,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nigdy. Słyszysz? Nigdy. Nawet żebym miała żyć tysiąc lat, nigdy za ciebie nie wyjdę, ty, ty...! - Raz jeszcze uciszył ją pocałunkiem. Zebrana wokół nich publiczność biła brawo i wiwatowała. Lucy, czerwona na twarzy, bezowocnie usiłowała się wyrwać. - Spójrz tylko, co ty mi robisz - syknęła mu do ucha. - Oni wszyscy mnie znają! Wstydzę się. Puść mnie w tej chwili! Zamiast tego chwycił ją jeszcze mocniej i wziął głęboki oddech. - Panie i panowie - zagrzmiał, po czym zamilkł, by spotęgować efekt. - Zostałem poinformowany - ciągnął - że większość z was zna pannę Lucy Borden i może czuć się zażenowana, widząc ją całowaną publicznie. - Przestań! - wyszeptała, starając się schować. RS 79 - Zapewniam zatem, że jest to jak najbardziej moralne, przyzwoite i legalne. W przyszły wtorek Lucy wyświadczy mi ten zaszczyt i poślubi mnie w Kościele Kongregacjonalistów, znajdującym się trochę dalej, przy Church Street. Zapraszam wszystkich, by zaszczycili nas swoją obecnością. Napoje chłodzące będą serwowane w nieograniczonych ilościach. Powiedzcie o tym przyjaciołom! Następny okrzyk aplauzu wybuchł wśród tłumu. - Ty płaczesz - szepnął Jim i delikatnie starł łzę z jej policzka. - Proszę, Lucy, nie ma potrzeby płakać. Od dzisiaj będę bronił cię przed wszystkimi. - A kto - pociągnęła nosem - obroni mnie przed tobą? Zapadło milczenie. Odsunął się od niej. Wzdrygnęła się i ukryła twarz w dłoniach. - Ach tak, więc o to chodzi - odparł posępnie. Oparł dłoń na nieskazitelnym lakierze maski samochodu i patrzył na nią zmieszany. W końcu wzruszył ramionami, wsiadł do wozu, popatrzył na nią jeszcze przez chwilę i odjechał bez słowa. Lucy zjawiła się w banku dokładnie o dziewiątej. Pan Ledderman rozmawiał właśnie z jednym z pracowników. Kiedy ją dostrzegł, pośpiesznie wrócił do swojego biurka. - Cóż za miły początek dnia - oświadczył, zapraszając ją, by usiadła obok na krześle. Lucy obdarowała go w zamian uroczym uśmiechem. Pan Ledderman był przemiłym człowiekiem, lecz nie potrafiła powstrzymać swojej dociekliwości. - Czy pańska narzeczona wie o tym, co pan opowiada? - Czy wie? - Roześmiał się. - Jeszcze mnie do tego zachęca, moja droga. To zabawne, co pani powiedziała. Ja i moja narzeczona otrzymaliśmy wspólną ofertę z pewnego miasta w Arizonie. Słońce, świeże powietrze i tak dalej. A co mogę uczynić dla pani, panno Borden? - Panie Ledderman, czy możliwa jest... jeszcze jedna mała pożyczka? RS 80 - Oczywiście, że tak. Będzie ona nawet stanowiła pewien jubileusz. - Ach tak? - Tak. Pracuję w banku od dwóch lat i to będzie ostatni udzielony przeze mnie kredyt. Ile pani potrzeba? Czy w dalszym ciągu obciąża pani hipotekę? - Myślę, że tak. Jeśli taki jest przebieg procedury - odparła Lucy niepewnym głosem. Podała mu sumę, jakiej potrzebowała. Niewielką, naturalnie. Tyle tylko, by, zgodnie z jej obliczeniami, wystarczyło na spłaty kredytu za cztery miesiące. - To kropla w morzu - odparł Ledderman. - A ponieważ wszyscy członkowie komitetu zatwierdzającego kredyty są tutaj obecni i nas obserwują, może od razu puścimy dokumenty w obieg? Propozycja nie do odrzucenia, pomyślała Lucy. Złożyła podpis w trzech różnych miejscach i podążyła za Leddermanem, który przedstawił jej prośbę członkom komitetu. Każdy z nich podpisał papiery. Ledderman odprowadził dziewczynę do drzwi i pożegnał ze smutkiem. Zarzuciła mu ręce na szyję i gorąco ucałowała. - No proszę! Przed moimi własnymi drzwiami! - Z tyłu dobiegł ich głos Jima Proctora. - I to z szefem wydziału kredytowego! Do diabła, nic dziwnego, że człowiek nie ma już szans w tym mieście! - Byłym szefem - odparł z uśmiechem Ledderman, entuzjastycznie uściskawszy Lucy. - Właśnie zakończyłem ostatnią transakcję, panie Proctor, i odprowadzałem pannę Lucastrę do wyjścia. Zamykam swoje rachunki i wyjeżdżam do Arizony. - Lucastra? Do Arizony? - Słońce, świeże powietrze - dodała Lucy. - I ty jedziesz z nim? - Jim obrzucił ją czujnym spojrzeniem. RS 81 - Ja nie - odparła. - Pan Ledderman już ma dziewczynę. Mary Norris, pielęgniarkę. - Ach tak, pielęgniarkę, oczywiście. Na twarzy Jima Proctora pojawił się wyraz ogromnej ulgi. Najwyrazniej nie miał pojęcia, kim była Mary Norris, ale sam fakt jej istnienia uspokoił go. - Do widzenia, Ledderman. Wszystkiego dobrego. - Wyciągnął rękę. - I niech się pan już zabiera do swoich rachunków. - Tak, tak, naturalnie. A tak przy okazji, jak się miewa nasza droga pani Moore? - Lepiej - odparła Lucy. - Zdecydowanie lepiej. - O! To niedobrze - stwierdził urzędnik, powracając do swojego biurka. - Co on miał na myśli? - zastanawiał się Jim. - Nie wiem. Zawsze kiedy się spotykamy, mówi coś w tym stylu. - Zresztą to bez znaczenia. Słuchaj, Lucy, dziś rano na ulicy wygłupiłem się trochę. Pomyślałem sobie, że może mogłabyś... ja i Maude zamierzamy popływać łodzią dziś po południu. Czy zechciałabyś się do nas przyłączyć... tak dla świeżego powietrza? - Zrobiłabym to z przyjemnością, ale nie mogę zostawić Angie zupełnie samej. - Przyślę kogoś, żeby spędził z nią popołudnie - zaproponował. - Co ty na to? - Tylko wtedy, jeśli będzie to ktoś, kogo Angie lubi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|