,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kłamiesz. - Nie martw się o brata. Nic mu nie będzie - uspokajał. - Na pewno? Wzruszył ramionami. - Chyba tak. Jak tam wasze nowe mieszkanko? - Dobrze. Djoss długo nie wraca. Martwię się o niego. Już parę dni go nie ma. Turco, jeśli przez ciebie go aresztowali... powiesili... - Przeze mnie? Gdzie tam! - Turco wstał, przeciągnął się i otworzył drzwi. - Wejdz. Na środku pokoju stała mała nargila. Wokół niej leżeli jacyś mężczyzni. Wróblowa siedziała w kącie. Spojrzała na Rachel i zaraz odwróciła wzrok. - Nie jest aresztowany, jak widzisz - rzekł Turco. Dopiero teraz Rachel go poznała. Był na haju, a między jego palcami plątał się wąż nargili. Leżał na błocie, z mętnym spojrzeniem wbitym w sufit. - O nie... - jęknęła. Jej brat, jej opoka, człowiek, który chronił ją przez całe życie. - O nie... Turco wyjął mu wąż z palców. - Pomogę ci zanieść go do domu. Chwycił Djossa za rękę i podniósł. Rachel wzięła go za drugie ramię. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Wydawał z siebie niskie pomruki, stękał. - Czy właśnie to robicie, gdy spędzacie z sobą długie noce? Tak wygląda to twoje tajemnicze życie? Turco pewnie uznał, że Rachel mówi do siebie, bo nie odezwał się ani słowem. Pomógł jej zaciągnąć brata w górę schodów i do pustej piekarni, a potem na ulicę, też pustą. Djoss odzyskał władzę w nogach gdzieś po drodze. Uśmiechnął się do Rachel promiennie. Cieszył się, że ją widzi. Gdy przestał powłóczyć nogami i mógł iść o własnych siłach, Turco puścił jego ramię. Musiał wracać na swój posterunek pod drzwiami. Zostali sami, a Djoss cały czas się uśmiechał jak głupi. - Mam złe wieści - odezwała się Rachel. - Znów musimy uciekać. Odkaszlnął. - Co? - Szukają mnie w tym burdelu. Jakiś facet próbował ściągnąć ze mnie ubranie, zobaczył łuski. Oplułam go. Zobaczył mój język. Od razu się na mnie poznał. A senty bardzo rzucają się tu w oczy. Aatwo mogą mnie znalezć. - Czyli musimy uciekać? - Dasz radę biec? - Nie. - Zachichotał. - Przepraszam. Ile mamy pieniędzy? - Djoss, muszę ci coś powiedzieć. - Jeśli uda nam się gdzieś ukryć... Może Turco zna jakąś kryjówkę. - Djoss... - Ale prędzej czy pózniej on też się dowie... Rachel zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię. Chciała go pobić, skopać. Djoss dalej szedł przed siebie powoli, ruchy wciąż miał nieporadne. Odwrócił się. Już bez uśmiechu. - Rachel... Co się stało? - Kłamałam - fuknęła. Odetchnął i ruszył w stronę nowego domu. - Nie możesz być w takim stanie, jeśli będziemy musieli uciekać! - krzyknęła za nim. Dotarł do drzwi przed nią. Nie zamknął ich za sobą. Teraz już nie myślała o drugim demonowym pomiocie. Nie chciała o nim rozmawiać z Djossem. Z nikim nie chciała o nim rozmawiać. Rankiem Djoss wyszedł bez pożegnania. Rachel milczała. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Usiadła na pryczy. Zakryła twarz dłońmi. Zastanawiała się, gdzie jej brat idzie, jak długo tam będzie i co by było, gdyby się potknęła, upadła i jej ubranie by odsłoniło łuski. Albo gdyby ją obrabowali, pobili i zostawili gdzieś krwawiącą na trawę. Wtedy musiałaby uciekać z miasta. Djoss starał się tu ustatkować, a to im nigdzie nie było pisane. Powinni wysiąść z łodzi tamtego przemytnika i dalej uciekać na południe. Zaczęła płakać. Jej demonowe łzy były żrące. Otarła je kocem. Stopiona szorstka tkanina skapywała na drewnianą podłogę, która zaczęła parować. Rachel wytarła ją rękami. Wpadła w panikę. Rozpłakała się jeszcze mocniej. To byłby koniec, gdyby łzy przepaliły podłogę. Ludzie na dole zobaczyliby dziwne dziury w suficie. Musiałaby uciec, zostawiając to mieszkanie i brata. - Przestań płakać! - nakazała sobie. - Przestań! Wytarła oczy rękawem. Usiadła na podłodze, przycisnęła łydkę do kwasu. Poczuła, jak przeżera grubą tkaninę. - Przestań płakać! - powtórzyła. Azy przepaliły materiał, skórę i wgryzały się w głąb. - Przestań, po prostu. - Odetchnęła. Próbowała uspokoić oddech. Wtem pojawiły się koany, niechciane niczym cisza. Pojawił się ogień. Zapalił podłogę, gdzie spadły łzy, osmalając deski. Szybko zmroziła podłogę lodem, by się nie rozprzestrzenił. Skaza została już opanowana. Była taka malutka - kilka kropek na podłodze, nie bardziej podejrzanych od zaschniętych plam po jedzeniu. A gdy to się zaczęło, wydawało się największym niebezpieczeństwem na świecie. Rachel zaśmiała się na wspomnienie swego przerażenia. Zmiała się histerycznie. Spojrzała na swoje podziurawione ubranie i z tego też się śmiała. Nie była próżna, ale o swoją garderobę dbała bardziej niż największa strojnisia na świecie. Nie miała nic innego do ubrania, a Djoss nie mógł jej pomóc, bo go nie było. I zapewne nie będzie go jeszcze przez długi czas. Ponownie napełniła wannę stopionym lodem. Zciągnęła z siebie wszystko i wrzuciła do wody. Jeśli krew nadal choć trochę dymiła, woda rozrzedzi ją na tyle, by ocalić resztę materiału. Rachel uklękła przy wannie, gołymi rękami szorując butwiejące plamy. Ubranie było do wyrzucenia, rzecz jasna. Musi znalezć nowe, lecz nocą, w ciemności. Może uda się ukryć łuski. Wyjęła mokre szaty z wanny, wciągnęła je na siebie. Dziury znajdowały się głównie na rękawach i spodniej części nogi. Jeśli będzie ostrożnie poruszała ramionami, nikt nie dojrzy łusek na rękach. Gorzej było z nogawką. Rachel rozejrzała się po pokoju za jakąś tkaniną, którą mogłaby owinąć łydkę. Zciągnęła buty i podarła pryczę swoimi pazurami. Owinęła nogę. Zawiązała tak mocno, że aż bolało. Dziura była z tyłu, gdzie nie mogła na nią uważać. Gdy włożyła spodnie, przeciągnęła rękami po dziurze. Nie wyczuła nic poza tkaniną. To musiało wystarczyć. Zebrała wszystkie pieniądze, jakie miała. Musiała wyjść, choćby po jedzenie. Z głodu aż ją bolał żołądek. Kupiła sobie coś i gdy zjadła, poczuła się lepiej. Znajdzie sobie nową pracę. Djoss wróci i mu przejdzie. Za dużo razem przeżyli, by mieli się rozstać przez coś takiego. Długo szła na północ, a potem na wschód. Przepłynęła promem na drugi brzeg rzeki. Poczekała do zmierzchu, a chmury na nocnym niebie zupełnie przesłoniły księżyc. Szła prosto przed siebie. Szukała innej senty, która pracowała w lepszej dzielnicy niż Zagrody. Zwiatła z wieży strażniczej przy wschodnim murze zlewały się z nocnym niebem na horyzoncie niczym nisko wiszące gwiazdy. Znalazła sentę wróżącą z kart w cieniu karczmy między targiem wełny a polem błota, na którym stały wielkie skrzynie na paletach. Senta była ślepa. Jej oczy zupełnie zmętniały przez zaćmę. Rachel odkaszlnęła. Senta przetasowała karty. - Witaj - rzekła Rachel. - Witaj. - Senta miała starczy głos, lecz wyglądała dość młodo. - Jak czytasz karty, skoro ich nie widzisz? - Ale je czuję. - Podniosła jedną, by Rachel jej dotknęła. Dziewczyna delikatnie musnęła ją ręką. Wyczuła grubą warstwę farby, pociągnięcia pędzla były wyrazne. Obrazy zamazały się od częstego dotyku senty. - Sama je robię. Nie są [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|