,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla dzieci. Obok niego identyczny strój prezentował Karol Rybak, gorliwy wędkarz i niesumienny pracownik. Bula spojrzał pytająco na podporucznika. Ten rozłożył bezradnie ręce. Kapitan skinął głową. Nie spodziewał się niczego innego. Trudno było przypuszczać, żeby któryś z nich, nawet jeśli maczał w tym palce, był na tyle naiwny, by samemu podejmować pieniądze. Ale należało mieć pewność. Dlatego właśnie poproszono tutaj kilkanaście urzędniczek, które dokonały wypłat ze sfałszowanych książeczek, a tych dwóch pod oknem ubrano tak, jak według owych kobiet ubrany był posiadacz starego dowodu Rybaka. - Przyprowadzcie potem tych obywateli do mojego pokoju - polecił Bula podporucznikowi. Szedł do siebie w niewesołym nastroju. Dzień zaczął się wiadomością o Zrodzie. Potem rozmowa z pułkownikiem. Szef odebrał telefon z Ministerstwa Aączności, zaniepokojonego pocztową aferą. Dzwonił także dyrektor PKO, domagając się energicznego śledztwa. Część jego argumentów pułkownik włączył do swojego monologu, którego ofiarą - jeśli tak wolno powiedzieć - padł Bula. Była więc mowa o zaufaniu ludzi pracy, o idei oszczędzania w ogóle, a oszczędzania w PKO w szczególności, o wyjątkowej społecznej randze tej sprawy, którą on, Bula, powinien prowadzić z maksymalną energią. Padło jeszcze szereg podobnych myśli i argumentów. Kapitan godził się z nimi bez zastrzeżeń. W myślach rozgrzeszył pułkownika, mówiąc sobie, że po tylu latach służby byłoby naprawdę nieludzkim żądanie, aby takiemu Buli powiedzieć coś nowego. Nie poprawiło to jednak jego humoru, zwłaszcza że szef, kończąc, wyraził się bardzo brzydko o oficerach, którzy jadą sobie samochodem do domu, podczas kiedy ich pozostawionym samopas podwładnym bandyci rozbijają głowy. W tym momencie Bula zaprotestował. Oznajmił pułkownikowi, że w przyszłości, jeżeli będzie trzeba kogoś śledzić w nocy, na pustej ulicy, to sprowadzi cały Wydział. - Zresztą - dodał niepoprawnie - Zrodzie nic poważnego się nie stało, a my zyskaliśmy pewność, że sprawców napadu należy szukać wśród pracowników tej placówki pocztowej lub w ich najbliższym otoczeniu. Inaczej cóż mogłoby ich obchodzić, co robimy w mieszkaniu Smaczyk? - Równie dobrze mógł to być pierwszy lepszy włóczęga - rzucił pułkownik. - Mógł - zgodził się Bula. - Ale nie był. Szef spojrzał na niego z zainteresowaniem. - Wiecie, kto to był? Przecież wasi ludzie nie znalezli tam żadnych śladów? - Jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że każdy włóczęga na nasz widok poszukałby sobie innego schronienia. Tamten facet wyraznie nas obserwował. - Hm... Bula skrzywił się na wspomnienie owego mruknięcia, które zakończyło poranną rozmowę z pułkownikiem. Na biurku czekały na niego raporty dzielnicowych. Ani Habera, ani Smaczyk, ani Płata nie mieli nigdy żadnych konfliktów z milicją. Z sąsiadami nie utrzymywali bliższych stosunków, ale nie dawali im też powodów do niezadowolenia. Jedynie Rybak był znany milicji. Cztery lata temu prowadzono nawet przeciw niemu dochodzenie. Chodziło o jakąś aferę na tak zwanej giełdzie samochodowej . Z braku dowodów sprawa upadła. Rozległo się krótkie pukanie do drzwi, zaraz potem wszedł Karol Rybak, już w swoim własnym ubraniu. Kapitan wskazał mu krzesło, a sam zaczął chodzić po pokoju. - Pan był kiedyś zatrzymany? - spytał po chwili. Rybak uśmiechnął się szeroko. - To było nieporozumienie. Szukali jakiegoś faceta, który podawał się za pośrednika, a potem zwiał z forsą. Był chyba przebrany. Jedna taka... przekupka narobiła gwałtu, że mnie poznaje, że to ja, żeby łapać złodzieja... Wie pan, jak to jest, panie kapitanie... - ożywił się - widziałem kiedyś w Krakowie, na Rynku, jak Cyganka z bachorem na ręku przyczepiła się do jakiegoś gościa i zaczęła wrzeszczeć, że to on jest ojcem, że ją uwiódł, a teraz nie płaci... Facet, oczywiście, pierwszy raz widział babę na oczy. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. A tu zbiegowisko, mówię panu, tłum, jedni wyzywają gościa od świń, inni się śmieją - ubaw był nieziemski! Zdarzają się takie rzeczy, panie kapitanie... - zakończył filozoficznie. - Tak - Bula, zrezygnowany, usiadł przy biurku. - Różne rzeczy się zdarzają... Jak to było z tym dowodem? - spytał nagle. - W tramwaju - powiedział szybko Rybak. - Wracałem wtedy do domu piętnastką. Pamiętam, bo pytałem potem w zajezdni, czy ktoś nie oddał. - A gdzie znalazł się portfel? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|