[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żył mnie o uwiedzenie Robbiego Coburna, który, o ile mi wiadomo, nigdy nie był żonaty. Teraz jest pan niezadowolo� ny, bo powiedziałam, że chcę poznać lorda Trencharda, który jest żonaty. Naprawdę nie można panu dogodzić. - Jeśli, jak podejrzewam, bawi się pani moim kosztem, to ostrzegam... - Tak, lordzie Coverdale? Co pan zrobi? - Pokręciła gło� wą i złośliwie się uśmiechnęła. - Nie sądzę, żeby chciał mnie pan ukarać po swojemu. W salonie lady Marchant nie wy� padłoby to dobrze. Co powiedzieliby ludzie? Zresztą jeśli mogę coś sugerować, to proszę mówić o ton ciszej. Nie chcia� łabym, żeby ktoś podsłuchał tę rozmowę. - Do diabła, to nie miało wcale tak być. Już przeprosiłem za swoje zachowanie tamtego wieczoru, czyżby pani za� pomniała? - W zasadzie nie. Prawdę mówiąc, pańskie przeprosiny nie wypadły najlepiej. Nie byłam potem pewna, czy mam je uznać za szczere. Może pan ewentualnie spróbować jeszcze raz, jeśli kiedyś znajdziemy się w bardziej intymnej sytuacji... - Caroline... - Chociaż wydaje mi się to nieprawdopodobne. To nie byłoby przyzwoite, pan rozumie. - Westchnęła. - Rola na� wróconej kobiety jest czasami wyjątkowo niewdzięczna. - Widzę, że żarty się pani trzymają - rzekł z irytacją. - Miejmy nadzieję, że Harriet zastanie panią w bardziej przy� jaznej dyspozycji. - Niewątpliwie tak. Harriet darzę rzeczywiście wyjątko� wym uczuciem. Widzę, że idzie w naszą stronę pan Power- stock. Myślę, że już się narozmawialiśmy. Do jutra, lordzie Coverdale. O trzeciej. Po jego odejściu Caroline poczuła wielkie zmęczenie, więc gdy tylko udało jej się uwolnić od pana Powerstocka, odszukała lady Danby. - Wrócę już chyba do domu - powiedziała. - Boli mnie głowa, pewnie przez pogodę. - Moje drogie dziecko, przykro mi to słyszeć. Wezmiesz powóz? A może chcesz, żebym pojechała z tobą? - Nie, wolę wymknąć się po cichu. Byłabym zobowiąza� na, gdyby przeprosiła pani w moim imieniu lady Marchant. Nie mogę jej w tej chwili znalezć. - Naturalnie. Dobrze wypocznij, moja droga. Caroline zabrała szal. Całkiem dyskretne opuszczenie do� mu lady Marchant było niemożliwe, przy drzwiach stało bo� wiem czterech lokajów. Gdy znalazła się na zewnątrz, złożyła sobie w myślach gratulacje, że udało jej się wykraść niepo� strzeżenie dla wielbicieli. Nie zniosłaby podróży na Charles Street w towarzystwie innej osoby. Potrzebowała ciszy i spo� koju, żeby okiełznać zbuntowane serce. Wszystkie jej solen� ne postanowienia okazały się nic niewarte. John Ancroft nig� dy nie będzie jej obojętny. Na sam jego widok natychmiast odżyło poczucie głębokiego zawodu, od którego długo pró� bowała się uwolnić. Przybranie maski obojętności i uszczy� pliwe uwagi stanowczo zbyt wiele ją kosztowały. Nie było jej dane zaznać spokoju. Gdy tylko zajęła miej- sce w powozie, otworzyły się drzwi z drugiej strony i do środka wsiadł John Ancroft. - Co pan tu robi, lordzie Coverdale? - Chcę bezpiecznie odwiezć panią do domu. - Nie potrzebuję opieki. - Jestem innego zdania. Londyńskie ulice o tej porze trudno nazwać bezpiecznymi. Niech pani nie próbuje mnie zniechęcić, Caroline. Odwiozę panią na Charles Street. Oparła się wygodniej i powiedziała: - Nie jestem w stanie pana wyrzucić, chociaż bardzo bym chciała. Natomiast rozmawiać z panem nie muszę. - Odwróciła głowę ku oknu z nadzieją, że w mroku nie będzie widać łez cisnących jej się do oczu. Wyglądało na to, że je� szcze nie udało jej się odzyskać równowagi. - Wobec tego ja będę mówił do pani - rozległ się głos w ciemności. - Podobno nie przeprosiłem wystarczająco. Chcę to teraz nadrobić. Caroline, bardzo przepraszam za mo� je zachowanie. Tamtego wieczoru gniew i upokorzenie ode� brały mi panowanie nad sobą. Przez siedemnaście lat czciłem relikwię i nagle odebrano mi złudzenie, a ja zostałem z pra� wdą, która była okropna. I w tym szaleństwie... pomiesza� łem panią z Gabriellą. List Edmunda był tylko kroplą, która przepełniła kielich goryczy. Przecież nie wierzyłem w to wszystko, co wtedy mówiłem, ale prawdą jest, że chciałem panią zranić. I udało mi się. Proszę mi wierzyć, że gorzko żałuję tego, co wtedy zrobiłem, tego, jak się zachowałem. Czy nie może mi pani wybaczyć? - Niech pan nie obwinia się zanadto, lordzie Coverdale. Może i udało się panu mnie zranić, ale była to wyłącznie mo� ja wina. Po prostu pozwoliłam panu na to. To się więcej nie zdarzy. Chyba już kiedyś panu powiedziałam, że popełniłam wiele błędów, ale staram się żadnego z nich nie powtarzać. - To znaczy? - Podczas pobytu w Yorkshire groziło mi, że zapomnę o postanowieniu, które podjęłam przed wieloma laty. - Czyli? - %7łe nigdy więcej nie potraktuję żadnego mężczyzny na tyle poważnie, aby jakikolwiek jego uczynek mógł mnie zaboleć. - Dlaczego nawet nie próbuje mi pani wybaczyć? Caroline głęboko zaczerpnęła tchu. - Okoliczności sprawiły, że znalezliśmy się razem na tym przeklętym północnym trakcie. Oboje zachowywaliśmy się w sposób nieopanowany i popełniliśmy błąd. Uważam, że o wszystkim, co zdarzyło się w Marrick, powinniśmy jak najszybciej zapomnieć. Nie mogę zrozumieć, co mi się roiło, że tak głęboko zaangażowałam się w znajomość z panem i w pańskie sprawy. Zapadło krótkie milczenie. - Nie zgadzam się - oznajmił John. - Wiem, że jest mię� dzy nami coś, czego nawet pani nie może zignorować. - Mogę i zignoruję! Powóz skręcał w Charles Street. John ujął Caroline pod brodę i obrócił jej głowę. Zatrzymał usta o centymetry od jej warg i zaproponował: - Niech mnie pani pocałuje, a potem powtórzy to, co po� wiedziała przed chwilą. No, nie! Ten człowiek potrzebuje lekcji, pomyślała Caroline ze złością. Jak on śmie myśleć, że wystarczy jeden pocałunek, żeby mieć nade mną władzę. Spojrzała mu w oczy, a on pochy� lił się i żarliwie ją pocałował. Mimo starań nie udało jej się za� chować zimnej krwi. Ma rację, diabeł, uznała z dozą autoironii. Było między nimi coś bardzo potężnego. Postanowiła jednak, że się temu nie podda, żeby nie wiem co. - Widzi pani? - spytał z satysfakcją. - Czy to nie dowód? Caroline oparła się o siedzenie powozu, jej kocie oczy lśniły w świetle latarni płonącej przy domu na Charles Street. - Och, John - westchnęła. - To było cudowne. Prawdę mówiąc... prawdę mówiąc, to był chyba najpiękniejszy po� całunek, jaki otrzymałam od przyjazdu do Londynu. Uśmiech Johna zmienił się w grymas gniewu i zdumienia. Ten widok tak ją rozbawił, że wysiadając z powozu, zaczęła śmiać się w głos. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|