, Roberts Nora Gwiazdy Mitry 01 Zaginiona gwiazda 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sen.
Cade obudził się następnego ranka sztywny jak
deska. Kiedy się przeciągnął, usłyszał suchy trzask kości, a
gdy przesunął rękami po policzkach, poczuł świeży,
kłujący zarost. Oprzytomniał, otworzył oczy i spojrzał na
sofę. Była pusta.
Można by pomyśleć, że mu się to wszystko
przyśniło, gdyby nie te książki i papiery porozrzucane po
podłodze. Choć, prawdę mówiąc, to rzeczywiście było jak
sen - piękna, skłopotana kobieta bez przeszłości, która w
jednej chwili wkroczyła w jego życie i w jego serce. Teraz,
w świetle poranka, zastanawiał się, na ile sam idealizował
72
tę więz, która się między nimi zrodziła. Jednak do głowy
przychodziło mu tylko jedno określenie: miłość od
pierwszego wejrzenia.
Niestety, Bailey nie potrzebowała jego zachwytów.
Dla niej musiał teraz zachować trzezwy umysł. Na nic się
zda rozpamiętywanie, jak oplotła go swoimi kształtnymi
nogami i prosiła, żeby się z nią kochał. Teraz powinien
uruchomić zdolność logicznego rozumowania.
%7łeby zacząć znów funkcjonować, musi się
koniecznie napić kawy.
Wstał i masując zesztywniały kark, ruszył w stronę
kuchni.
Bailey już tam była, śliczna jak obrazek i świeża jak
poranek. Złote włosy zaczesała gładko do tyłu i ściągnęła
na karku gumką, Miała na sobie kupione przez niego
spodnie w granatowo - białe paski oraz białą, płócienną
bluzę. Stała przy kuchennym blacie, z kubkiem parującej
kawy w ręku, i patrzyła na ogród. Między dwoma klonami
zawieszono hamak i kwitły właśnie róże.
- Ale z ciebie ranny ptaszek.
Drgnęła, zaskoczona, a potem odwróciła się z
uśmiechem. Na jego widok serce mocniej zabiło jej w
piersi.
- Zaparzyłam kawę. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko temu.
- Ależ, najdroższa, zawdzięczam ci życie -
powiedział z patosem, sięgając po kubek.
- Skoro zaparzyłam kawę, to znaczy, że wiem, jak
się to robi. Pewne rzeczy przychodzą mi całkiem
naturalnie. Nie muszę się nawet nad tym zastanawiać. Ta
kawa jest chyba trochę za mocna. Widocznie lubiłam
mocną kawę.
73
Cade już pił czarny, aromatyczny płyn, delektując
się jego smakiem i zapachem.
- Pyszna - pochwalił.
- To dobrze. Nie wiedziałam też, czy mam cię
zbudzić, czy nie. Nie wiem, o której wychodzisz do biura, i
ile potrzebujesz czasu na to, żeby zjeść śniadanie.
- Dzisiaj jest sobota. Mamy długi, wakacyjny
weekend.
- Długi weekend?
- Czwartego lipca. - Czując, że jego organizm
zaczyna już, lepiej funkcjonować pod wpływem
zbawiennego działania kofeiny, Cade ponownie napełnił
swój kubek. - No wiesz, fajerwerki, sałatka ziemniaczana,
parady orkiestr.
- Ach, tak. - W ułamku sekundy zobaczyła małą
dziewczynkę na kolanach matki i kolorowe światła
eksplodujące na czarnym niebie. - Oczywiście. Rozumiem,
że nie idziesz do pracy. Masz jakieś plany na ten weekend?
- Owszem, mam. Chcę, żebyśmy wpadli do biura
koło południa. Chyba nie uda nam się zdziałać zbyt wiele,
bo wszystko jest zamknięte, ale moglibyśmy przynajmniej
zrobić jaki taki porządek.
- Ale ja nie chcę, żebyś dla mnie rezygnował z
wolnego weekendu. Z chęcią pójdę i posprzątam w biurze,
a ty mógłbyś...
- Bailey, przecież to nasza wspólna sprawa.
Odstawiła kubek i splotła palce.
- Dlaczego?
- Uważam, że tak musiało się stać. Według mnie
robisz instynktownie to, czego nie potrafisz rozwikłać
rozumem. - Jego zielone oczy prześlizgnęły się po twarzy
Bailey, a potem spoczęły na jej ustach. - Lubię myśleć, że
74
jest jakiś powód, dla którego wybrałaś akurat mnie. I że
będzie to z korzyścią dla nas obojga.
- Dziwię się, że mówisz coś takiego po tym, jak
zachowałam się wczoraj wieczorem. Zaczynam się
obawiać, że wieczorami zamieniam się w barową ćmę i
podrywam obcych mężczyzn.
Cade zaśmiał się. Lepiej się śmiać niż płakać,
pomyślał.
- Bailey, byłem świadkiem, jak podziałał na ciebie
jeden kieliszek wina, i mocno wątpię w to, że mogłabyś
spędzać dużo czasu w barach. W życiu nie widziałem, żeby
ktoś upijał się w tym tempie.
- To chyba żaden powód do dumy. - Chłodny,
wyniosły ton sprawił, że znowu zachciało mu się śmiać.
- Ale nie ma się też czego wstydzić. A poza tym, nie
podrywałaś jakiegoś obcego faceta, tylko mnie. - W oczach
Cade'a pojawiły się wesołe iskierki. - Wiemy oboje, że z
alkoholem czy bez dawałaś wyraz własnym uczuciom.
- No to czemu... czemu nie skorzystałeś z okazji?
- Bo to byłoby właśnie to, o czym mówisz. Nie mam
nic przeciwko okazjom, lubię je mieć, ale nie lubię ich
wykorzystywać. Masz ochotę na śniadanie?
Potrząsnęła głową i poczekała, aż Cade przyniesie
paczkę płatków i głęboki talerz.
- Cenię sobie twoją powściągliwość.
- Naprawdę? - Uniósł brwi.
- No, może niezupełnie.
- To dobrze. - Odetchnął z ulgą i wyjął mleko z
lodówki. Nalał sobie na talerz, a potem dosypał tyle cukru,
że Bailey otworzyła oczy ze zdumienia.
- To musi być strasznie niezdrowe - powiedziała.
- %7łyję dla ryzyka. - Cade zaczął jeść na stojąco. -
75
Pózniej możemy pojechać do centrum i pospacerować
trochę wśród turystów. Może zobaczysz coś, co odblokuje
twoją pamięć.
- W porządku. - Bailey zawahała się, a potem
sięgnęła po krzesło. - Tak naprawdę, nie wiem nic o twojej
pracy ani o twojej klienteli. Ale wydaje mi się, że
doskonale sobie radzisz.
- Uwielbiani tajemnice. - Cade wzruszył ramionami,
a potem dosypał sobie płatków. - Ty jesteś moim
pierwszym przypadkiem amnezji, jeżeli o to ci chodzi.
Zazwyczaj zajmuję się oszustwami ubezpieczeniowymi i
sprawami rodzinnymi. To też może być interesujące.
- Od jak dawna jesteś detektywem?
- Od czterech lat. A raczej od pięciu, jeżeli policzyć
ten rok, który przepracowałem u Guardiana. To taka duża
firma ochroniarska w centrum Waszyngtonu. Eleganckie
towarzystwo. Ale ja wolę pracować na własną rękę.
- Czy kiedykolwiek musiałeś do kogoś... strzelać?
- Nie. A szkoda, bo jestem w tym cholernie dobry. -
Kątem oka dostrzegł, że Bailey przygryza wargę, więc
szybko potrząsnął głową. - Spokojnie, gliny i detektywi
często łapią przestępców, nawet nie wyciągając broni.
Nabiłem sobie i innym kilka guzów, ale na ogól wszystko
polega na wydeptywaniu ścieżek, ciągłych próbach i
telefonach. Twój problem to kolejna zagadka. Chodzi o to,
żeby znalezć wszystkie kawałki i ułożyć z nich całość.
Miała nadzieję, że Cade się nie mylił. %7łe to
wszystko rzeczywiście jest takie proste, zwyczajne i
logiczne.
- Znowu miałam dziwny sen. Zniły mi się dwie
kobiety. Jestem pewna, że je znałam.
Cade przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw
76
Bailey, a ona opowiedziała mu to, co zapamiętała.
- Wygląda na to, że byłaś na pustyni - odezwał się,
kiedy zapadła cisza. - Może w Arizonie albo w Nowym
Meksyku.
- Tego nie wiem. Ale wiem. że ani trochę się nie
bałam. Byłam szczęśliwa, bardzo szczęśliwa. Aż do chwili,
kiedy rozpętała się burza.
- Jesteś pewna, że znalazłaś trzy kamienie?
- Tak, prawie identyczne, choć nie całkiem. Miałam
je. Były takie piękne i niezwykłe, ale nie mogłam
zachować ich wszystkich. To było bardzo ważne. - Bailey
westchnęła. - Nie mam pojęcia, co z tego było prawdziwe,
a co tylko symboliczne, jak to często bywa we śnie.
- Jeżeli jeden kamień jest prawdziwy, mogą istnieć
jeszcze dwa. - Cade ujął ją za rękę. - Jeżeli jedna kobieta
jest prawdziwa, mogą istnieć jeszcze dwie. Musimy je
tylko odnalezć.
Zjawili się w biurze po dziesiątej. Brudne, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl