, J.M.McDermott Psia Ziemia 01.Dzieci demonĂłw 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kłamiesz.
- Nie martw się o brata. Nic mu nie będzie - uspokajał.
- Na pewno? Wzruszył ramionami.
- Chyba tak. Jak tam wasze nowe mieszkanko?
- Dobrze. Djoss długo nie wraca. Martwię się o niego. Już
parę dni go nie ma. Turco, jeśli przez ciebie go aresztowali...
powiesili...
- Przeze mnie? Gdzie tam! - Turco wstał, przeciągnął się i
otworzył drzwi. - Wejdz.
Na środku pokoju stała mała nargila. Wokół niej leżeli
jacyś mężczyzni. Wróblowa siedziała w kącie. Spojrzała na
Rachel i zaraz odwróciła wzrok.
- Nie jest aresztowany, jak widzisz - rzekł Turco.
Dopiero teraz Rachel go poznała. Był na haju, a między
jego palcami plątał się wąż nargili. Leżał na błocie, z mętnym
spojrzeniem wbitym w sufit.
- O nie... - jęknęła. Jej brat, jej opoka, człowiek, który
chronił ją przez całe życie. - O nie...
Turco wyjął mu wąż z palców.
- Pomogę ci zanieść go do domu.
Chwycił Djossa za rękę i podniósł. Rachel wzięła go za
drugie ramię. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Wydawał z
siebie niskie pomruki, stękał.
- Czy właśnie to robicie, gdy spędzacie z sobą długie
noce? Tak wygląda to twoje tajemnicze życie?
Turco pewnie uznał, że Rachel mówi do siebie, bo nie
odezwał się ani słowem. Pomógł jej zaciągnąć brata w górę
schodów i do pustej piekarni, a potem na ulicę, też pustą.
Djoss odzyskał władzę w nogach gdzieś po drodze.
Uśmiechnął się do Rachel promiennie. Cieszył się, że ją widzi.
Gdy przestał powłóczyć nogami i mógł iść o własnych
siłach, Turco puścił jego ramię. Musiał wracać na swój
posterunek pod drzwiami.
Zostali sami, a Djoss cały czas się uśmiechał jak głupi.
- Mam złe wieści - odezwała się Rachel. - Znów musimy
uciekać.
Odkaszlnął.
- Co?
- Szukają mnie w tym burdelu. Jakiś facet próbował
ściągnąć ze mnie ubranie, zobaczył łuski. Oplułam go.
Zobaczył mój język. Od razu się na mnie poznał. A senty
bardzo rzucają się tu w oczy. Aatwo mogą mnie znalezć.
- Czyli musimy uciekać?
- Dasz radę biec?
- Nie. - Zachichotał. - Przepraszam. Ile mamy pieniędzy?
- Djoss, muszę ci coś powiedzieć.
- Jeśli uda nam się gdzieś ukryć... Może Turco zna jakąś
kryjówkę.
- Djoss...
- Ale prędzej czy pózniej on też się dowie... Rachel
zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię.
Chciała go pobić, skopać. Djoss dalej szedł przed siebie
powoli, ruchy wciąż miał nieporadne. Odwrócił się. Już bez
uśmiechu.
- Rachel... Co się stało?
- Kłamałam - fuknęła.
Odetchnął i ruszył w stronę nowego domu.
- Nie możesz być w takim stanie, jeśli będziemy musieli
uciekać! - krzyknęła za nim.
Dotarł do drzwi przed nią. Nie zamknął ich za sobą.
Teraz już nie myślała o drugim demonowym pomiocie.
Nie chciała o nim rozmawiać z Djossem. Z nikim nie chciała o
nim rozmawiać.
Rankiem Djoss wyszedł bez pożegnania. Rachel milczała.
Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Usiadła na pryczy. Zakryła
twarz dłońmi. Zastanawiała się, gdzie jej brat idzie, jak długo
tam będzie i co by było, gdyby się potknęła, upadła i jej
ubranie by odsłoniło łuski. Albo gdyby ją obrabowali, pobili i
zostawili gdzieś krwawiącą na trawę. Wtedy musiałaby
uciekać z miasta.
Djoss starał się tu ustatkować, a to im nigdzie nie było
pisane. Powinni wysiąść z łodzi tamtego przemytnika i dalej
uciekać na południe.
Zaczęła płakać. Jej demonowe łzy były żrące. Otarła je
kocem. Stopiona szorstka tkanina skapywała na drewnianą
podłogę, która zaczęła parować. Rachel wytarła ją rękami.
Wpadła w panikę. Rozpłakała się jeszcze mocniej. To byłby
koniec, gdyby łzy przepaliły podłogę. Ludzie na dole
zobaczyliby dziwne dziury w suficie. Musiałaby uciec,
zostawiając to mieszkanie i brata.
- Przestań płakać! - nakazała sobie. - Przestań!
Wytarła oczy rękawem. Usiadła na podłodze, przycisnęła
łydkę do kwasu. Poczuła, jak przeżera grubą tkaninę.
- Przestań płakać! - powtórzyła. Azy przepaliły materiał,
skórę i wgryzały się w głąb.
- Przestań, po prostu. - Odetchnęła. Próbowała uspokoić
oddech. Wtem pojawiły się koany, niechciane niczym cisza.
Pojawił się ogień. Zapalił podłogę, gdzie spadły łzy, osmalając
deski. Szybko zmroziła podłogę lodem, by się nie
rozprzestrzenił.
Skaza została już opanowana. Była taka malutka - kilka
kropek na podłodze, nie bardziej podejrzanych od
zaschniętych plam po jedzeniu. A gdy to się zaczęło,
wydawało się największym niebezpieczeństwem na świecie.
Rachel zaśmiała się na wspomnienie swego przerażenia.
Zmiała się histerycznie. Spojrzała na swoje podziurawione
ubranie i z tego też się śmiała. Nie była próżna, ale o swoją
garderobę dbała bardziej niż największa strojnisia na świecie.
Nie miała nic innego do ubrania, a Djoss nie mógł jej pomóc,
bo go nie było. I zapewne nie będzie go jeszcze przez długi
czas. Ponownie napełniła wannę stopionym lodem. Zciągnęła
z siebie wszystko i wrzuciła do wody. Jeśli krew nadal choć
trochę dymiła, woda rozrzedzi ją na tyle, by ocalić resztę
materiału. Rachel uklękła przy wannie, gołymi rękami
szorując butwiejące plamy.
Ubranie było do wyrzucenia, rzecz jasna. Musi znalezć
nowe, lecz nocą, w ciemności. Może uda się ukryć łuski.
Wyjęła mokre szaty z wanny, wciągnęła je na siebie.
Dziury znajdowały się głównie na rękawach i spodniej części
nogi. Jeśli będzie ostrożnie poruszała ramionami, nikt nie
dojrzy łusek na rękach.
Gorzej było z nogawką. Rachel rozejrzała się po pokoju za
jakąś tkaniną, którą mogłaby owinąć łydkę. Zciągnęła buty i
podarła pryczę swoimi pazurami.
Owinęła nogę. Zawiązała tak mocno, że aż bolało. Dziura
była z tyłu, gdzie nie mogła na nią uważać. Gdy włożyła
spodnie, przeciągnęła rękami po dziurze. Nie wyczuła nic
poza tkaniną. To musiało wystarczyć.
Zebrała wszystkie pieniądze, jakie miała.
Musiała wyjść, choćby po jedzenie. Z głodu aż ją bolał
żołądek. Kupiła sobie coś i gdy zjadła, poczuła się lepiej.
Znajdzie sobie nową pracę. Djoss wróci i mu przejdzie. Za
dużo razem przeżyli, by mieli się rozstać przez coś takiego.
Długo szła na północ, a potem na wschód. Przepłynęła
promem na drugi brzeg rzeki. Poczekała do zmierzchu, a
chmury na nocnym niebie zupełnie przesłoniły księżyc. Szła
prosto przed siebie. Szukała innej senty, która pracowała w
lepszej dzielnicy niż Zagrody.
Zwiatła z wieży strażniczej przy wschodnim murze
zlewały się z nocnym niebem na horyzoncie niczym nisko
wiszące gwiazdy.
Znalazła sentę wróżącą z kart w cieniu karczmy między
targiem wełny a polem błota, na którym stały wielkie skrzynie
na paletach. Senta była ślepa. Jej oczy zupełnie zmętniały
przez zaćmę.
Rachel odkaszlnęła.
Senta przetasowała karty.
- Witaj - rzekła Rachel.
- Witaj. - Senta miała starczy głos, lecz wyglądała dość
młodo.
- Jak czytasz karty, skoro ich nie widzisz?
- Ale je czuję. - Podniosła jedną, by Rachel jej dotknęła.
Dziewczyna delikatnie musnęła ją ręką. Wyczuła grubą
warstwę farby, pociągnięcia pędzla były wyrazne. Obrazy
zamazały się od częstego dotyku senty. - Sama je robię. Nie są [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl