,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pogrzebanie w ziemi. Odejście z tego świata. Ziemia znieruchomiała nad chłopcem, a we mnie pojawiła się myśl, która w ludzkim rozumieniu mogła być modlitwą. Poczułam powolny i spokojny ruch Matki pod stopami. Dar ofiarowany mi dzięki mojej więzi z Luisem, choć nawet on rzadko odczuwał tak wyraznie Jej obecność. Zaledwie smużka, szept, westchnienie jak mruknięcie przez sen. To dotknięcie przelotne i słabe, przeznaczone nie dla mnie, zmusiło mnie, bym opadła na kolana i przycisnęła obie dłonie do piasku. Dyszałam ciężko, urywanie, błagając z całej duszy o błogosławieństwo jej świadomości, jej uścisku. Zapomniałam już, jaka jestem samotna, gdy na krótką, płomienną chwilę zostałam znaleziona. Potem to wrażenie zniknęło i znów byłam sama, zagubiona i przerażona. Znów byłam człowiekiem. Podniosłam się, oddech sprawiał mi ból. Otarłam łzy z zakurzonej twarzy i ruszyłam z powrotem w stronę furgonetki. 18 69 - Już są - powiedział Luis niecałe pół godziny pózniej, zerkając we wsteczne lusterko. - Pamiętasz procedurę, Cass. Zachowaj spokój. Kiwnęłam głową. W furgonetce nie pozostał ani jeden ślad po chłopcu. Na pewno byli świadkowie, którzy widzieli chłopca w pobliżu domu rodziny Rochów, ale już wiedziałam, że sąsiedzi Luisa niechętnie pomagali policji. Było mało prawdopodobne, aby któryś z nich sypał. Zerknęłam w lusterko od strony pasażera, zobaczyłam migoczące niebiesko-czerwone światła i usłyszałam coraz głośniejsze wycie syreny. Luis natychmiast zwolnił i zatrzymał się na żwirowym poboczu drogi. Radiowóz stanął z tyłu. Wszystko przebiegło tak, jak Luis przewidział. Kazano nam wysiąść z furgonetki i oprzeć się o rozgrzaną metalową ścianę pojazdu. Policjanci - dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn, którzy trzymali ręce blisko kabur z bronią - przeszukali furgonetkę, a potem nas. Luis stał milczący i spokojny. Irytował mnie swobodny sposób, w jaki ośmielali się mnie dotykać, ale starannie to ukrywałam. Tego nauczyłam się od detektywa Halleya -traktować podobne naruszenia prywatności z dużą dozą samokontroli. Wszystkie dokumenty, prawa jazdy i rejestracje, były aktualne. Tak jak się spodziewałam, policja nie miała powodu, żeby nas zatrzymać. Sprawdzali tylko anonimową informację. Nic konkretnego nie znalezli, więc musieli nas puścić. Nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości, że wcale ich to nie cieszy. Luis głęboko odetchnął, gdy radiowóz z wciąż migającymi światłami zniknął daleko za nami. Jechał teraz ostrożnie, przestrzegając wszystkich przepisów kodeksu drogowego i na następnym zjezdzie zatrzymał się na parkingu obok baru, który polecał kuchnię domową". Unosiła się tam woń tłuszczu. Czułam ją nawet z odległości trzydziestu metrów. - Zawracamy? - zapytałam. Szczerze liczyłam, że nie zatrzymujemy się wyłącznie na posiłek. Nie tutaj. - Myślałem o tym - przyznał Luis, ale potem pokręcił przecząco głową. - Nie, to nie jest dobre rozwiązanie. Potrzebujemy informacji, a nie zdobędziemy ich, siedząc bezczynnie i czekając, aż Perła naśle na nas następnego dzieciaka. Ma'atowie wiedzą rzeczy, o których my nie mamy pojęcia. Sprawdzmy, co się uda od nich wyciągnąć. Działanie. Uśmiechnęłam się szeroko i szczerze. - Zapowiada się zabawa. - Czasem martwi mnie twoja koncepcja zabawy. -Przez chwilę ciemne oczy Luisa przyglądały mi się badawczo. - Chcesz coś zjeść? Wzdrygnęłam się. - Nie tutaj. - Jesteś pewna? - Tak. - Nie chcesz nawet ciasta? Przepadałam za ciastem. Spojrzałam w kierunku baru. - Nie tutaj - powtórzyłam. - jesteś zbyt wybredna. - Być może - potwierdziłam. - A może mam lepiej od ciebie wykształcony instynkt samozachowawczy. Zachmurzył się. - Po prostu nie umiesz docenić drobiazgów. Nadal się uśmiechałam, a gorący powiew wpadł przez otwarte okno, rozpraszając ciężką woń przypalonego jedzenia. - To dlaczego lubię ciasto? - zapytałam. - Albo dlaczego lubię ciebie? - Hej! Nie jestem drobiazgiem! Nikomu o tym nie mów! - Wszystko jest małe - powiedziałem i mój uśmiech zniknął. - Wszystko. Nawet ja. - Wspomnienie muśnięcia Matki wywołało ostry ból w głębi serca, obudziło potrzeby uśpione od chwili skazania mnie na istnienie w ludzkim kształcie. A ja chciałam, pragnęłam... Luis ujął mnie za rękę. Dotyk człowieka przyniósł zaskakujące ukojenie. - Zostań ze mną, Cass. Wspólnie znajdziemy jakieś wyjście. Znałam wyjście. Nie odrywałam spojrzenia od pustyni przesuwającej się za szybą po stronie pasażera. Starałam się nie myśleć o zagładzie, która czekała wszystkich na tej drodze do zwycięstwa. Miałam go stracić. Mimo wygranej miałam stracić wszystkich. To będzie takie zimne, zawzięte zwycięstwo. Powstanie pusty, nowy świat oczyszczony z zamętu wprowadzanego przez ludzkość. W taki sposób Perła już raz oczyściła świat. Dla dobra dżinnów. Przynajmniej tak wtedy udawaliśmy. Nie było warto. I byłam daleka od twierdzenia, że warto robić to teraz. Las Vegas okazało się oszałamiającą, cudowną krainą światła, która jak nic przedtem przypominała mi sferę eteryczną. Wypełniały je wirujące jaskrawe kolory, przenikające się nawzajem. Było ich zbyt wiele, aby oko mogło je odróżnić. Wydawało się, że wybuchają spod ziemi, tworząc fantastyczne formy. Były bardziej wyrazem buntu przeciw naturze niż jej dziełem. W Albuquerque to środowisko nadawało kształt miastu. Las Vegas świadomie ignorowało ziemię, na której wyrosło. W tym oderwaniu od rzeczywistości tak dla nas oczywistej było sporo głupoty. Ludzie. Nigdy do końca ich nie zrozumiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|