, Colter Cara Wszystko o mezczyznach 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawa wtrącać się w moje życie!
- Muszę ci przypomnieć, Tally, że to ty wtrąciłaś się
w moje życie. Przeprowadziłaś na mój temat wywiady w ca­
łym Dancer. I to za moimi plecami. Ja przynajmniej działam
otwarcie.
- Nie pójdziemy do Herberta - powtórzyła. W najgor­
szych snach nie mogła sobie wyobrazić bardziej niezręcznej
sytuacji.
- Złotko, możesz nie iść do Herberta, ale ja pójdę. Wła­
ściwie lepiej, jeśli cię tam nie będzie. Kupię butelkę jakiejś
kanadyjskiej whisky, by język mu się rozwiązał i opowie­
dział o tobie wszystko, co chciałbym wiedzieć.
- To podłość! I nie mów do mnie „złotko". Nie jestem
twoim „złotkiem". A Herbert nie wie o mnie wszystkiego.
- To naprawdę dziwne, ponieważ powinien wiedzieć. Je­
śli naprawdę planujecie się pobrać. - Powiedział to tak, jak­
by wątpił, czy ich ślubne plany są poważne. - Czy on na
przykład wie, że lubisz koronkowe staniki? - spytał obo­
jętnie.
Usłyszała, jak Kailey przestaje się śmiać i raptownie ła­
pie powietrze.
- Nie, nie wie!
Gdy roześmiał się głośno, Tally zrozumiała, że tym ra­
zem przegrała potyczkę. Próbował dowiedzieć się, czy łą­
czyły ją z Herbertem intymne stosunki. Spłonęła rumień­
cem. Ale dlaczego właściwie chciał to wiedzieć, skoro dał
jasno do zrozumienia, że jego osobiście nie interesuje stwo­
rzenie rodziny dla Jeda.
Opanowała się z trudem. Wyprostowała plecy. Dość te­
go! Musi wziąć życie w swoje ręce. Nie było jednak gor­
szego scenariusza niż J.D. wyciągający od Herberta szcze­
góły dotyczące ich związku. Zwłaszcza że nie było intere­
sujących szczegółów.
- Jeśli spotkasz się z Herbertem bez mojej zgody - za­
groziła - nie pojedziemy z tobą do Dancer.
Kailey znów głęboko westchnęła.
J.D. zesztywniał. Chociaż nie zmienił pozycji ciała,
śmiech zniknął z jego oczu. Potem zmrużył je i popatrzył
na nią z niepokojącą intensywnością.
- To twoja karta atutowa, złotko. Chcesz tak wcześnie
użyć jej w grze?
- Nie nazywaj mnie „złotkiem".
- Odpowiedz.
- Słyszałeś, co powiedziałam.
- A ty słyszałaś, co ja powiedziałem. Nie zamierzam
się powtarzać, więc posłuchaj uważnie. Chcę, by wszystko
wypadło miło i po przyjacielsku. Chcę poznać mojego syna
i ludzi, którzy będą odgrywać główne role w jego życiu.
A potem chcę, byśmy doszli do porozumienia, jaki będzie
mój udział w wychowaniu syna. Widzę już, że jesteś wspa­
niałą matką i masz przy sobie kogoś, kto cię wspiera. -
Skinął głową na Kailey Benedict Arnold, która uśmiechała
się do niego promiennie. - Nie zamierzam tego zmieniać.
Pragnę odwiedzać Jeda, wiedzieć, co dzieje się w jego życiu.
Wydaje mi się, że to rozsądne warunki. Nie potrzebujemy
udawać się do sądu ani radzić się prawników. Ale - ściszył
złowieszczo głos - jeśli kiedykolwiek spróbujesz przeszko­
dzić mi w czymś, co uznam, że leży w interesie mojego
syna, moje przyjacielskie nastawienie się skończy. - Pocze­
kał, aż skinęła głową, a potem spojrzała na niego, zła na
siebie, że to zrobiła. - Nie warto mieć we mnie wroga.
Jego oczy rzucały płomienie, a usta zacisnęły się w sta­
nowczą linię. Zauważyła napięcie mięśni skrzyżowanych ra­
mion. To prawda. Nie chciałaby mieć w nim wroga.
Ale jednocześnie wydawał jej się bardzo niebezpieczny
jako przyjaciel.
Do licha, znów sprawował kontrolę! Całkowitą.
- No wiesz! - Uniosła podbródek z godnością, na jaką
było ją jeszcze stać i wyszła do sypialni, zatrzaskując za
sobą drzwi. Była tak wściekła, że przez kilka minut bez­
radnie waliła pięściami w poduszkę.
Ten wybuch ją zaskoczył. Zawsze potrafiła zachować
spokój. I zawsze kontrolowała sytuację. Zawsze! A teraz,
od jakiegoś czasu, rządził nią J.D. Turner!
Mimo wszystko jakoś to wytrzymała. To, że Tally
Smith nie sprawowała kontroli, nie oznaczało jeszcze końca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl