, Aveline Claude Pierścionek z kocim oczkiem 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

płótna. Zrobiłabym to; nie pozbyłabym się mego ulubionego mistrza, ale mam
innych, do których też jestem w pewnym sensie przywiązana. Przystałam na jego
pomysł. Nigdy nie wydawało mi się rzeczą gorszącą eksploatowanie domniemanych
kolekcjonerów, którym obraz służy tylko i wyłącznie do zaspokajania próżności
bogacza. Już przy pierwszej próbie zasmakowałam hazardu. Wciągnęłam się w to tak,
jak Paul w ruletkę. Widziałam, jak się rodził Van Gogh! Mistrzostwo Jean-Marca
polegało na tym, że malował według moich danych, tak jak twórca według swoich
własnych. Ale nie piszę tego po to, żeby analizować uczucia. Reakcja Paula była
przerażająca. Wiele razy podczas naszych poprzednich lat miałam możność poznać
jego porywczość i obawiałam się najgorszego. W głębi duszy nie był zaskoczony.
Odgadł moje uczucie do Jean-Marca wcześniej niż ja sama.. Znał mnie dobrze. Ale
żeby się posunąć aż do tego! Myślałam, że mnie zabije. To było głupie z mojej
strony, ruletka to nie narkotyk, człowiek nie traci kontroli nad sobą, Paul nie mógł -
mnie zabić u siebie. Ale tu? W tym domu, do którego on jedynie ma klucz?
Po przebudzeniu się uzmysłowiłam sobie, że on zamierza załatwić nas oboje
za jednym zamachem: żeby podejrzenie o morderstwo padło na Jean-Marca. Kiedy go
tej nocy opuszczałam, dał mi to do zrozumienia. Powiedział dosłownie tak:  Miej się
na baczności! Jeśli będziesz przy tym obstawać, jeśli mnie wykiwasz i pozbawisz
forsy, zapłacicie za to oboje! Muszę jak najszybciej rozmówić się z Jean-Markiem,
zobaczyć się z nim, nie chcę być sama, ja, która tak lubiłam samotność. Czyżby
wszystko przyszło za pózno? Posłuchałam więc rady Paula i mam się na baczności.
Od dawna już zapisałam swój majątek i kolekcję muzeum narodowemu, zostało mi
tylko życie. Jeśli umrę śmiercią gwałtowną, to niezależnie od poszlak, oświadczam
temu, kto odnajdzie te kartki, że mordercą jest Paul Mercier .
3
Belot położył ostatnią kartkę na miejsce i schował wszystko do koperty;
wydawał się tym pochłonięty bez reszty. Picard obserwował Merciera, którego twarz
stała się szkarłatna; przygryzł dolną wargę i ponieważ się nie odzywał, Belot rzekł:
- Słucham, panie Mercier.
Warga pozostała przygryziona, powieki Merciera drgały. Picard zastanawiał
się, czy drgały również podczas lektury; wydawało mu się, że nie. Ale że oczy ani na
chwilę nie oderwały się od kartek, tego był pewien. Mercier zaśmiał się ironicznie i
odpowiedział.
- Byłbym teraz w niezłych tarapatach, gdyby pan komisarz nie doprowadził do
tamtych bezspornych zeznań w mojej obecności!
- Pańska obecność nie była dziełem przypadku, panie Mercier. Pozwoli nam
ona skonfrontować teraz pana z samym sobą. Jest pan w istocie w niezłych
tarapatach!
Belot położył kopertę na brzegu biurka i powiedział spokojnym głosem:
- Przyszedł pan, żeby ją zabić, prawda? Och, niech się pan nie sili na
demonstracje: już nie ma tu nikogo, kogo udałoby się panu zastraszyć, a lekki szok
pomoże panu odzyskać przytomność umysłu, która zresztą ani na chwilę pana nie
opuściła. Z wyjątkiem nocy z soboty na niedzielę, kiedy to panna Sarrazin
powiedziała panu, że zobaczy się z młodym Bergerem w niedzielę wieczorem.
Przyszedł pan do niej wprowadzić w czyn jej przepowiednię. Sama to sobie
wywróżyła - to była bardzo inteligentna kobieta. Najpierw zabiłby pan ją, potem
czekałby pan przy ulicy de la Fermę na przyjście chłopca, dokładnie tak samo, jak
czekał pan na niego przy ulicy Bonapartego. Wszedłby pan za nim, złapałby go pan
na  gorącym uczynku i wezwałby pan nas.
- A panowie - odparował Mercier, który zdecydowanie wybrał bezkonfliktową
wersję rozmowy - panowie nie znalezlibyście tego listu? A chłopiec, zamiast się
bronić, przyznałby się do winy? Musiałbym postradać rozum, żeby tak postąpić...
- Pan postradał rozum - powiedział Belot. - A poza tym przez myśl panu
nawet nie przeszło, że może być jakiś list. Chyba... chyba, że ten cały bałagan w jej
pokoju zrobił pan w poszukiwaniu listu, a nie pierścionka? Tak, postradał pan rozum i
trudno się dziwić! Miał pan zamiar popełnić zbrodnię i obciążyć nią kogoś innego a
tymczasem ten ktoś już ją popełnił i obciążył nią pana, posługując się narzędziem,
które było pańskim dziełem!
- Pan mi chce wytoczyć proces o zamiar, opierając się jedynie na wyznaniu
kobiety zaślepionej, która postanowiła mnie zgubić! %7ładen sąd się tym nie zadowoli!
Rację ma pan jedynie w tym, że musiałem odwrócić tę broń skierowaną przeciwko
mnie! Czy uważa pan, że niewinni nie mają prawa bronić się przed winnymi? Czy
gdyby nie ta ręka w walizce - powinienem był raczej obciąć jej tę, którą pisała na
mnie te wszystkie bezeceństwa! - schwytałby pan w ogóle mordercę, jest pan tego
pewien?
- Powiemy prefektowi policji o pańskiej wydatnej współpracy - rzekł Picard. -
Przyśle panu do więzienia list dziękczynny.
Mercier odpowiedział:
- Jesteście wściekli, bo nie możecie oskarżyć mnie o morderstwo. Chwała
J3ogu nie możecie!
- Tak - rzekł Picard - niezależnie od wszystkiego ma pan rzeczywiście
powody dziękować Bogu. Truflot! Proszę wezwać dwóch strażników, żeby
odprowadzili pana Mercier do jego najnowszego nocnego lokalu. Odpowiednie
papiery przygotujemy jutro rano. Dziś rano.
- Nie wziąłem nic z domu - rzekł Mercier - ani piżamy, ani zwykłego
garnituru.
- Smoking jest pańskim roboczym ubraniem. A jeśli chodzi o piżamę...
niewinnemu czyste sumienie zapewnia zdrowy sen.
Otworzyły się drzwi. Wstając Mercier, pewny swego zwycięstwa, spojrzał na
Picarda z nie ukrywaną nienawiścią. - By dać im przedsmak swego tryumfu,
powiedział jeszcze:
- Nie zatrzymacie mnie na długo, panowie. Ten bezcenny dokument, do
którego przywiązujecie taką wagę i z którego naturalnie zrobicie użytek, mówi o
odszkodowaniu dla nabywców kopii. Już jutro mój adwokat poprosi pana Bravais,
notariusza ofiary, aby tę szacowną ostatnią wolę jak najprędzej podpisał. A w tych
warunkach dlaczego mieliby podtrzymywać swoje roszczenia?
W odpowiedzi Picard zwrócił się do strażników:
- Zaopiekujcie się tym panem. Starszy zasalutował i powiedział:
- Tak jest, panie komisarzu, i wyjął z kieszeni kajdanki.
4
Kilka minut pózniej Picard powiedział do Blondela i Simona:
- Teraz jazda do łóżka, moje dzieci. Rozkazuję wam dobrze się wyspać, już
prawie czwarta rano.
- Dziękujemy - rzekł Blondel. - Co za bydlak z tego Merciera!
- Co wcale nie oznacza, że Berger jest sympatyczniejszy - powiedział Simon,
nie mogąc zapomnieć śmierci Augusty.
Blondel zastanowił się.
- Berger... Z takiej porządnej rodziny i taki zdolny... Czy sądzi pan, że ta
kobieta go zdeprawowała?
- Jeśli już mówimy o wpływie kobiet na niego - powiedział Belot - to w jego
życiu była kobieta, która mogła zrobić z niego wspaniałego człowieka. No i widzisz...
- Kto taki? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl