponieważ ponoszę odpowiedzialność za to dziecko. Nie zamierzam jej unikać jak
on. NaprawdÄ™ nie jestem taki jak on, Simone.
Simone łzy napłynęły do oczu. Zamrugała powiekami, żeby je powstrzymać, i od-
wróciła wzrok.
- Nie mogę przyjąć twojej propozycji - odparła.
- ProszÄ™.
Ruby znowu przypadła mu do stóp. Wziął ją pod pachę i podszedł bliżej, tak bli-
sko, że mógłby dotknąć Simone. Gdyby jednak to zrobił, chyba nigdy nie wypuściłby jej
z objęć.
R
L
T
- Przez całe życie usiłuję spełnić cudze oczekiwania. Chyba w końcu zatraciłem
poczucie własnej odrębności. Nic nie wydaje mi się prawdziwe, moje, ani przeszłość, ani
pobyt w Maracey, ani nawet praca, która niegdyś całkowicie mnie pochłaniała. Ani na-
wet to dziecko.
- Ono naprawdę istnieje - zaprotestowała Simone, zamykając oczy.
- Dla ciebie. Spróbuj mnie zrozumieć, Simone. Przed laty stałem tu przed tobą tak
jak dzisiaj. Dawałem ci całego siebie, ale to nie wystarczyło. Nadal nie wystarczy, ale co
więcej mogę zrobić? Najwyżej znów poprosić, żebyś mi zaufała. Pojedz ze mną do Ma-
racey. Razem opracujemy jakiś plan. Obiecuję, że cię nie zawiodę.
%7łal ścisnął serce Simone. Pojęła, że Rafael nie dostrzega, jak wielu ludzi w niego
wierzy, ilu go kocha. Nadal myślał, że jest sam na świecie. W zamyśleniu pogładziła
suczkę. Ciekawiło ją, czemu nazwał ją Ruby, ale nie spytała. Kiedy Rafael odsunął nie-
sforny kosmyk włosów z jej twarzy, przytrzymała jego dłoń. Musnęła ją ustami, ale zaraz
puściła. Najchętniej padłaby mu w objęcia i została w nich do końca życia.
- Pozwól, że się umyję i przebiorę - poprosiła.
- A potem?
Stał przed nią, samotny i smutny jak załamany anioł przygotowany na odmowę.
Jak miała przekonać pokonanego wojownika, że może na niej polegać?
- A potem pojadę z tobą do Maracey - odparła.
R
L
T
ROZDZIAA ÓSMY
Rafael ostrożnie zaparkował na małym parkingu w jakiejś wiosce. Ostatnie dwa
dni spędzili w drodze. Spali w wiejskich gospodach. Sądząc po hiszpańskich napisach,
przekroczyli właśnie granicę Maracey. Jednak zamiast jechać wprost do królewskiej
winnicy, Rafael zarządził postój. Simone westchnęła.
Nie potrzebowała wielkiej przenikliwości, by przewidzieć, co dalej nastąpi. Pewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl