,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wie przy pniu, znowu się poślizgnęła. Przez jedną mrożącą krew w żyłach chwilę wydawało się, że tym razem spadnie. Utrzymała się jednak i usiadła na gałęzi, przytulona do pnia. - Panno Petrie! - zawołała piskliwym głosikiem. - Nie... nie mogę! Jest za ślisko! Nie dam rady! Octavia tego właśnie się obawiała. Jane nie brakowało od wagi i w normalnych warunkach po krótkim ociąganiu zdoła łaby zejść na dół. Teraz jednak była mokra i przemarznięta. ~~ 87 ~~ - Panno Petrie! - dobiegł z góry pełen strachu głosik. - Co mam robić? Boję się! Octavia odwróciła się do Lisette. - Biegnij do domu i sprowadz pomoc. Ja tu zostanę. Szybko! - A może to ja powinnam zostać? - Ty biegasz szybciej ode mnie - powiedziała Octavia sta nowczo. - W drogę! - Z ulgą stwierdziła, że Lisette bez dalszej dyskusji puściła się pędem. Octavia wiedziała już, co robić. Lisette musi obiec jezioro, że by dotrzeć do domu, a przez ten czas Jane jeszcze bardziej zmarz nie. Może podjąć kolejną próbę zejścia z drzewa, a to mogłoby zakończyć się katastrofą. Octavia przyjrzała się drzewu i stwier dziła, że nie na takie wspinała się w dzieciństwie. Była niewy soka, ale zwinna. Długa spódnica utrudnia zadanie, jednakże... Zdjęła pończochy i podwiązała nimi suknię, by sięgała powyżej kolan. Włożyła buciki na bose nogi i zawołała: - Zostań na miejscu, Jane! Idę do ciebie. - Zmobilizowała się, podskoczyła i uchwyciła się pnia. Deszcz zalewał jej twarz i oczy, ale nie zwracała na to uwa gi, skupiła się na odnajdywaniu drogi do przerażonego dziec ka. Ogarnęła ją ogromna ulga, gdy wreszcie znalazła się przy Jane i mogła wziąć dziewczynkę w ramiona. Usiadły razem oparte o pień. Obie były przemarznięte i mokre, ale musia ły jeszcze poczekać na nadejście pomocy. Sprowadzenie Jane z drzewa przekraczało siły Octavii. Edward przyjechał z Londynu nadspodziewanie wcześnie i właśnie zdejmował mokry kapelusz i płaszcz, kiedy do holu wpadła Lisette. - Co się stało? - zawołał, widząc jej przejętą twarz i ocieka jące wodą ubranie. - Chodzi o Jane? Gdzie ona jest? ~~ 88 ~~ Lisette, szlochając, bezładnie opowiedziała całą historię. Kiedy tylko zdołała wytłumaczyć, gdzie szukać Jane i guwer nantki, Edward natychmiast kazał koniuszemu biec nad je zioro. Sam wydał polecenia gospodyni, przekazał Lisette w jej ręce i również wybiegł z domu. Początkowo pomyślał, że Lisette zle opisała drogę. Pod wskazanym przez nią drzewem nie znalazł nikogo. Potem jednak usłyszał płacz. Podniósł głowę i dostrzegł wreszcie coś jakby tłumok wetknięty w zagłębienie pomiędzy pniem drze wa a jednym z głównych konarów. To była panna Petrie, która tuliła do siebie Jane. - Przynieś drabinę - rozkazał stajennemu - i sprowadz lu dzi z kocami. Służący nie oddalił się jeszcze nawet o dziesięć kroków, kiedy Edward zdjął płaszcz i zmierzył drzewo wzrokiem. Pod czas wspinaczki zachodził w głowę, jakim cudem pannie Pe trie udało się tam wejść. Kiedy zbliżył się do nich, dobiegł go spokojny głos. - Edward przyszedł, Jane. To miło, prawda? - Octavia trzymała się drzewa, tuląc do siebie podopieczną. Obie były przemoczone do suchej nitki, Jane dygotała, obejmu jąc guwernantkę tak kurczowo, jakby nigdy nie zamierza ła jej puścić. - Czy mogę do was dołączyć? - zapytał Edward, uśmie chając się, świadomy, że bratanica jest na granicy histerii. - A może raczej powinienem sprowadzić was na dół? Jane nie podniosła głowy i jeszcze mocniej przylgnęła do opiekunki. - Chyba powinien pan najpierw pogodzić się z Jane, panie Barraclough - powiedziała Octavia. - Dlaczego? ~~ 89 ~~ - Pominął ją pan we wczorajszym zaproszeniu na obiad. - Nie przypuszczałem, że będzie miała o to pretensję. My ślałem, że wolałaby herbatę z drożdżówkami przy kominku. Dlatego przyjechałem dziś wcześniej do domu. Byłem rozcza rowany, że nigdzie nie mogłem jej znalezć. Jane podniosła głowę. - Naprawdę, Edwardzie? - zapytała słabym głosem. - Przyje chałeś wcześniej? Tylko po to? Zjadłabym parę drożdżówek. - W takim razie schodz na dół, panienko. Pani Dutton nie będzie zadowolona, że musi czekać. Proszę mi ją dać, panno Petrie, spuścimy ją na dół w mgnieniu oka. - Głęboki, uspo kajający głos Edwarda zrobił swoje i Jane pozwoliła się prze nieść. Edward uśmiechnął się do panny Petrie ze współczu ciem. - Niestety, pani musi tu jeszcze zostać - powiedział, przesuwając się po gałęzi. - Wkrótce wrócę po panią. Spójrz, Jane. Drabina już czeka. To jedyny sposób dostania się na dół. Chodz. Edward na poły niósł, a na poły prowadził dziewczynkę do drabiny, ustawionej przez stajennego i jednego z ogrod ników. Sprowadził Jane bezpiecznie na dół i przekazał pod opiekę służącego. - Teraz zajmie się tobą Jem, moja panno - powiedział, otu lając ją kocem. - Zabierze cię do domu, żebyś się rozgrzała. Lisette już na ciebie czeka. Ja muszę ratować pannę Petrie. Postawił stopę na najniższym szczeblu drabiny i spojrzał w górę. Zdumiał się. Panna Petrie schodziła z drzewa. - Niech pani nie będzie taką cholerną idiotką! - wrzasnął. - Niech pani czeka! Wszedł na drabinę w samą porę, bo Octavia poślizgnęła się na ostatnim grubym konarze, tuż nad najwyższym szczeblem drabiny. Przez jedną przerażającą chwilę zawisła w powietrzu, ~~ 90 ~~ rozpaczliwie trzymając się gałęzi. Edward złapał Octavię w ostatniej chwili i przyciągnął do siebie. - Przecież kazałem pani czekać - mruknął. - M.. .myślałam, że p.. .przede wszystkim d.. .dopilnuje p... pan, żeby Jane sz.. .szybko znalazła się w d.. .domu, p.. .panie Barraclough. Było mi z.. .zimno. - Widział, z jakim wysiłkiem stara się powstrzymać szczękanie zębami. - Normalnie z... zeszłabym z tego drzewa bez n...najmniejszej pomocy. - W takim stanie nie jest pani zdolna do gimnastyki: zzięb nięta, zesztywniała i mokra. Musimy sprowadzić panią na dół jak najszybciej. Nie życzę sobie mieć na głowie przykutej do łóżka guwernantki. Chodzmy. - Przesunął się w stronę szczy tu drabiny. Panna Petrie spojrzała w dół i potrząsnęła głową. - Musi pan d..dać mi trochę cz...czasu - wykrztusiła. - W tej eh...chwili nie m...mogę. Mam r...ręce i nogi jak [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|