,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaimprowizowanego szpitala, Talitha Warr usiłowała przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz słyszała tu śpiew. Niegdyś tubylcom przy każdej okazji towarzyszyła jakaś stosowna pieśń, od czułych melodii miłosnych młodzieży po szanty pobudzające do ciężkiej pracy przy zakopywaniu kolufów, lecz obecnie tak wielu tubylców było osłabionych, że ciężkiej pracy nie wykonywano, a te kilka kolufów, które udało się schwytać, zakopywano w dramatycznym milczeniu. Pieśni już nie śpiewano, poza opłakiwaniem zmarłych i właśnie teraz usłyszała początek jakiejś lamentacji. Roztrzęsiona i przygnębiona schodziła na plażę, gdzie miała spotkać się z Arikiem Hortem. Siedział samotnie na dużej połaci piasku. Nie było już zdrowych i wesołych dzieci tubylców, które mogły się tam bawić. - Słyszałeś? - spytała. Skinął głową. - Tubylcy dali twojemu wujowi wszystko, o co prosił. Ruszyli plażą w kierunku ośrodka zdrowia i przez jakiś czas szli w milczeniu wpatrując się w pofalowany wiatrem, nie noszący żadnych ludzkich śladów piasek. - To była ostatnia szansa, żeby sąd mógł im pomóc - odezwał się w końcu Hort. - Fornri nawet nie wydaje się tym martwić. Mówi, że to część Planu. - Jutro mam spotkać się z wujem - powiedziała Talitha. - Jeszcze raz spróbuję go przekonać, żeby zatrudnił doświadczonego specjalistę-żywieniowca. Musimy znalezć coś, co będą mogli jeść. Gdyby tylko chcieli nam zaufać... - Ale nie chcą - rzekł Hort. - Najważniejszym powodem ich obecnych kłopotów jest właśnie ten brak zaufania do nas. Rozpaczliwie potrzebują pomocy, a nie mają do nikogo zaufania. Odwróć powoli głowę i spójrz na ten krzak na wzgórzu. Zrobiła, co kazał i zobaczyła dwoje miejscowych dzieci, które podglądały ich zza krzaka. - To tylko dwójka dzieci - rzekła. - Za każdym razem, gdy zauważysz dwoje, możesz być pewna, że ukrywa się tam dziesięcioro innych, których nie widzisz. Bez względu na osłabienie, śledzą na Langri każdego obcego, który oddala się nawet na krok od placu budowy. Obserwują każdy jego ruch i regularnie składają meldunki jakiemuś tajnemu sztabowi tubylców. Zaczęli to robić od chwili, gdy twój wuj założył ambasadę i w dalszym ciągu to czynią, bez względu na niedożywienie. Można by pomyśleć, że w końcu zaczną wierzyć albo mnie, albo tobie, ale tak się nie stało. Nas również śledzą, dokądkolwiek idziemy. Wiedziałaś o tym? Pokręciła głową. - Jednak wcale mnie to nie dziwi. Mają do tego oczywiście wszelkie prawa... Schwycił ją za rękę. Oboje zatrzymali się i popatrzyli na siebie. - Czy wzięłabyś udział w pewnym eksperymencie? Jest coś, co chciałbym zbadać od tygodni, ale wiem, że tubylcy nie pozwolą mi tego zrobić, jeśli mnie na tym złapią. Znam tylko jeden sposób, żeby zgubić te dzieci. Ledwie oparła się pokusie ponownego spojrzenia w stronę krzaka. - A co to za eksperyment? - Chodz, pokażę ci. Odwrócili się i skierowali w lewo od plaży, przecinając nadmorską łąkę w kierunku leśnej ścieżki. Zcieżka rozwidlała się w pewnej odległości; jedno jej odgałęzienie szło stromo do góry, a kiedy tam skręcili, daleko przed sobą zobaczyli idącą młodą parę tubylców w objęciach. - Gdzie jesteśmy? - spytała Talitha. Hort pokazał gestem szczyt wzgórza. - To jest jedno z Altanowych Wzgórz. - Altanowych Wzgórz? - powtórzyła jak echo. - Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Rozejrzała się wokół siebie. - Nigdy tu jeszcze nie byłam. - Mam nadzieję! - rzekł Hort z uśmiechem. - Co chciałeś przez to powiedzieć? Pokręcił głową i obejrzał się ukradkiem. - Przyprowadziliśmy ze sobą całe stado - rzekł niezadowolony. - A więc to miał być ten eksperyment? Sądziłeś, że nie pójdą za nami? - Miałem nadzieję, że nie, ale prawdopodobnie chciały wiedzieć, dokąd idziemy. - A dokąd my idziemy? - Na Altanowe Wzgórze. Kiedy dotarli do szczytu, sami zobaczyli, dlaczego w tej nazwie jest słowo "altanowe" - po obu stronach ścieżki znajdowały się wejścia na niewielkie, leśne polanki. Na jednej z nich dostrzegli obejmującą się młodą parę, za którą podążali ścieżką. Talitha odwróciła wzrok i zaskoczona popatrzyła na Horta. Ten ponownie obejrzał się za siebie, a potem przeszli kawałek dalej. Pózniej, zanim całkowicie uświadomiła sobie, co się dzieje, wciągnął ją do altanki po drugiej stronie ścieżki. Zaczęła zaciekle walczyć, kiedy próbował ją objąć. - Więc to tak wygląda ten twój eksperyment! - warknęła. Na próżno biła go po twarzy pięściami. - śś! - szepnął. - To jedyny sposób, żeby pozbyć się eskorty! Dalej walczyła. - Dziewczyna w twoim towarzystwie musi mieć eskortę! - śś! Jeśli nie będziemy dobrze grali, nie przestaną za nami chodzić! I wtedy usta jego znalazły jej wargi i przestała walczyć. Minęła chwila, godzina, wieczność - Talitha leżała w jego ramionach na miękkim, sprężystym materacu z liści i nagle zaskoczona otworzyła oczy, gdy wtem Hort puścił ją i wstał. - Sądzę, że poszły sobie - rzekł. - To i dobrze - powiedziała i przyciągnęła go do siebie. Jego broda pieściła jej twarz, a wargi całowały oczy. Słuchała jego słów w przypływie ogromnej radości. - Jeśli mielibyśmy myśleć tylko o sobie... świat ten nazywano rajem, ale nie był nim, póki tu nie przyjechałaś. Ale tubylcy... Jej radość odpłynęła; niechętnie usiadła. - Tubylcy głodują. A czego chciałeś się dowiedzieć? Podniósł się i pomógł jej wstać. - W lesie jest ukryta ścieżka. Chciałbym wiedzieć, dokąd prowadzi. Podszedł do ścieżki i ostrożnie wyjrzał. Potem wrócił do Talithy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|