,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekonaj się, co będzie. Josey opuściła kanapkę. - Myślisz, że ładnie mi w tym swetrze? - Przecież wiesz, że chcesz pójść - odparła na to Della Lee uwodzicielsko, pochylając się do przodu tak, że włosy opadły jej na ramię, a w powietrzu rozeszła się woń rzecznej wody. - Idz, a potem mi wszystko opowiedz. Obmyślam dla ciebie plan. - Dello Lee! Siedzisz w mojej szafie, szantażujesz mnie, że opowiesz o moich słodyczach, a w tej chwili masz na sobie szesnaście różnych części garderoby. Zadziwia mnie, że twoim zdaniem to ja mam problemy. Powinnaś się zająć planem dla siebie. Della Lee pokręciła głową. - Na to już dawno machnęłam ręką. Ale dla ciebie jeszcze jest nadzieja. Josey podeszła do sceny. Spózniła się na konkurs łysin; muzycy już rozstawiali instrumenty. Wokół kłębił się tłum młodych w wieku studenckim, roześmianych, z plastikowymi kubkami z piwem, czekając na muzykę. Rozpoznała Chloe po włosach - płomienny blask w świetle reflektorów, jak cu- krowa wata z cynamonem. Stała koło budki firmy narciarskiej Aysy Stok na prawo od sceny. Ludzie z budki rozdawali darmowe bilety na wyciąg, darmowe pudełka na płyty CD i darmowe czapeczki z lo- go firmy. Josey pędem rzuciła się do Chloe. Wiedziała, że tak naprawdę nikt na nią nie patrzy. Czuła się tak tylko dlatego, że Della Lee namówiła ją na rozpuszczenie włosów i lekki makijaż. Makijaż. Sama w to nie wierzyła. W dzieciństwie eksperymentowała w swoim pokoju ze szminkami i różem, które ściągała z toa- letki matki, usiłując naśladować jej urodę, ale jeszcze nigdy nie wyszła z domu umalowana. Matka zawsze twierdziła, że przy jej karnacji to by wyglądało tandetnie. A Cirrini w żadnym razie nie bywali tandetni. R L T I dlatego postanowiła nie mówić matce o swoim wieczornym wyjściu. Odczekała, aż matka wezmie pigułkę i zaśnie. Właściwie nie zrobiła nic takiego. Matka mogłaby nawet nie mieć nic prze- ciwko temu. Choć było bardziej niż prawdopodobne, że to wyjście obudziłoby w Josey potężne poczu- cie winy i spotkałoby się z ostrą krytyką, a z tym nie miała ochoty się zmagać. Miała dwadzieścia siedem lat. Wykradanie się z domu w tym wieku było w jakiś sposób głębo- ko niestosowne. A jednak tak właśnie zrobiła. Gdy wreszcie przedarła się przez tłum, Chloe wyraznie odetchnęła na jej widok. - Josey! A już myślałam, że nie przyjdziesz. - Odstąpiła o krok. - No, no. Zwietnie wyglądasz. Josey odruchowo dotknęła policzka dłonią w rękawiczce. - Zwykle się nie maluję. - A powinnaś. Te włosy, ten makijaż... Pasuje do ciebie. Josey zawahała się i, podniesiona na duchu, założyła kędzierzawe włosy za ucho. - To co robimy? - Chcesz piwo? - Piwo. - Josey uśmiechnęła się lekko. - Dobrze. - Czemu się uśmiechasz? - Znam kogoś, kto się ubawi, kiedy mu o tym opowiem. Kiedy dostały już piwo, Chloe spytała: - Zjesz coś? Josey nie odpowiedziała, ponieważ nie rozmawiała na takie tematy publicznie, ale Chloe już przeciskała się ku budkom z jedzeniem, więc poszła za nią. Otaczała je bańka ciepłego zapachu ciastek smażących się w głębokim tłuszczu. Pachniały jak ucierane ciasto waniliowe, gdy się je zlizuje z łyżki. Josey w dzieciństwie nigdy nie podchodziła do tych budek z jedzeniem. Podczas konkursu na najpiękniejszą łysinę siedziała przy stole komisji wraz z ojcem, a potem szofer odwoził ją do domu. Margaret zawsze zasypywała ją pytaniami już od progu: czy ojciec przedstawił ją wszystkim? Czy wszyscy widzieli ich razem? Obsesyjnie dbała, by Marco demonstracyjnie okazywał dumę z jedynacz- ki, choć ona sama tego nie robiła. Chloe i Josey zjadły jabłka w karmelu i orzechowe ciasteczka, przygotowane przez maleńkie staruszki z dwóch grup kościelnych rywalizujących ze sobą na śmierć i życie. Powoli Josey zaczęła się rozluzniać. Nikt na nią nie patrzył. Jadła w miejscu publicznym i nie czuła się z tym zle. Czuła się wręcz dobrze. Nawet cudownie. Może przez jedzenie. Może dlatego, że to wszystko było takie nor- malne. Kiedy nabrała śmiałości i odważyła się rozejrzeć, rozpoznała parę osób, choć nikt nie rozpo- znawał jej. Z Chloe było dokładnie odwrotnie. Ludzie zatrzymywali się nieustannie, żeby z nią poroz- mawiać. Na przykład Brittany, koleżanka z liceum June, której dziecka kiedyś pilnowała. A potem R L T pewna kobieta o imieniu Flippa zaprosiła je obie na pokaz naczyń Tupperware. Josey zaczęła się czuć, jakby posiadała tajną tożsamość, supermoc. Mogła chodzić w tym tłumie, przyglądać się wszystkim i nikt nie rozpoznawał w niej Josey Cirrini. Stała się zwykłą Josey, koleżanką Chloe. Mogła jeść i nikt nie upominał jej ani słowem, nie patrzył na nią, jakby popełniła jakiś nietakt. Zanim minęły budki z jedzeniem, kupiła sobie kłąb niebieskiej cukrowej waty i skubała ją, idąc wzdłuż straganów obywateli Aysego Stoku, którzy przez całe lato robili sałatkę z orzechami i skórkę arbuza w occie, by potem sprzedawać swoje wyroby na festiwalu. Zaczął prószyć śnieg; wiatr podry- wał z ziemi białe smużki, które ocierały się o nogi przechodniów jak domowe koty. To był magiczny świat, jak we wnętrzu szklanej kuli ze śniegiem. Dotarły na skraj straganów z rękodziełem i już miały zawrócić w stronę sceny, bo Chloe chciała posłuchać muzyki, kiedy nagle ktoś ją zawołał. Jake Yardley stał pod kolorowymi światełkami rozpiętymi nad uliczką, przy której stały straga- ny. Ludzie omijali go, obrzucając zaciekawionymi spojrzeniami. Był fascynujący, skupiony i inteli- gentny, i miał te oczy Yardleyów, które przeszywały człowieka na wylot. Rodzina Cirrinich utrzymy- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|