, 193. Spencer Catherine Święta w Kanadzie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie możesz brać tego na siebie. To ja powinnam mieć dosyć rozumu, żeby
odejść, zanim poczułam się tak zle. To ja zdecydowałam, że nie odejdę i musiałam
przecierpieć konsekwencje swojej decyzji.
- Ja lepiej znam nasz klimat i powinienem był się tobą zaopiekować.
- Przecież bardzo mi pomogłeś, byłeś dla mnie miły i wspaniały.
Chwycił jej palce i pocałował je.
- Arlene, jestem dumnym, upartym mężczyzną. Z determinacją walczę o to,
czego chcę. Nie oszukuj się, że jest inaczej.
Przesunęła palcami po jego piersi.
- Chcesz mnie?
- Tak.
- Więc mnie wez.
To była straszliwa pokusa. Przez chwilę milczał.
- Nie. Nie tu. Nie teraz.
- Więc gdzie?
Znów na chwilę zamilkł. Zastanawiał się. Mógł ją zabrać do siebie. Tam
byliby całkowicie sami. W jego rodzinie panowała niepisana zasada, że bez
44
S
R
zaproszenia nie odwiedza się innych domów. Ale ktoś mógł ich zobaczyć w
samochodzie, a on nie życzył sobie domysłów, jakie by to wzbudziło.
Mógł też zabrać ją do hotelu. Ale to za bardzo przypominałoby tandetne
spotkanie na jedną noc, a on już dawno temu obiecał sobie, że nie zniży się do
takich sposobów. Pozostawało więc tylko to, co chyba było najmądrzejsze, to
znaczy nie zrobić nic. W ten sposób zresztą oszczędziliby sobie bólu zerwania, gdy
nadejdzie moment jej powrotu do Kanady.
Zrób tak, nalegało jego sumienie. Aagodnie się z nią pożegnaj i odejdz, zanim
złamiesz jej serce.
- Mogłabyś pojechać ze mną do Paryża - powiedział niespodziewanie nawet
dla siebie.
- Nie stać mnie na to.
- Mnie stać.
Poczuł, że ona się odsuwa.
- Nie wezmę od ciebie pieniędzy.
- Nie musisz. Będę leciał prywatnym samolotem. A w hotelu mam swój
apartament.
- A co z Gail? Nie mogę jej tak tu zostawić.
Usłyszał w jej głosie tęsknotę.
- Spotka się z tobą w niedzielę w Paryżu i stamtąd polecicie razem do domu.
- Mamy bilety na sobotę, przez Rzym, nie przez Paryż.
- Cara, bilety można zawsze zmienić - powiedział, wyprowadzając samochód
na szosę. - Wszystko można załatwić, jeżeli się tego bardzo pragnie.
W świetle deski rozdzielczej widział jej zaciśnięte usta. Zawsze tak robiła, gdy
głęboko się nad czymś zastanawiała.
- Tego nie jestem pewna - powiedziała w końcu. - Ale jestem pewna, że
pragnÄ™ ciebie.
45
S
R
Arlene była całkowicie pewna, że dokładnie wie, czego chce i co dostanie:
jeden cudowny weekend z Domenikiem, najbardziej ekscytującym mężczyzną,
jakiego w życiu poznała. Bo on wprawdzie nie powiedział tego wyraznie, ale nie
była na tyle naiwna, by wierzyć, że obiecuje jej coś ponad to.
Ale gdy się dowiedział, że nigdy nie była w Paryżu, zmienił plany i
zaproponował, by wylecieli z Sardynii już w środę. Mógłby jej wtedy pokazać
miasto, zanim zacznie się konwencja. Była nieprzytomna ze szczęścia na myśl, że
spędzi z nim cztery pełne dni i noce, a jeżeli nawet cichy wewnętrzny głosik
ostrzegał ją, że może się to dla niej zle skończyć, nie słuchała go. W dniu, w którym
odziedziczyła winnicę, zerwała z ostrożnością.
Arlene myślała, że zatrzymają się w skromnym hotelu i wystarczy jej
pieniędzy na karcie, by opłacić pobyt.
Gdy kierowca, który na nich czekał na lotnisku, przywiózł ich na miejsce,
zrozumiała, jak bardzo płonne były jej nadzieje. To był legendarny Ritz. Nawet ona
wiedziała, że to jeden z najdroższych i najbardziej luksusowych hoteli na świecie.
Chwyciła Domenica za ramię i zmusiła do zatrzymania się.
- Konwencja odbędzie się tutaj?
- Nigdy nie mieszkam tam, gdzie odbywa się konwencja - wyjaśnił jej. - Za
tłoczno, za hałaśliwie, żadnej prywatności.
- Ale mnie nie stać na zamieszkanie tutaj!
- Mnie stać.
- Nie o to chodzi.
- Więc o co?
- Mam swoją dumę. Nie chcę, żebyś płacił za mój pobyt.
Domenico spojrzał wymownie na tłumy wypełniające foyer.
- Arlene, nie będziemy o tym rozmawiać tutaj. Zaczekaj, aż zostaniemy sami.
Sami zostali dopiero wtedy, gdy znalezli siÄ™ w apartamencie Domenica, ciÄ…gu
pokoi z oknami wychodzÄ…cymi na plac Vendôme. Luksus tego apartamentu odebraÅ‚
46
S
R
jej głos. Eleganckie antyki, bezcenne dzieła sztuki, obrazy, perskie dywany. Nigdy
w życiu nie widziała czegoś tak wykwintnego, a co dopiero mówić o mieszkaniu w
takich wnętrzach! Oszołomiona, odwróciła się do Domenica.
- Co ja tu robiÄ™?
- To - powiedział i pocałował ją. Był to długi, cudowny pocałunek.
Próbowała nie stracić głowy, zachować się zgodnie ze swoimi zasadami. Ale
chociaż Ritz był czymś wyjątkowym, nie umywał się nawet do Domenica, gdy ten
roztoczył cały swój urok. Mogła bez żalu zrezygnować z bogactw i luksusu, ale nie
mogła zrezygnować z niego.
Jednak próbowała.
Odsuwając się, szepnęła:
- To nie jest odpowiednie miejsce dla mnie.
- Więc idz - powiedział, mocniej ją przytulając, łapiąc ją, jak w pułapkę, w
krÄ…g swojej magnetycznej aury.
- Nie rozumiesz...
- Czego nie rozumiem, Arlene? - wyszeptał, przeciągając jej imię. Znów była
oczarowana.
- Boję się. To nie jest mój świat. Nie wiem, gdzie to wszystko mnie
doprowadzi.
- Więc bójmy się razem, bo ja też tego nie wiem.
Westchnęła bezradnie.
- Ty chyba nie wiesz, co to strach. Jesteś niezwyciężony.
Pokręcił głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl