,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szkaniu państwa? - Tak. Dałam klucze. Mieszkanie stoi puste, więc... - Zdaje się, że pani zna pana Edwarda Lowerta. - Znam i jego, i jego żonę. - Czy pan Lowert ostatnio odwiedzał panią tutaj pod- czas nieobecności siostry? - Czy uważa pan to za coś złego, że ktoś ze znajomych przyjdzie do mnie na szklankę herbaty? Rosicki pomyślał, że aby napić się herbaty, niekoniecz- nie trzeba zdejmować krawat, nie zdradził się jednak z tą refleksją. - Ależ bynajmniej. Uważam to za rzecz zupełnie natu- ralną. Czy pani uprawia sporty? Spojrzała na niego zaskoczona. - Sporty? Owszem. Pływam, wiosłuję, jeżdżę konno, czasami grywam w siatkówkę. - Dobrze pani pływa? - Dobrze. Dlaczego pan pyta? - Tak sobie. %7łeby podtrzymać rozmowę. Westchnęła i podniosła ku sufitowi rozmarzone spoj- rzenie. - Tyle jest ciekawszych tematów, panie kapitanie. Chyba na mnie leci" - zaniepokoił się Rosicki. 62 63 - Czy z państwem Lowertami utrzymuje pani bardziej zażyłe stosunki towarzyskie? Zawahała się. - No... Bo ja wiem. Raczej rzadko się widujemy. Widzi pan... Emilia jest chorobliwie zazdrosna o męża. Wolę więc nie stwarzać kłopotliwych sytuacji. - Czy państwo Lowertowie to ludzie zamożni? - Nie zaglądam nikomu do kieszeni - odparła opryskli- wie porzucając na chwilę rolę madonny. - Och, ja nie w tym znaczeniu - zaczął usprawiedliwiać się Rosicki. Znowu westchnęła, a w tym westchnieniu wyczuwało się cierpliwą rezygnację. - Ostatecznie to żadna tajemnica. Jeżeli panu tak bardzo zależy... to mogę powiedzieć, że Edwardowi, to znaczy panu Lowertowi powodzi się finansowo ostatnio bardzo dobrze. - Ostatnio? - podchwycił Rosicki. - Tak. Dawniej żyli o wiele skromniej. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, od kiedy datuje się ta prosperity pana Lowerta? Poruszył ramionami. - Bo ja wiem? Chyba od jakichś dwóch lat, a może tro- chę dawniej. Trudno mi tak dokładnie... - Oczywiście, oczywiście - przerwał Rosicki. - Czy nie interesowała się pani, jakie są zródła tych dodatkowych dochodów pana Lowerta? %7łachnęła się. - Jak pan sobie to w ogóle wyobraża? Czyż wyglądam na kobietę, która wtrąca się do cudzych spraw finansowych? - Sądziłem, że jako przyjaciółka pana Lowerta... - Jak pan śmie? rafaelowska madonna przeobraziła się w jednej chwili w rozwścieczoną furię. Ciemne oczy zabły- sły groznie, policzki pociemniały nabiegłą krwią. - Jak pan śmie?! Co oznaczają te insynuacje? Proszę natych- miast opuścić mój dom! Trafiłem w dziesiątkę" - pomyślał Rosicki i wstał. - Je- szcze tylko jedno pytanie. Czy pani ma przy sobie kluczy- ki do wozu? Drżącymi z podniecenia rękami otworzyła torebkę i wy- jęła kluczyki. Rosicki uważnie je obejrzał i położył na stoliku. - Dziękuję pani i przepraszam za taką niespodziewaną wizytę. Siedziała chmurna ze zmarszczonymi brwiami. Nie od- prowadziła go do drzwi. Rosicki siedział przy biurku i porządkował akta spra- wy oraz robił notatki przeznaczone dla Kozery. Pogwizdy- wał przy tym dosyć fałszywie arię z Carmen". Był zado- wolony z siebie. Wydawało mu się, że zarówno rozmowę z Lowertami, jak i z Habnerową przeprowadził bezbłę- dnie. Zdobył sporo materiału, który mógł być pomocny w śledztwie. Wszedł sierżant Kazimierczak. - Obywatelu kapitanie, przyszła pani Lowertowa. Chce rozmawiać. Mówi, że to ważne. Rosicki podniósł wzrok znad papierów. - Lowertowa? Prosić. Weszła zdecydowanym, energicznym krokiem. Drobne, delikatne rysy twarzy były ściągnięte nieprzyjemnym gry- masem. Nie wyciągnęła ręki na powitanie. Przysunęła krzesło i usiadła. - Pragnę złożyć zeznanie. - Zeznanie? - zdziwił się Rosicki. - Proszę bardzo. Co pani chciałaby zeznać? - Mój mąż ma powiązania z handlarzami narkotyków. - O, czy być może? - Pan mi nie wierzy? Rosicki chrząknął i wziął do ręki długopis, wyjął też z szuflady arkusz czystego papieru. - Widzi pani... To jest bardzo poważne oskarżenie. %7łe- by słowa pani potraktować poważnie, musiałbym mieć ja- kieś konkretne dowody. - Nie wystarcza, że ja panu to mówię? 64 65 - Bardzo żałuję, ale nie wystarcza. Może mi pani zechce powiedzieć, na czym pani opiera tego rodzaju stwierdzenie. - Na faktach. - Na jakich faktach? - A pan myśli, że skąd Edward bierze na to wszystko? Z tej swojej pensyjki? Co roku nowy wóz, coraz droższy. Dacza nad Zalewem Zegrzyńskim. Willa w Komorowie. Te- raz wynajął dom w Sopocie na cały sezon. A te wszystkie dziwki to pan myśli, że mało kosztują? Prezenty, złote wy- roby, zegarki. Dzisiaj znowu spał u Habnerowej. Chciał mnie napoić podwójną dawką Reladormu". Myślał, że wypiłam, i że jak kamień będę spała do rana. Ale mnie nie tak łatwo nabrać. - To co pani mówi, bynajmniej nie świadczy o tym, że mąż pani handluje narkotykami. Może mieć jakieś inne zródła dochodów. Przysunęła krzesło bliżej biurka. - Jak mi pan nie wierzy, to niech się pan zapyta tego mordercy. - O kim pani mówi? - No o tym facecie co tu zamordował tę kurewkę. Prze- cież siedzi. Możecie go przesłuchać. - Ma pani na myśli Habnera. - No chyba. Przecież to on kombinował z Edwardem. Przeszukajcie jego willę i garaż. Sprawdzcie dokładnie je- go wóz. W błotnikach przemycali. Nie jest wykluczone, że ta dziwka z nimi współpracowała. Może zaczęła szantażo- wać Habnera i chciał się jej pozbyć. Poszedł się z nią ką- pać i przytrzymał pod wodą. To nie taka sztuka. Rosicki zaczął żałować, że nie włączył magnetofonu. - Czy pani sądzi, że mąż pani romansował z Mariolą Nasielską? Wybuchnęła gwałtownym, histerycznym śmiechem. - Czy sądzę? Jest pan zabawny. Oczywiście, że Edward się gził z tą kurwą, która udawała sławną" artystkę. - Czy pani jest tego pewna? - Bardzo pana przepraszam, ale to głupie pytanie. Rosicki uśmiechnął się. - O ile się orientuję, to Mariola Nasielska była przyja- ciółką pana Habnera. - Dziwny pan jest. Ta dziwka puszczała się na prawo i na lewo. Podobno żyła nawet z jakimś krawcem. Rosicki doznał uczucia niesmaku. Wulgarny język pa- ni Lowertowej absolutnie nie szedł w parze z jej delikatną, pastelową urodą. - Więc pani przypuszcza, że mąż pani wspólnie z Ro- bertem Habnerem i Mariolą Nasielską zajmował się han- dlem narkotykami. - Nie przypuszczam. Mam pewność. Widziałam prze- cież jak ostatnio szastał pieniędzmi. - Może miał jednak jakieś inne zródła dochodów? - A jakież mógł mieć zródła dochodów? Wiedziałabym przecież. - Czyżby pan Lowert zwierzał się pani, że handluje nar- kotykami? Zmieszała się. - Nie... no nie. Ale nie musiał się zwierzać. Sama się zo- rientowałam. Rosicki postanowił zakończyć te rozmowę. - Bardzo pani dziękuję, że mnie pani odwiedziła i że opowiedziała mi pani tyle ciekawych rzeczy. Sądzę, że wrócimy jeszcze do tego tematu. Lowert nie okazywał najmniejszego zdenerwowania. Nie robił wrażenia człowieka zaskoczonego tym, co usły- szał. Uśmiechnął się pogodnie, wyjął papierosy i przysu- nął sobie popielniczkę. - Mam nadzieję, że nie bierze pan poważnie tego wszy- stkiego, panie kapitanie. Rosicki przez chwilę bawił się długopisem. - Widzi pan, panie inżynierze, nie mogę przejść do po- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|