,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pozwalał też przy ognisku wieczorem zapomnieć o tym i przekoma- rzał się z towarzyszami, po staremu języka na węzeł nie zawiązując, a śmiać się umiał, gdy mu dogryzione Wszebora tylko rozruszać nic zdołał, zresztą czasu nie stało, bo w kilka dni nadszedł książę i roz- biwszy obóz w łuku rzecznym poniżej grodu, przysłał wezwanie na naradę i wiadomo już było, że wkrótce zacznie się walka. Starszyzna, ze Skarbimirem na czele, daleko objeżdżać musiała, gdyż mosty na Leśnicy dopiero stawiać zaczęto, a do brodu dość było daleko. Prośnicę, wczbranąjesicnnymi wodami, wpław przebyć mieli, tak że zmierzchało już, gdy w dół rzeki skręcili do obozu. Za nią na tle ciemniejącego już nieba rysowały się białogrodzkie baszty i bramy. Nagle od strony zachodniej zabłysło światło i rozszerzało się, aż niebo poczerwieniało od łuny. Skarbimir patrzył przez chwilę, po czym mruknął: - Most palą. Nie na wiele im się to zda, bo na dylach tarcice poło- żym. Ale widno już wiedzą o nadejściu książęcia, a o poddaniu nie myślą. 99 Blaski płomieni oświetlały trzy rzędy częstokołów na wałach, jak trzy rzędy zębów w paszczy olbrzymiego smoka, z której wywinął się drgający jęzor ognia i przerzucił przez most, dwojąc się odbiciem w wodzie. Widok był piękny, choć grozny. Przejeżdżając, patrzyli w milczeniu; wkrótce krwawić się przyjdzie, by szczerzące się zęby wyłamać i dobrać się do serca. Bolko, zamierzywszy opanować jeśli nie całe Pomorze, to znaczną jego część, sił musiał oszczędzać, choć wrodzona zapalczywość gnała go do walki. Dlatego, mimo że po zasięgnięciu zdania palatyna ustalił sposób oblężenia i wydał rozkazy, nie poniechał próby skłonienia bia- łogrodzian do uległości bez walki. Jak zwykle ciekawy wszystkiego Bogusław na posła się wprosił, choć przestrzegali go niektórzy, że poganie nawet nietykalności posła gotowi nie uszanować, pewni się czując za swymi wałami. Bogusław nie dał się jednak spłoszyć i wziąwszy dwóch wojów, z których jeden niósł białą, drugi czerwoną tarczę, przeprawił się przez rzekę i z gałę- zią jemioły w ręku podszedł pod bramę. Straż dostrzegła go zaraz, a gdy się opowiedział posłem od księcia Bolesława, kazała mu czekać na odpowiedz. Czekał dość długo, za- nim posłyszał, jak belki i gruz pod bramą zaczęto odwalać, a tymcza- sem rozglądał się ciekawie. Pomiarkował, że głęboki i szeroki rów pod zewnętrznym wałem prowadzi bieżącą wodę, widocznie z Leśni- cy, a w Prośnicy znajduje swe ujście. Nie miał już jednak czasu nad tym rozmyślać, bo furta otwarła się i wezwano go do wejścia. Przy- brał wyraz powagi na nienawykłe do niej oblicze i szedł za wiodącym go wojakiem, spoglądając na boki i przepatrując, co się da, z myślą, że jednak tu walczyć przyjdzie. Wprowadzono go do większego od innych budynku, gdzie w ob- szernej izbie za wielkim dębowym stołem zasiadała starszyzna grodu z księciem Gniewomirem na czele. Skłonił się dumnie i rozpoczął: - Pan mój i całej Polski, książę Bolesław Włodzisławowic, pokłon wam śle i pozdrowienia, a to mi rzec kazał: jak naddziadowie jego 100 lechickim szczepem Pomorzan władali, któren jeno przez nieszczęsne wypadki z posłuszeństwa i należnej uległości wyszedł, tak i on nigdy dziedzictwa przodków się nie wyrzecze, na łup obcym nie odda i pa- nować tu będzie łaskawie dla uległych, srogo dla opornych. Tedy przestrzec was kazał, byście go nie zmuszali krwią jego rycerstwa, która gdzie indziej potrzebna, zdobywać tego miasta wzajem waszą krew rozlewając. Zle wam tedy przeze mnie dwie tarcze: białą i czer- woną. Pierwsza oznacza pokój, druga - krwie rozlanie. Wybierajcie! Między obecnymi rozległ się szmer i szepty. Gniewomir skinieniem ręki uciszył je i odparł: - W sąsiedniej izbie na odpowiedz zaczekajcie. Niedługo, bo i roz- myślać nie ma nad czym. Bogusław z towarzyszami wyszli, ale i usiąść nie zdążyli, gdy ich przywołano. Gniewomir z twarzą nieprzeniknioną zaczął: - Pokłon za pokłon waszemu panu! Rzeknijcie mu, że białą tarczę wybieramy, bo korzystniejszy pokój od wojny... Przerwał, lecz zaraz ciągnął drwiąco: - Jeno pewniejsi go będziem, gdy się biała tarcza waszą krwią ubroczy. Całej czy nie całej Polski jest panem, jedno pewne, że na- szym nie będzie. Jeśli szczyt biały ma pozostać, niech idzie, skąd przyszedł. Bronić się potrafimy zarówno przed nim, jak i przed innym wrogiem, tedy niech nas nic straszy. Książę Bolesław przyniesioną przez Bogusława zuchwałą odpo- wiedz przyjął nie tylko spokojnie, ale nawet z uśmiechem. Rzekł jeno: - U licha! Pewni swego być muszą, skoro lżyć się ośmielają. Wy- zywają do boju, ale tam się orężem gada, nie słowy. Tedy dajmy mu głos. Jakoż broń zagadała od rana. Bolesław opasał gród pierścieniem wojsk i jął przygotowywać uderzenie. Polscy woje ryli podkop, by się do wałów zbliżyć bez strat, klecili tarcice dla osłony, zwłóczyli pęki łozy do zasypywania rowów, deski do ich przejścia, zbijali drabiny, po których na wały drzeć się mieli. Przed bramami zaś rosły drewnia- ne wieże ze zwodzonymi mostami na łańcuchach, które stojących na 101 szczycie wojów osłaniały, zaś po opuszczeniu mieli przejść po nich na blanki baszt. Białogrodzianie nie patrzyli bezczynnie na przygotowania i pociski latały z obu stron, niewiele jednak wzajem strat wyrządzając. Bogu- sław ze swymi zajął stanowisko od północy, przy drodze na Koło- brzeg. Od świtu do zmroku był na nogach i wracał do swego szałasu głodny i znużony. Cniło mu się i rad by jak najprędzej skończyć przygotowania. Raz, czekając na wieczerzę, położył się przy ognisku i nakrywszy kożuchem, bo wieczór był chłodny, zadrzemał. Ocknął go gwar i rozmowy przy sąsiednim ognisku, ale leżał dalej, bo nie chciało mu się wychylić spod ciepłego nakrycia. Nastawił uszu posłyszawszy, że o nim mowa. - Skoro patrzeć, a jakowymś komesem czy wojewodą ostanie - rzekł jeden. - Umie się książęciu przypodchlebiać, naszymi kośćmi orać, a zda mu się, że go żelazo nie chwyci - odparł drugi, w którym Bogusław poznał po głosie Wszebora. Uśmiechnął się. Wszebor wciąż mu jeszcze zawidzi, niepomny, że nie zawsze jest czego. Przestał się jednak uśmiechać, gdy usłyszał, jak Wszebor ciągnął: - Przedstaw też nami na książęcą łaskę chciał zarabiać i nie pobył długo. I ten nie pobędzie. - W czepku się rodził. Takiemu to się wszystko wiedzie, a i do si- wego włosa wojować potrafi nie wiedząc, co to rana, jakoby z kamie- nia był. - Obaczym - odburknął Wszebor. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|