,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szybkością, ciągnąc za sobą pióropusz kurzu, i zahamowała z piskiem opon. Uśmiechnął się mimo woli. Prowadziła jak pirat drogowy. Kiedy doszedł do parkingu, Sam właśnie wysiadła z samochodu i rozglądała się wokół. Gdy go spostrzegła, zmierzyła go pełnym furii wzrokiem. Podeszła do niego, wiatr rozwiał jej włosy. - Ach, więc tu jesteś! - Byłem tu całe popołudnie. Oskarżycielsko wymierzyła palec prosto w jego pierś, niemal trzęsąc się z oburzenia. - Nie miałeś prawa oskarżać Jennifer Peterkin - oznajmiła. Jej zielone oczy miotały iskry. - Ale... - Nie próbuj zaprzeczać. Wpadłam w sklepie na Shawnę. Od razu mi opowiedziała o wszystkim i ostrzegła mnie, że jeśli ty czy ja jeszcze raz postawimy stopę na jej ziemi, oskarży nas o oszczerstwo, naruszenie cudzej własności, nękanie i jeszcze pięćdziesiąt innych rzeczy! - Chciałbym to zobaczyć - odrzekł spokojnie, Zauważył że Sam mimowolnie zerka na jego nagą pierś. Zamilkła na chwilę, co wziął za dobry znak. Do diabła, jest taka piękna, nawet kiedy się złości. - Nie o to chodzi, Kyle - ciągnęła po chwili. - Poszedłeś tam, nie mówiąc mi o tym. - Gdybym ci powiedział, zdenerwowałabyś się i próbowała mnie powstrzymać. - Oczywiście! Jestem zdenerwowana. A nawet więcej. Jestem zła, wściekła i oburzona. - Caitlyn to również moja córka. - Ale to nie daje ci prawa do oskarżania... - Jasne, że daje. - Chwycił ją za wyciągniętą rękę. - Nikt więcej nie będzie dręczył Caitlyn. Widziałem małą Jenny, stała na schodach, za plecami matki. Widać było, że ma coś na sumieniu. - To bardzo prawdopodobne, ale nie masz dowodu. - Czy te telefony się powtórzyły? - zapytał czując, że on również zaczyna wpadać w gniew. - Słucham? - Czy w ciągu ostatnich dni ktoś dzwonił z wyzwiskami do Caitlyn? A może były jakieś głuche telefony? - Nie, ale... Poczuł lekką satysfakcję. - Może byś mi podziękowała, zamiast robić awanturę na całą okolicę. - Zaczekaj chwilę... - Nie, to ty zaczekaj - zirytował się. - Nikt nie będzie dokuczał mojemu dziecku, jak długo ja tu jestem. - Czyli jak długo, co? - zapytała. Starała się nie zwracać uwagi na krople potu spływające po jego opalonym torsie i na drgające w słońcu mięśnie. - To zależy od ciebie. Będę tu tak długo, jak mi pozwolisz. - Przecież czas mija, a ty zamierzasz sprzedać ranczo za... około pięć miesięcy, prawda? - Spojrzała na niego zwężonymi ze złości oczami. - Nie martw się o to, że ktoś zrani Caitlyn, dobrze? To ty złamiesz jej serce, kiedy wyjedziesz. - Zaproponowałem ci małżeństwo. - Jego gorący oddech owiewał jej twarz, widziała nabrzmiałą żyłkę na jego szyi. Patrzył na nią tak intensywnie, że miała ochotę odstąpić o krok. - Ta propozycja jest nadal aktualna. Niestety, odpowiedz na tę propozycję nie była łatwa. Jeszcze pamiętała ból z przeszłości, rany się nie zablizniły. Czasami czuła się tak, jakby znów była siedemnastolatką - naiwną, beznadziejnie zakochaną, gotową na podbój świata. A wszystko dlatego, że Kyle wrócił. To złudzenie szybko mijało, kiedy rozglądała się wokół i widziała twardą rzeczywistość. Samotnie wychowywała córkę, której ojciec, bogaty playboy, opuścił ją dawno temu, by się ożenić z inną. Chociaż znów zaczynała go kochać, wiedziała, że wkrótce wyjedzie i tym razem opuści nie tylko ją, ale również swoje dziecko. Ale przecież on chce się z tobą ożenić, przekonywała się w myślach. Ile razy musi cię o to prosić? Czy na długo starczy mu cierpliwości? Na co czekasz? Przecież to jest właśnie to, klucz do szczęścia. Chwytaj go, póki czas. - Chodzmy do domu. Naleję ci drinka. - Zerknął na samochód. - Gdzie Caitlyn? - Poszła na całe popołudnie do Sary. - W takim razie mamy czas dla siebie. - Oczy rozbłysły mu i już wiedziała, że wpadła. Mięśnie prowokująco drgały, skóra była opalona na brąz. Nie potrafiła się mu oprzeć, tak samo jak dawniej. Miłość do Kyle'a stanowi przekleństwo jej życia. Widząc jej wahanie, otoczył ją ramieniem i przytknął skroń do jej skroni. - Przecież nie gryzę. - Ale ja mogę ugryzć. - Zauważyłem. - I nie boisz się? - Trzęsę się jak galareta. Musiała się roześmiać. Jeszcze kilka minut temu mogłaby go udusić, teraz miała ochotę śmiać się z nim i żartować... - Wiesz, Fortune, jeśli należysz do tych, co nie gryzą, to nie jestem tobą zainteresowana. - Przewrotna kobieta. - Szybko przyciągnął ją do siebie, objął i pocałował tak mocno, że zaparło jej dech. - Kyle, proszę... - Proś, o co tylko zechcesz. - Gdybym tylko wiedziała, czego chcę - powiedziała szczerze. - Chodzmy do łóżka, Samantho. - Głos miał niski, kuszący. - To nie jest dobry pomysł. - Pomysł jest doskonały. - Nie w środku dnia - zaprotestowała. Bała się, że kolejne zbliżenie tylko ją osłabi, a przecież musi być silna i nieugięta. - To najlepsza pora. - Nie czekał na dalsze protesty. Wziął ją na ręce i zaniósł do domu. - Robimy błąd. - Nie pierwszy raz. Pachniał świeżym potem i mydłem, wyprawioną skórą i własnym, męskim zapachem. Obejmowały ją mocne ramiona, na czubku głowy czuła ciepły oddech. Zaniósł ją do pokoju, gdzie główne miejsce zajmowało wielkie łoże. Na wykładanych sosnowym drewnem ścianach wisiały indiańskie obrazki i ręcznie szyty kilim z kawałków materiału. Przytulności dodawał pleciony dywanik na podłodze. Samantha poddała mu się z pełnym zadowolenia westchnieniem. Kiedy Kyle ułożył ją na przykrywającej łóżko owczej skórze, zrzucił buty i rozebrał [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|