, Catherine Aird Lekka Ĺźałoba 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zauważyli i - jako policjanci - zapamiętali, że mały zielony wóz, w którym Quentin Fent
przyjechał z wizytą do Renvil-le'ów, już wrócił i był zaparkowany przed domem.
Przyjął ich sam Quentin i jak przystało gospodarzowi domu, wskazał fotele w
salonie. Od wczoraj nastąpiła w nim wyrazna zmiana. Nie był już uległym żałobnikiem
ani enf ant terrible. Nie było też już widać wyrafinowanego znawcy sztuki z West Endu.
Zniknął beż śladu ubogi młody człowiek spędzający wakacje u rodziny.
- Powiedzcie mi, panowie, co mogę dla was zrobić -zagaił rozmowę. Sloan
odniósł wrażenie, że już to kiedyś widział. Nie odpowiedział Quentinowi, lecz zamyślił
się, szukając w pamięci, starając się sobie coś przypomnieć. Gdzieś kiedyś widział już
młodego człowieka, który tak się zmienił w ciągu jednej doby. Przypomniał sobie.
Konstabl Middleton, kiedy został sierżantem w Easterbrook.
Różdżka dobrej wróżki nie wywołałaby z dnia na dzień aż takiej zmiany. Przybył
mu co najmniej jeden cal wzrostu za każdą belkę, nie mówiąc już o dużo większym
obwodzie piersi. Od tego czasu każda wypowiedz była o wiele ważniejsza.
- Zrobić dla nas? Ach, tak - Sloan opanował się i opowiedział o Marjorie
Marchmont. - Dowiedzieliśmy się od pana Renville, że pani Marchmont miała zamiar
przyjść tu wczoraj wieczór i odwiedzić panią Fent.
- Ale nie dotarła tutaj - odpowiedział bez namysłu Quentin. - Lub jeśli tu była, to
ja jej nie widziałem. -Uśmiechnął się. - Trudno jej nie zauważyć, jeśli jest w pobliżu.
Przy jej tuszy.
- Oczywiście.
- A gdyby przyszła - kontynuował z przekonaniem Quentin - na pewno nie
widziałaby się z Helen.
- Doprawdy?
- Siedzi zamknięta w swojej sypialni cały czas od pogrzebu Billa. - Wzruszył
ramionami. - Annabel nie ma na nią sposobu. Nie chce nikogo widzieć. Nie chce nawet
rozmawiać z nikim przez telefon, a więc można by się założyć o ostatniego pensa, że tym
bardziej nie chciałaby się widzieć z Marjorie Marchmont.
- Tym bardziej? - Sloan czekał na dalszy ciąg.
- Tak - poruszył się nerwowo. - Przede wszystkim nie jest ona kojącym
towarzystwem. Choćby przez ten jej śmiech. A jeśli chodzi o delikatność, to przewyższa
ją nawet słoń w składzie porcelany.
- Mówi, co myśli, prawda? , - Dobrze czy zle - dopowiedział Quentin. - Zna pan
takich ludzi.
Sloan skinął głową. - Kłopoty z ludzmi, którzy mówią, co myślą, polegają na tym,
że przeważnie niewiele myślą. Czy...?
Ale Quentin zaczął znów gderać na wdowę po swym kuzynie.
- Annabel nie może skłonić Helen do zjedzenia niczego oprócz brzoskwiń z
puszki - ach, i herbaty. Zdaje mi się -ciągnął płaczliwie dalej - że co kilka minut zanosi
się jej na górę świeży czajnik.
Sloan, który obserwował w swoim życiu wiele domowych tragedii, zauważył: -
Herbata bardzo pomaga. -Chrząknął dyskretnie i dodał: - Lepiej niż alkohol.
- Co? Ach, tak, naturalnie. O to nie ma obawy. Właściwie skoro pan już
wspomniał, to zdaje mi się, że Helen w ogóle nic nie piła, odkąd tu jestem. Nie, chodzi o
to, że nie chce nikogo widzieć.
- Nikogo.
- Absolutnie nikogo. Nawet mnie - powiedział nieco infantylnie Quentin - a co
dopiero Marjorie Marchmont.
Sloan pominął ten przejaw egotyzmu, pytając: - Tylko pannę Pollock?
- Ona to co innego. Jest pielęgniarką. - Quentin traktował Annabel Pollock, jakby
miała uniwersalną przepustkę z tytułu swojego zawodu. - Ale wie pan, od czasu pogrzebu
- to jest, od kiedy się tak zdenerwowała - jedynie raz widziałem Helen.
- Doprawdy?
- I wtedy powiedziała tylko, żebym się porozumiewał we wszystkich sprawach z
panem Puckle'em.
- On jest...
- Nie chcę się okazać nieczułym - ciągnął dalej Quentin.
- Ale do licha, za niecałe trzy tygodnie wszystko to będzie moje.
- Może dla pani Fent to właśnie jest trudne do zniesienia - szepnął Sloan.
- Może - mówił teraz z godnością - ale jest wiele rzeczy do zrobienia w tak dużej
posiadłości, a niektóre z nich powinny być zrobione zaraz.
- Jak na przykład rozbudowa?
Quentin się zaczerwienił. - Nie mogę sobie pozwolić na czekanie, aż mi trawa
wyrośnie pod nogami, inspektorze -powiedział dosadnie. - Nie mogę pozwolić, aby tu
wyrosła trawa. Na tej ziemi muszą rosnąć cegły, jeśli Strontfield ma być wypłacalne. Nie
można było nic zarzucić projektowi, który opracował Renville. Nawet Bili mówił to
samo.
- Chce go pan więc realizować, czy tak?
- Jeszcze jest za wcześnie, żeby coś powiedzieć - młody Fent zakończył ten temat
rozmowy. - A co się mogło stać z Marjorie Marchmont, że nie można jej znalezć?
Kiedy zwrócili się do Annabel Pollock, okazała się bardziej pomocna. -
Naprawdę nie widziałam pani Marchmont wczoraj wieczór, inspektorze, i jestem pewna,
że Helen jej nie widziała, bo siedziała przez cały czas w swoim pokoju... Nie, pomyliłam
się. Nie przez cały czas.
Okazało się, że było to coś nowego, nie tylko dla Sloana, ale i dla Quentina.
- Zeszła na dół tuż przed pójściem spać - mówiła Annabel - w każdym razie
wtedy wpadłam na nią.
- Gdzie? - zapytał Sloan.
- Przy drzwiach od ogrodu. Niepokoiła się, czy są zamknięte na noc.
- I były?
-- Tak powiedziała. Nie sprawdzałam. Potem poszła z powrotem do łóżka.
Sloan zapytał: - Kiedy to było?
- Zdaje się, tuż przed dziesiątą. To było wtedy, kiedy Quentin rozmawiał przez
telefon. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl