, Norton Andre Mistrz zwierzat 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widział, jak dzieci robiły z nich tratwy. Z parą takich pęcherzy jego umiejętności pływackie
nie miałyby większego znaczenia - dałby się po prostu nieść prądowi rzeki.
Pozostawał jeszcze drobiazg: wydostać się z obozu i ukraść jeden lub dwa bukłaki.
Jeśli oddział miał wyruszyć wczesnym rankiem, to Dumaroy wyśle kogoś do rzeki, żeby
napełnić worki. Musiały stać przez noc po dodaniu oczyszczających tabletek, bo gdyby
wrzucono je rano, to przez co najmniej pół dnia woda nie nadawałaby się do picia. W
czasach, gdy działał w Sekcji, sam robił tak wielokrotnie.
Był osłabiony, ale powinien dać sobie radę z jednym człowiekiem, zwłaszcza gdyby
udało się go zaskoczyć. Ale Bister& to było wielkie niebezpieczeństwo. Wszystko zależało
od szczęścia i od tego, czy potrafi je wykorzystać. Zaczął powoli poruszać palcami, zginać
ręce w nadgarstkach i poczuł, że więzy rozluzniają się coraz bardziej.
Jedynym jego atutem było to, że jego wróg - chociaż wyglądał jak człowiek i nauczył
się myśleć i działać jak człowiek - był przedstawicielem innego gatunku. Jak Coli Bister,
aper, mógł być pewien, czy nie popełni jakiejś drobnej pomyłki, potknięcia, które
zaprzepaściłoby jego plany? Być może, właśnie strach przed tym był powodem nienawiści do
Storma. Bister potrafił rozpoznać w Mistrzu Zwierząt człowieka o niezwykłych
właściwościach umysłu. Równie niezwykłych jak te, które posiadał on sam. Być może, obawa
przed umiejętnościami Ziemianina rozrosła się do tych rozmiarów, że aper znacznie
przeceniał rzeczywiste możliwości człowieka. I to właśnie Storm chciał wykorzystać.
Jego cierpliwość została wynagrodzona. Zza pagórka wynurzył się jeden z ludzi
Dumaroya, zmierzający w kierunku rzeki z pustymi bukłakami przewieszonymi przez ramię.
Pozwolił mu przejść i rozpoczął przedstawienie. Z głuchym jękiem obrócił się, walcząc z
krępującymi go więzami. Mężczyzna odwrócił się, spojrzał i podszedł bliżej. Jak dotąd,
szczęście dopisywało Stormowi - nie trafił na bystrzaka. Jeszcze jeden jęk, głuchy i bardzo
realistyczny - był zaskoczony własnym talentem aktorskim - i mężczyzna, rzuciwszy worki na
ziemię, przyklęknął obok jeńca, żeby zobaczyć, co się stało.
Ręka Storma wylądowała na szyi tamtego. Uderzenie nie było celne - był jeszcze zbyt
słaby - ale poganiacz stracił równowagę i upadł na Ziemianina. Ucisk we właściwym punkcie
i nieszczęśnik, nadal zaskoczony, zwiotczał. Przez długą chwilę Storm leżał, przyciskając do
siebie bezwładne ciało i czekał na krzyk, tupot nóg, zbierając siły do następnego ruchu. Nic
się nie stało. Ziemianin ostrożnie wydobył się spod mężczyzny i położył go na swoim
miejscu. Podniósł bukłaki i zmuszając się do spokojnego kroku, ruszył ku rzece. Jeszcze trzy -
cztery metry i będzie przy niej. Teraz nadąć worki, zawiązać je i tratwa gotowa.
Rzeka stała się, niestety, uczęszczanym miejscem. Nieopodal hałaśliwa grupa brała
kąpiel, a dalej prowadzono właśnie konie do wodopoju. Storm, z workami pod pachą, ukrył
się w nadbrzeżnych trzcinach.
Nagle pomiędzy pojonymi końmi dojrzał swojego ogiera. Koń wyraznie nie był w
dobrym humorze. Czarny wierzchowiec zarżał prowokująco, a Deszcz jakby tylko czekał na
wyzwanie. Poganiacz podjechał bliżej i trzasnął pejczem. Nie można było z Deszczem gorzej
postąpić. Odkąd Storm dosiadł go w porcie kosmicznym, koń nie został uderzony, wpadł więc
teraz we wściekłość. Chociaż młody, był godnym przeciwnikiem i rzucił się naprzód, gryząc i
wierzgając.
Storm zsunął się do wody. Uwaga wszystkich ludzi zwrócona była ku walczącym
koniom. W chwili, kiedy dostał się w nurt strumienia, zobaczył, że Deszcz wbiega do wody.
Usłyszał krzyki. Rudoszary wierzchowiec zawrócił ku brzegowi i roztrącając poganiaczy
popędził w step, ku górom i wolności. Potem zakręt rzeki skrył wszystkich.
Podniecenie ucieczką dodało mu sił na tyle, żeby dostać się w główny nurt, ale teraz
mógł tylko trzymać się swojej tratwy i mieć nadzieję, że Quade nie obozuje zbyt daleko.
Nadeszła noc. Od gór wiał wiatr i Storm zaczął się trząść z zimna. Nad wzgórzami błysnęło i
dobiegł łoskot grzmotu. Powinien mieć się na baczności, żeby we właściwej chwili skręcić ku
brzegowi, zanim nadejdzie fala powodziowa. Trudno mu było jasno rozumować i dawał się
po prostu unosić rzece. Stracił rachubę czasu. Myśl o tym, że przechytrzył Bistera, była przez
chwilę jego małym triumfem, szybko przytłumionym przez ból i osłabienie.
Nie było widać księżyców, a i gwiazdy świeciły słabo przez strzępiaste chmury
pędzone wiatrem po nocnym niebie. Storm, na wpół świadomy tego, co się dzieje, płynął
wciąż na południe. Obwąchał go szczur wodny, ale chyba zapach Ziemianina nie był
zachęcający, bo wielki gryzoń płynął tylko równolegle do niego przez jakiś czas. Pojawienie
się zwierzęcia uświadomiło jednak Stormowi, że może natknąć się na któregoś z większych i
niebezpieczniejszych od szczura mieszkańców rzeki. Zaczął poruszać nogami, żeby
przyspieszyć tempo podróży i uzyskać jakąś kontrolę nad tratwą.
Mijały godziny. Była już ciemna noc, gdy w zakolu rzeki natknął się na przeszkodę -
kłębowisko splątanych gałęzi i innych resztek, niesionych przez prąd. Zanim zdał sobie
sprawę z niebezpieczeństwa, jakiś sęk przedziurawił jeden z bukłaków i Storm, straciwszy
równowagę, dostał się pod wodę. Bystry nurt cisnął go o wysoki brzeg rzeki. Resztką sił
wczepił się w tę ścianę i, poobijany i podrapany, wgramolił się wreszcie na górę. Nie był już
zdolny do najmniejszego wysiłku. Upadł twarzą na trawę i zasnął.
- & dajcie go tutaj&
- To ten Ziemianin, Storm! Ale co&
- Wygląda, jakby był w rzece.
Zwiatło. Płomienie ogniska połączone z jasnym blaskiem polowej lampy atomowej.
Ktoś go podtrzymywał, unosząc mu głowę tak, żeby mógł łyknąć z przystawionego kubka.
Wszystko było jakieś zamglone, tylko jedną twarz widział wyraznie. Tym razem mógł
rozmawiać z człowiekiem, którego przybył zabić. Tak, przemierzył pół galaktyki, żeby zabić
Brada Quade'a, ale teraz ta myśl była odległa i nieistotna.
- Kłopoty& - wydukał. Słowo to niezbyt precyzyjnie wyrażało to, co miał do
powiedzenia. - Xikowie w Szczytach. Norbisowie& Dumaroy& Logan&
Potrząśnięto nim, najpierw lekko, potem gwałtowniej.
- Gdzie jest Logan? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl