,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- MyÅ›lisz, że to dobry pomysÅ‚? - spytaÅ‚ Rafael niepewnie, gdy nieco ochÅ‚onÄ…Å‚ z za- skoczenia. Suczka najwyrazniej nie miaÅ‚a podobnych wÄ…tpliwoÅ›ci. Zadowolona z życia, z pa- sjÄ… ogryzaÅ‚a pasek jego zegarka. - Tak. Musisz jakoÅ› uÅ‚agodzić Simone, żeby w ogóle zechciaÅ‚a ciÄ™ wysÅ‚uchać. Co- kolwiek jej zrobiÅ‚eÅ›, powiedziaÅ‚eÅ› czy przemilczaÅ‚eÅ›, gÅ‚Ä™boko jÄ… zraniÅ‚eÅ›. Potrzebujesz wsparcia. Zaufaj mi. Po prostu daj jej psiaka. Rafael zastaÅ‚ Simone w starym sadzie. SadziÅ‚a cebulki pod jabÅ‚oniÄ…, ubrana w sprane dżinsowe spodenki, bladoróżowy podkoszulek i stare rÄ™kawice ogrodnicze. Je- dwabiste czarne wÅ‚osy zwiÄ…zaÅ‚a w koÅ„ski ogon. Obok leżaÅ‚a sterta Å›wieżo wyrwanych chwastów, po drugiej stronie stos cebulek do wsadzenia. Rafael postawiÅ‚ szczeniaka na ziemi. Z rezygnacjÄ… patrzyÅ‚, jak zmierza w jej kierunku. - DzieÅ„ dobry. SkÄ…d siÄ™ tu wziÄ…Å‚eÅ›, piesku? - zawoÅ‚aÅ‚a Simone radoÅ›nie. Suczka potraktowaÅ‚a miÅ‚e powitanie jak zaproszenie do zabawy. ZamachaÅ‚a ogon- kiem, po czym chwyciÅ‚a w pyszczek rÄ™kawiczkÄ™. Simone szturchnęła jÄ… opuszkÄ… palca w nos. R L T - Co za maniery! - ofuknęła jÄ… ze Å›miechem. Suczka usiadÅ‚a, podrapaÅ‚a siÄ™ w szyjÄ™, po czym przystÄ…piÅ‚a do ogryzania zielska. Simone rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™ i rozejrzaÅ‚a dookoÅ‚a w poszukiwaniu wÅ‚aÅ›ciciela. Gdy zobaczyÅ‚a Rafaela, uÅ›miech zgasÅ‚ na jej ustach. WstaÅ‚a, zdjęła rÄ™kawice, otrzepaÅ‚a ubranie. WiÄ™cej na niego nie spojrzaÅ‚a. - PiÄ™knie uporzÄ…dkowaÅ‚aÅ› ogród - zagadnÄ…Å‚ w nadziei na nawiÄ…zanie dialogu. Lecz Simone milczaÅ‚a. Przykucnęła z powrotem, żeby pogÅ‚askać szczeniaka. - Jak ma na imiÄ™? - spytaÅ‚a w koÅ„cu. - A może w ogóle go nie nadaÅ‚eÅ›, jak pozosta- Å‚ym zwierzÄ™tom? Rafael w ogóle o tym nie myÅ›laÅ‚. UznaÅ‚, że to sprawa wÅ‚aÅ›ciciela, a nie ofiarodaw- cy. Tymczasem suczka zawziÄ™cie wykopywaÅ‚a cebulki posadzone przed chwilÄ… przez Simone. - Kaczki i Å‚abÄ™dzie i tak nie przychodzÄ… na zawoÅ‚anie. A ona... - PrzerwaÅ‚, wytężyÅ‚ umysÅ‚. - NazwaÅ‚em jÄ… Ruby. Ruby N Esquire. Simone ponownie wstaÅ‚a i wÅ‚ożyÅ‚a rÄ™ce do kieszeni spodni. Przez chwilÄ™ patrzyÅ‚a mu w oczy. Potem odwróciÅ‚a wzrok. - SÅ‚yszaÅ‚am, że przebywaÅ‚eÅ› w Maracey. - A ja, że jesteÅ› w ciąży. - Tak - odparÅ‚a, unoszÄ…c gwaÅ‚townie gÅ‚owÄ™. Rafael pamiÄ™taÅ‚ ten gest z dzieciÅ„stwa, gdy braÅ‚a winÄ™ na siebie, nawet gdy ktoÅ› inny podżegaÅ‚ do psoty. Dzieci z Caverness zawsze broniÅ‚y siÄ™ nawzajem. - Czy to moje dziecko? - Prawo wÅ‚asnoÅ›ci nie zawsze decyduje o tym, co kochamy. Czasami otaczamy mi- Å‚oÅ›ciÄ… i opiekÄ… coÅ›, co do nas nie należy - odrzekÅ‚a enigmatycznie. Jednak Rafael nie miaÅ‚ nastroju do roztrzÄ…sania filozoficznych zagadnieÅ„. - Odpowiedz wprost - nalegaÅ‚. - Skoro tak stawiasz sprawÄ™, nazwaÅ‚abym je naszym. Kiedy ponownie spojrzaÅ‚a mu w oczy, dostrzegÅ‚ w nich bezmiar miÅ‚oÅ›ci do niena- rodzonego maleÅ„stwa. Wzruszenie Å›cisnęło mu serce. UznaÅ‚, że najwyższa pora jÄ… prze- prosić. R L T - Bardzo mi przykro, Simone, że nagadaÅ‚em ci tyle gÅ‚upstw w hotelu. Natychmiast zrozumiaÅ‚em, że ciÄ™ skrzywdziÅ‚em. ChciaÅ‚em wszystko odwoÅ‚ać, prosić o wybaczenie, chciaÅ‚em... - najprostsze sÅ‚owo ciebie" nie przeszÅ‚o mu przez usta - ...pojechać za tobÄ… - dokoÅ„czyÅ‚ po chwili przerwy. - Ale tego nie zrobiÅ‚eÅ› - stwierdziÅ‚a z rezygnacjÄ…. - Bo ty nigdy nie oglÄ…dasz siÄ™ za siebie. Rafael cierpiaÅ‚ mÄ™ki, jakby wbiÅ‚a mu nóż w serce. RobiÅ‚a wrażenie bezradnej, za- Å‚amanej. - Jedz ze mnÄ… do Maracey - zaproponowaÅ‚. - Po co? - ZaopiekujÄ™ siÄ™ tobÄ…. - Nie musisz. Nie brak mi pieniÄ™dzy ani niczego, co niezbÄ™dne do życia. JeÅ›li bÄ™dÄ™ potrzebowaÅ‚a pomocy, otrzymam jÄ… tutaj. JeÅ›li chcesz mnie stÄ…d wyciÄ…gnąć, musisz za- oferować coÅ› wiÄ™cej. - Uznam dziecko, zapewniÄ™ mu ojcowskÄ… opiekÄ™. - PrzerwaÅ‚, nerwowo przeczesaÅ‚ wÅ‚osy palcami. - Jeżeli zależy ci na Å›lubie... to go wezmiemy. - WyglÄ…da na to, że nic wiÄ™cej nie możesz mi dać - westchnęła. Rafael oddaÅ‚by jej wszystko, ale nie miaÅ‚ nic wiÄ™cej do zaoferowania. - Może pieska? - podsunÄ…Å‚ nieÅ›miaÅ‚o. Simone rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™, lecz jej Å›miech zabrzmiaÅ‚ jak Å‚kanie. - Po co przyjechaÅ‚eÅ›, Rafaelu? - Ponieważ ponoszÄ™ odpowiedzialność za to dziecko. Nie zamierzam jej unikać jak on. NaprawdÄ™ nie jestem taki jak on, Simone. Simone Å‚zy napÅ‚ynęły do oczu. ZamrugaÅ‚a powiekami, żeby je powstrzymać, i od- wróciÅ‚a wzrok. - Nie mogÄ™ przyjąć twojej propozycji - odparÅ‚a. - ProszÄ™. Ruby znowu przypadÅ‚a mu do stóp. WziÄ…Å‚ jÄ… pod pachÄ™ i podszedÅ‚ bliżej, tak bli- sko, że mógÅ‚by dotknąć Simone. Gdyby jednak to zrobiÅ‚, chyba nigdy nie wypuÅ›ciÅ‚by jej z objęć. R L T - Przez caÅ‚e życie usiÅ‚ujÄ™ speÅ‚nić cudze oczekiwania. Chyba w koÅ„cu zatraciÅ‚em poczucie wÅ‚asnej odrÄ™bnoÅ›ci. Nic nie wydaje mi siÄ™ prawdziwe, moje, ani przeszÅ‚ość, ani pobyt w Maracey, ani nawet praca, która niegdyÅ› caÅ‚kowicie mnie pochÅ‚aniaÅ‚a. Ani na- wet to dziecko. - Ono naprawdÄ™ istnieje - zaprotestowaÅ‚a Simone, zamykajÄ…c oczy. - Dla ciebie. Spróbuj mnie zrozumieć, Simone. Przed laty staÅ‚em tu przed tobÄ… tak jak dzisiaj. DawaÅ‚em ci caÅ‚ego siebie, ale to nie wystarczyÅ‚o. Nadal nie wystarczy, ale co wiÄ™cej mogÄ™ zrobić? Najwyżej znów poprosić, żebyÅ› mi zaufaÅ‚a. Pojedz ze mnÄ… do Ma- racey. Razem opracujemy jakiÅ› plan. ObiecujÄ™, że ciÄ™ nie zawiodÄ™. %7Å‚al Å›cisnÄ…Å‚ serce Simone. Pojęła, że Rafael nie dostrzega, jak wielu ludzi w niego wierzy, ilu go kocha. Nadal myÅ›laÅ‚, że jest sam na Å›wiecie. W zamyÅ›leniu pogÅ‚adziÅ‚a suczkÄ™. CiekawiÅ‚o jÄ…, czemu nazwaÅ‚ jÄ… Ruby, ale nie spytaÅ‚a. Kiedy Rafael odsunÄ…Å‚ nie- sforny kosmyk wÅ‚osów z jej twarzy, przytrzymaÅ‚a jego dÅ‚oÅ„. Musnęła jÄ… ustami, ale zaraz puÅ›ciÅ‚a. NajchÄ™tniej padÅ‚aby mu w objÄ™cia i zostaÅ‚a w nich do koÅ„ca życia. - Pozwól, że siÄ™ umyjÄ™ i przebiorÄ™ - poprosiÅ‚a. - A potem? StaÅ‚ przed niÄ…, samotny i smutny jak zaÅ‚amany anioÅ‚ przygotowany na odmowÄ™. Jak miaÅ‚a przekonać pokonanego wojownika, że może na niej polegać? - A potem pojadÄ™ z tobÄ… do Maracey - odparÅ‚a. R L T ROZDZIAA ÓSMY Rafael ostrożnie zaparkowaÅ‚ na maÅ‚ym parkingu w jakiejÅ› wiosce. Ostatnie dwa dni spÄ™dzili w drodze. Spali w wiejskich gospodach. SÄ…dzÄ…c po hiszpaÅ„skich napisach, przekroczyli wÅ‚aÅ›nie granicÄ™ Maracey. Jednak zamiast jechać wprost do królewskiej winnicy, Rafael zarzÄ…dziÅ‚ postój. Simone westchnęła. Nie potrzebowaÅ‚a wielkiej przenikliwoÅ›ci, by przewidzieć, co dalej nastÄ…pi. Pewnie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
Podobne
|