, D421. Adams Kelly (Jamison Kelly) Fałszywa wróşka 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wymyka się chyłkiem, żeby ratować siostrę.
W kuchni sięgnęła do najniższej szuflady. Pod stosem serwetek leżały ukryte
pieniądze. Włożyła je do torebki, rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie na Patricka i
wyszła z domu.
Przez całą drogę układała sobie w myślach przemowę, którą zamierzała wy-
S
R
głosić do Mariette.  Nie mogę stale wykupywać cię z aresztu. Od dziś sama bę-
dziesz ponosić odpowiedzialność za własne błędy".
Przed wejściem do komisariatu stał Harmon. Półnagi, z kolczykiem w jednej
sutce. Mari dała mu pieniądze i usiadła na ławce w korytarzu. Oparła się o chłodną
ścianę i zamknęła oczy. Któryż to już raz przeżywała podobną scenę? Czekała już
tak na Mariette przed drzwiami dyrektora szkoły i przed prawie każdym więzie-
niem czy aresztem w okolicy.
Ciężkie drzwi zaskrzypiały nagle. Mari otwarła oczy i oniemiała. Zobaczyła
Mariette. Siostra miała na sobie buty na wysokich obcasach i męski podkoszulek.
Na pewno była bez stanika. Przez moment Mari pomyślała, że majtek jej siostra też
nie włożyła. Zaś wokół szyi owinięte miała idiotyczne, tandetne boa, z którego przy
każdym jej kroku wypadały różowe piórka.
- Uratowałaś mi życie! - jak zwykle w takich sytuacjach wykrzyknęła z em-
fazą Mariette i chwyciła siostrę w objęcia. - Boże! Zamknęli mnie w celi z dziwką.
- Skoro już o dziwkach mowa... - Mari wyrwała się jej z objęć i wypluła
strzępki piór. - Co ty tu robisz w takim stroju?
Mariette uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- W zeszłym tygodniu zostaliśmy z Harmonem bez forsy, więc podjęłam
tymczasową pracę. Tańczę w klubie.
- W jakim klubie? - Mari wysoko uniosła brwi ze zdziwienia.
- Uspokój się. To całkowicie legalny interes. Tak mi powiedział właściciel. I
wcale nie tańczę goła. Mam majteczki, sznurkowy staniczek i to boa.
- To faktycznie jesteś skromnie ubrana - mruknęła Mari z przekąsem.
- Daj spokój! Dostaję spore napiwki. Dziś wieczorem jeden z gości uprzedził
mnie, że będzie nalot, bo na zapleczu miały miejsce jakieś nielegalne gry hazardo-
we. Prysnęliśmy więc z Harmonem jego motocyklem.
- To dlatego masz na sobie jego podkoszulek, tak?
- Właśnie. Nie ujechaliśmy daleko, a przyczepił się do mnie jakiś gliniarz.
S
R
Zatrzymał mnie za obrazę moralności czy coś takiego. No i wtedy dogrzebali się
tych nie zapłaconych mandatów. Skonfiskowali też motocykl.
- No cóż. Wierzę, że żyje ci się z Harmonem szczęśliwie - powiedziała Mari i
odwróciła się w stronę wyjścia.
- Mari! Zaczekaj! Dokąd idziesz?
- Do domu. Może nawet zrobię sobie drinka, kiedy tam dojadę. Już nie jestem
tą samą Mari Lamott, którą znałaś.
- Przecież od mojego wyjazdu minęło dopiero kilka tygodni.
- Wiele może zdarzyć się w ciągu kilku tygodni - zauważyła Mari. - Zapew-
niam cię, że jestem już zupełnie inną kobietą. - Zrobiła krok ku drzwiom. Zatrzy-
mała się i westchnęła. - No, dobrze. Podwiozę ciebie i Harmona, gdziekolwiek te-
raz mieszkacie. Ale potem jadę do domu. A ty już nigdy nie dzwoń do mnie, gdy
wpadniesz w tarapaty. Zrozumiałaś?
- Oczywiście, Mari - odparła Mariette. Poklepała siostrę po ramieniu i rozsy-
pała wokół siebie kilka kolejnych piórek. - Nie ma sprawy.
Była już prawie szósta rano, gdy Mari dotarła do domu. Skrupulatnie starała
się zaparkować auto dokładnie w tym samym miejscu, w którym stało wieczorem.
Strzepnęła z ubrania ostatnie różowe piórka i najciszej, jak umiała weszła do domu,
zabierając po drodze leżącą przed drzwiami gazetę.
Bezszelestnie dotarła na górę. W bladym świetle poranka dostrzegła sylwetkę
Patricka. Zrobiła jeszcze jeden ostrożny krok i coś chwyciło ją za kostkę. Krzyknę-
ła. Ze strachu i wściekłości. Tymczasem rozbawiony kot skoczył wysoko, odbił się
od oparcia kanapy i wylądował wprost na brzuchu Patricka.
Przerażona Mari patrzyła, jak Patrick siada na kanapie. Mamrotał przy tym
pod nosem coś niezrozumiałego. Oraz, jak jej się wydawało, chyba niecenzuralne-
go. Rex wbił w niego niewinne spojrzenie i miauknął cicho. Patrick zaklął znowu.
Tym razem znacznie głośniej. Mari z cichym jękiem ruszyła w pogoń za kotem. Na
próżno się trudziła.
S
R
- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Rankami jest strasznie płochliwy.
- Rankami? - wymamrotał. - Myślałem, że jest jeszcze środek nocy. - Zamru-
gał nieprzytomnie powiekami. - Co ty tu robisz o tak wczesnej porze?
- Zeszłam po gazetę. Zwykle nie mogę doczekać się komiksu w niedzielnym
numerze.
- Taka z ciebie szalona miłośniczka  Blondie"?
-  Cathy". - Przestąpiła z nogi na nogę. - Powinieneś chyba jeszcze trochę
pospać. Przepraszam za Reksa.
- Już i tak nie usnę. - Ziewnął przeciągle. - Masz może trochę kawy?
- Właśnie miałam ją zaparzyć. - Zamierzała pójść do łóżka.
Niecałe cztery godziny snu, misja ratunkowa w środku nocy i historia z Rek-
sem sprawiły, że już ledwie stała na nogach. W kawie ostatnia nadzieja, pomyślała.
Pół godziny pózniej usnęła u boku Patricka. Siedziała na kanapie po turecku,
a głowa opadła jej na oparcie. Patrick ułożył ją wygodniej. Pod głowę wsunął po-
duszkę, na której sam przespał noc. Poczuł się głodny. Na szczęście przypomniał
sobie, że widział niedaleko cukiernię.
Kiedy znalazł się przed domem, spostrzegł, że samochód Mari nie stoi w tym
samym miejscu, w którym widział go ostatnio. Podszedł, zaciekawiony. Drzwi były
zamknięte. Nie słyszał dotąd, żeby złodziej odstawił auto na miejsce i zamknął
drzwi. Lecz coś było nie tak. Obszedł auto, zaglądając do środka.
Zauważył leżące na siedzeniu różowe piórka. Kręcąc głową, wolno ruszył
przed siebie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl