, 02. Lisa Jackson Dzieci szczęścia Milioner i prowincjuszka 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szybkością, ciągnąc za sobą pióropusz kurzu, i zahamowała
z piskiem opon. Uśmiechnął się mimo woli. Prowadziła jak
pirat drogowy.
Kiedy doszedł do parkingu, Sam właśnie wysiadła z samochodu
i rozglądała się wokół. Gdy go spostrzegła, zmierzyła
go pełnym furii wzrokiem. Podeszła do niego, wiatr rozwiał
jej włosy.
- Ach, więc tu jesteś!
- Byłem tu całe popołudnie.
Oskarżycielsko wymierzyła palec prosto w jego pierś, niemal
trzęsąc się z oburzenia.
- Nie miałeś prawa oskarżać Jennifer Peterkin - oznajmiła.
Jej zielone oczy miotały iskry.
- Ale...
- Nie próbuj zaprzeczać. Wpadłam w sklepie na Shawnę.
Od razu mi opowiedziała o wszystkim i ostrzegła mnie, że jeśli
ty czy ja jeszcze raz postawimy stopę na jej ziemi, oskarży
nas o oszczerstwo, naruszenie cudzej własności, nękanie i jeszcze
pięćdziesiąt innych rzeczy!
- Chciałbym to zobaczyć - odrzekł spokojnie, Zauważył
że Sam mimowolnie zerka na jego nagą pierś. Zamilkła na
chwilę, co wziął za dobry znak. Do diabła, jest taka piękna,
nawet kiedy się złości.
- Nie o to chodzi, Kyle - ciągnęła po chwili. - Poszedłeś
tam, nie mówiąc mi o tym.
- Gdybym ci powiedział, zdenerwowałabyś się i próbowała
mnie powstrzymać.
- Oczywiście! Jestem zdenerwowana. A nawet więcej. Jestem
zła, wściekła i oburzona.
- Caitlyn to również moja córka.
- Ale to nie daje ci prawa do oskarżania...
- Jasne, że daje. - Chwycił ją za wyciągniętą rękę. - Nikt
więcej nie będzie dręczył Caitlyn. Widziałem małą Jenny, stała
na schodach, za plecami matki. Widać było, że ma coś na sumieniu.
- To bardzo prawdopodobne, ale nie masz dowodu.
- Czy te telefony się powtórzyły? - zapytał czując, że on
również zaczyna wpadać w gniew.
- Słucham?
- Czy w ciągu ostatnich dni ktoś dzwonił z wyzwiskami
do Caitlyn? A może były jakieś głuche telefony?
- Nie, ale...
Poczuł lekką satysfakcję.
- Może byś mi podziękowała, zamiast robić awanturę na
całą okolicę.
- Zaczekaj chwilę...
- Nie, to ty zaczekaj - zirytował się. - Nikt nie będzie
dokuczał mojemu dziecku, jak długo ja tu jestem.
- Czyli jak długo, co? - zapytała. Starała się nie zwracać
uwagi na krople potu spływające po jego opalonym torsie i na
drgające w słońcu mięśnie.
- To zależy od ciebie. Będę tu tak długo, jak mi pozwolisz.
- Przecież czas mija, a ty zamierzasz sprzedać ranczo za...
około pięć miesięcy, prawda? - Spojrzała na niego zwężonymi
ze złości oczami. - Nie martw się o to, że ktoś zrani Caitlyn,
dobrze? To ty złamiesz jej serce, kiedy wyjedziesz.
- Zaproponowałem ci małżeństwo. - Jego gorący oddech
owiewał jej twarz, widziała nabrzmiałą żyłkę na jego szyi. Patrzył
na nią tak intensywnie, że miała ochotę odstąpić o krok.
- Ta propozycja jest nadal aktualna.
Niestety, odpowiedz na tę propozycję nie była łatwa. Jeszcze
pamiętała ból z przeszłości, rany się nie zablizniły. Czasami
czuła się tak, jakby znów była siedemnastolatką - naiwną, beznadziejnie
zakochaną, gotową na podbój świata. A wszystko
dlatego, że Kyle wrócił. To złudzenie szybko mijało, kiedy
rozglądała się wokół i widziała twardą rzeczywistość. Samotnie
wychowywała córkę, której ojciec, bogaty playboy, opuścił ją
dawno temu, by się ożenić z inną. Chociaż znów zaczynała
go kochać, wiedziała, że wkrótce wyjedzie i tym razem opuści
nie tylko ją, ale również swoje dziecko.
Ale przecież on chce się z tobą ożenić, przekonywała się
w myślach. Ile razy musi cię o to prosić? Czy na długo starczy
mu cierpliwości? Na co czekasz? Przecież to jest właśnie to,
klucz do szczęścia. Chwytaj go, póki czas.
- Chodzmy do domu. Naleję ci drinka. - Zerknął na samochód.
- Gdzie Caitlyn?
- Poszła na całe popołudnie do Sary.
- W takim razie mamy czas dla siebie. - Oczy rozbłysły
mu i już wiedziała, że wpadła. Mięśnie prowokująco drgały,
skóra była opalona na brąz. Nie potrafiła się mu oprzeć, tak
samo jak dawniej. Miłość do Kyle'a stanowi przekleństwo jej
życia.
Widząc jej wahanie, otoczył ją ramieniem i przytknął skroń
do jej skroni.
- Przecież nie gryzę.
- Ale ja mogę ugryzć.
- Zauważyłem.
- I nie boisz się?
- Trzęsę się jak galareta.
Musiała się roześmiać. Jeszcze kilka minut temu mogłaby
go udusić, teraz miała ochotę śmiać się z nim i żartować...
- Wiesz, Fortune, jeśli należysz do tych, co nie gryzą, to
nie jestem tobą zainteresowana.
- Przewrotna kobieta. - Szybko przyciągnął ją do siebie,
objął i pocałował tak mocno, że zaparło jej dech.
- Kyle, proszę...
- Proś, o co tylko zechcesz.
- Gdybym tylko wiedziała, czego chcę - powiedziała
szczerze.
- Chodzmy do łóżka, Samantho. - Głos miał niski, kuszący.
- To nie jest dobry pomysł.
- Pomysł jest doskonały.
- Nie w środku dnia - zaprotestowała.
Bała się, że kolejne zbliżenie tylko ją osłabi, a przecież
musi być silna i nieugięta.
- To najlepsza pora. - Nie czekał na dalsze protesty. Wziął
ją na ręce i zaniósł do domu.
- Robimy błąd.
- Nie pierwszy raz.
Pachniał świeżym potem i mydłem, wyprawioną skórą
i własnym, męskim zapachem. Obejmowały ją mocne ramiona,
na czubku głowy czuła ciepły oddech. Zaniósł ją do pokoju,
gdzie główne miejsce zajmowało wielkie łoże. Na wykładanych
sosnowym drewnem ścianach wisiały indiańskie obrazki
i ręcznie szyty kilim z kawałków materiału. Przytulności dodawał
pleciony dywanik na podłodze. Samantha poddała mu
się z pełnym zadowolenia westchnieniem. Kiedy Kyle ułożył
ją na przykrywającej łóżko owczej skórze, zrzucił buty i rozebrał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl