,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy dostaniemy pokoje na noc? - Nie. - Ale przecież właśnie powiedziałeś... - Nie pokoje. Jeden pokój. - Jeden? - Głos Diany zabrzmiał o oktawę wyżej.; - Czy nie mieli drugiego do wynajęcia? - Nie pytałem. - Dlaczego? - Powiedziałem Simonowi Ha i sierżantowi Bokowi, że jest nam potrzebny tylko jeden pokój. - Czemu to zrobiłeś? Ross podniósł do góry obie ręce. - Diano. Musisz mi przyrzec, że nie będziesz się awanturowała i dasz spokój dopóty, dopóki nie zjemy kolacji i nie znajdziemy się w naszym pokoju. - Naszym? - Tak. W apartamencie dla nowożeńców. Na policzki Diany wystąpiły ogniste rumieńce. - Na litość boską, coś ty uczynił? - Sierżant Bok pytał, czy jesteś moją siostrą. - Oczywiście wyjaśniłeś, że nie jestem. - Tak właśnie mu powiedziałem. - Ross wziął głęboki oddech. Był przygotowany na najgorsze. - Oświadczyłem, że jesteś moją żoną. ROZDZIAŁ SIÓDMY - Twoją żoną! Od rozmowy na werandzie przed hotelem Paraiso upłynęły już ponad dwie godziny, a Diana nadal była wściekła na Rossa. - Posłuchaj, proszę. Przepraszam cię za to, ale w tej sytuacji nie byłem w stanie wymyślić czegoś lepszego - powiedział, gdy znaleźli się w hotelowym apartamencie dla nowożeńców. - Czy nie było prościej powiedzieć tym ludziom po prostu prawdę? - spytała. Zdjął kapelusz i rzucił go na łóżko. - Sam już nie wiem, co jest prawdą, a co nie. Diana chodziła nerwowo po pokoju. Zachowywała się jak młoda, rozzłoszczona lwica zamknięta w klatce. - Wobec tego przypomnę ci, jak wygląda prawda - zaczęła. - Jestem Diana Winsted, a ty nazywasz się Ross St. Clair. Jestem narzeczoną biznesmena, Yale'a Grimmera. - Demonstracyjnie obróciła na palcu zaręczynowy pierścionek, tak że diament znalazł się po właściwej stronie dłoni. Przez cały dzień kamień wrzynał się w jej delikatną skórę. Zaczęła teraz rozcierać obolałe miejsce. - Przyleciałam tutaj ze Stanów, z drugiego krańca świata na spotkanie z narzeczonym. Wczoraj wieczorem zatelefonował i poprosił, żebym przyjechała do niego na Port Manya. Złapałam więc w Manili pierwszy samolot lecący w tę stronę i tak oto znalazłam się na wyspie. A ty wybrałeś się w tę podróż ze mną. To są nagie fakty. Taka jest prawda. 72 BYLE NIE ŚLUB! Diana wpadła w furię. Dopiero co spędziła najgorszy wieczór swego życia, udając przy kolacji w obecności Simona Ha i innych ludzi, że jest nowo poślubioną żoną Rossa St. Claira. St. to skrót od saint, czyli święty. Saint Clair. Święty Clair. Tak nazywali go mieszkańcy jakiejś zapadłej dziury. Był dla nich bożyszczem. Uchodził za człowieka, który nie potrafiłby popełnić nic złego. I to wszystko dlatego, że czyjemuś dziadkowi wykopał jakąś kretyńską studnię! - Diano, w przeciwieństwie do ciebie ja znam ludzi w tej części świata. Są nadzwyczaj konserwatywni i głęboko wierzący. Poznałem ich przesądy i zwyczaje. Żadna kobieta, nawet czyjaś narzeczona, nie podróżuje tutaj samotnie. To jest nie do pomyślenia. Czy ci się podoba, czy nie, potrzebujesz mojej opieki. - Nie znaleźliśmy się w średniowieczu - warknęła. - W jakimś sensie tak. Prawdę mówiąc, w tej społeczności odizolowanej od reszty świata niewiele od tamtych czasów się zmieniło. Samotna kobieta oznacza tylko jedno. Diana zatrzymała się nagle i popatrzyła na Rossa, wyniośle unosząc brwi. - Co masz na myśli? Spojrzał na nią twardym wzrokiem. - Najoględniej mówiąc, damę do towarzystwa na wieczór. Przymknęła oczy. - Chyba żartujesz. - Nie. To święta prawda. - Najbardziej idiotyczny, bezsensowny, antyfeminis- tyczny, staroświecki... Ross przerwał jej tę tyradę. - Możesz się wściekać do woli, ale faktów to nie zmieni. Uwierz mi, proszę. Udając małżeństwo oszczę dzimy sobie na tej wyspie wielu kłopotów. BYLE NIE ŚLUB! 73 Zrozpaczonym gestem podniosła ręce do góry. Podeszła do łóżka i opadła na brzeg materaca. - A jak ja wytłumaczę narzeczonemu, że jestem „żoną" innego mężczyzny? - Jeśli interesuje cię moje zdanie w tej sprawie, to chętnie służę i powiem, że to on powinien się tłumaczyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|