,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozciągała się nieskończenie daleko w ka\dą stronę i zbli\ała do oszałamiającego apogeum. Max spojrzał na zegarek i, tryskając humorem, wrócił na scenę. A teraz, panie i panowie! promieniał. Czy ten ostatni raz świetnie się bawicie? Tak!!! zawołali ci, którzy krzyczą tak!!! za ka\dym razem, gdy komik pyta, czy świetnie się bawią. To cudownie! piał Max. Absolutnie cudownie! Kiedy fotonowe burze skłębią się nad nami w wirujące chmury, by rozerwać na kawałki ostatnie czerwone, parzące słońce, wtedy niech wszyscy wygodnie usiądą i cieszą się wraz ze mną tym, co z pewnością dla ka\dej/go obecnej/go osoby/przedmiotu będzie prze\yciem niezwykle podniecającym i niepowtarzalnym. Zawiesił głos. Jego błyszczące oczy hipnotyzowały publiczność. Proszę mi wierzyć, panie i panowie, tym razem nie będzie niczego przedostatniego! Znów zawiesił głos. Dziś wieczór wszystko idealnie zgrał w czasie. Wieczność za wiecznością prowadził to przedstawienie, wieczór w wieczór, choć pojęcie wieczór nie ma na końcu czasu zbyt wielkiego znaczenia. Istnieją jedynie nie kończące się powtórki momentu, w którym restauracja przechodzi przez koniec czasu i wkrótce wraca. Dzisiejszy wieczór był mimo to dobry, publiczność wiła się w chorowitych dłoniach konferansjera. Zni\ył głos. Wszyscy musieli się mocno wsłuchiwać, by go usłyszeć. Oto naprawdę ostateczny moment, ostateczna lodowata beznadziejność, w której zapada się majestatyczny rozmach stworzenia. Oto, panie i panowie, koniec. Jego głos jeszcze ścichł. W panującej ciszy nie wa\yłaby się odchrząknąć nawet mucha. Potem mówił będzie nicość. Pustka. Cisza. Zapomnienie. Nie będzie absolutnie niczego... Znów pojawił mu się w oku błysk a mo\e mrugnął? Niczego... oczywiście z wyjątkiem naszego wózeczka ze słodyczami i zestawem wybornych aldebarańskich likierów! Zespół zagrał pasujący do sytuacji tusz. Max wolałby, by dali sobie spokój artysta jego klasy nie potrzebował pomocy! Sam umiał grać na publiczności jak na instrumencie. Roześmiał się z ulgą. Szedł za ciosem. Tym razem nie musicie się bać, \e jutro przywita was kacem, poniewa\ nie będzie \adnego jutra! zawołał wesoło. Promieniał do szczęśliwej, roześmianej publiczności. Jak ka\dego wieczora, gdy odwalał swój wyświechtany numer, spojrzał ku niebu, ale potrwało to jedynie ułamek sekundy. Polegał na niebu, \e spełni swój obowiązek tak zawodowiec polega na zawodowcu. A teraz zagrzmiał, stąpając po scenie choć liczę się z niebezpieczeństwem, \e nieco popsuję państwu wspaniały nastrój katastrofizmu i beznadziei, chciałbym powitać kilku gości. Wyciągnął z kieszeni kartonik. Czy jest dziś z nami... podniósł rękę, by powstrzymać okrzyki czy jest z nami grupa z klubu bryd\owego z Zansellkwazara Flamarion, poło\onego za pró\niowymi wirami Quarne? Jesteście z nami? Całkiem z tyłu wybuchł aplauz, Max udawał jednak, \e nic nie słyszy. Rozglądał się, próbując dojrzeć bryd\ystów. Jesteście z nami? spytał ponownie, by wyciągnąć ze słuchaczy jeszcze głośniejsze objawy zachwytu. Jak zwykle je wyciągnął. No tak, są. A więc, chłopcy, otwierajcie ostatnie licytacje i nie oszukujcie. Pamiętajcie, chwila jest uroczysta. Chciwie wchłonął śmiechy ze swego dowcipu. Czy jest z nami... czy jest... grupa pomniejszych bóstw mieszkających w przedsionkach Asgardu, niebiańskiego pałacu nordyckich bogów? W głębi sali po prawej stronie Maxa rozległo się dudnienie grzmotu. Przez scenę przeleciała błyskawica. Grupka strasznie zadowolonych z siebie zarośniętych osobników w hełmach wzniosła w stronę sceny toast. Dowcipy z brodą pomyślał Max. Tylko uwa\ajcie na swe młoty! rzucił w ich stronę. Ponownie pochwalili się sztuczką z błyskawicą. Max uśmiechnął się do nich, mocno zaciskając usta. Po trzecie ciągnął po trzecie, grupa młodych konserwatystów z Syriusza B. Jesteście z nami? Grupa szykownie ubranych młodych psów przestała obrzucać się bułkami i zaczęła rzucać bułkami na scenę. Warczały i szczekały zupełnie niezrozumiale. Oczywiście skarcił je Max to wyłącznie wasza wina, chyba zdajecie sobie z tego [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|