,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
artystę. - Pokazywaliście ten portret komuś z mieszkańców? - zapytał Wilczyński. - Nie... Dzisiaj już prawie każdy wie z kryminałów, co to znaczy taki obraz z pamięci. Muszę spytać po cichu tych ludzi, którym mogę zaufać, bo inaczej facet się ulotni. - Tu są odbitki tego portretu. Wyglądają na zdjęcia legitymacyjne, to można ludziom pokazać. - Faktycznie, zrobione, jakby facet był osobiście u fotografa. Jutro postaram się dobrać do tej buzi jakieś rzetelne nazwisko. Chyba, że facet tu jest całkiem nie znany. - Wygląda na to - powiedział Rocki do porucznika - że odbywamy dalekie wyprawy dookoła stołu. Już po szóstej, zostało nam dwadzieścia godzin. Zobaczymy, czy nie ma jakiegoś dalekopisu z Warszawy. I trzeba - na wszelki wypadek - ustalić kolejność rozmów z klientami Zwiętej pamięci Niedziałka. Cholera! Taki myślący człowiek. W brydżu potrafił przewidzieć dziesięć twoich następnych wyjść, a nie przewidział zamiarów tych łobuzów. Tak głupio zginąć. Muszę ci powiedzieć, że ciągle mi się wydaje, że jak złapię morderców, to potem spotkam się z Niedziałkiem. Lubiłem go... Zatrzymali się przed gmachem komendy. Wartownik zasalutował służbiście. Pustymi o tej porze korytarzami doszli do pokoju Rockiego. Na biurku leżała charakterystyczna długa kartka dalekopisu. Wilczyński wyciągnął po nią rękę, ale Rocki spokojnie zabrał mu papier i położył z powrotem na biurku. - Najpierw zdejmiemy kurtki, zaparzymy kawę, a potem spokojnie sprawdzimy, czy Warszawa przysyła nam jakiś prezent. Myślę, że grałeś kiedyś w pokera. Wiesz, co znaczy pofilować ? - Dobrze - mruknął Wilczyński - pofilujemy. Tylko przypominam ci, że jest to pula, do której już nie bardzo mamy co dorzucać. I dlatego chciałbym dostać z ręki choć karetę. Rocki nalał kawę, a Wilczyński usiadł w fotelu za biurkiem i wziął do ręki kartkę dalekopisu. - Pij spokojnie. Karety nie ma. Nie ma nawet trójki. Centralny Rejestr Skazanych zawiadamia uprzejmie, że żaden z wymienionych w naszym dalekopisie obywateli u nich nie figuruje. Więcej: nie figuruje też nikt o identycznym nazwisku i imieniu, nawet drugim czy od bierzmowania. - Jutro Jolka pośle następną porcje. Trzeba dopilnować, żeby zrobiła to o świcie. Może jakaś wieść jeszcze nadejdzie przed wizytą u starego? Niech to szlag trafi... X Staszek Gołąb był niezłym piechurem. Każdy malarz, który chce malować pejzaże, powinien być przygotowany na dalekie spacery, i to z obciążeniem. A jednak zwiedzanie Wrocławia w towarzystwie młodego funkcjonariusza przekraczało możliwości kondycyjne studenta. Zrobili tego dnia dobrych kilkadziesiąt kilometrów, cały czas w skwarze bijącym od rozgrzanych murów miasta. Starali się wejść w skórę ludzi, których poszukiwali, i dotrzeć tam, gdzie mogli wypoczywać mordercy Zygmunta Niedziałka. Efektów - jak można było przypuszczać - nie było żadnych. Nikt nic spodziewał się, że poszukiwani mordercy będą włazić w oczy milicji. Zwłaszcza, jeżeli człowiek spotkany pod restauracją Parkowa był naprawdę jednym z morderców Niedziałka. Niemniej jednak istniała jakaś - choć bardzo nikła - szansa i nawet tę szansę należało wykorzystać. Do mieszkania Rockiego dotarł Gołąb dość póznym popołudniem i od razu napuścił do wanny chłodnej wody. Wymoczył się dokładnie, potem zmył cały pot i kurz i postanowił odpocząć dłuższą chwilę. Umawiali się, że Rocki wieczorem zadzwoni i przekaże plan poszukiwań na najbliższe godziny. Gołąb marzył, żeby kapitan zapomniał dziś własnego numeru telefonu. Sierżant Grabski poświęcił cały dzień na szukanie człowieka podobnego do postaci z rysunku zrobionego przez Gołąba. Nikt z mieszkańców domu nie potrafił lub nie chciał przypomnieć sobie, czy widział w tej okolicy kogokolwiek podobnego do fotografii. Widocznie - oczywiście jeżeli portret był dobry - pogromca Gołąba był znany w tej okolicy tylko tym, którzy rzadko zwierzają się milicji. W gmachu komendy do póznych godzin paliło się Zwiatło w pokoju, w którym [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|