,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dyskretni. - Venetia przeszła niespodziewanie dla siebie samej na inny temat. Coś okropnego, jak ona chaotycznie mówi! - Zupełnie jakbyśmy się znalezli na tropikalnej wyspie. - Nie przypominam sobie żadnej palmy. - Próbuję panu wyjaśnić - Venetia zignorowała jego słowa - że to był tylko krótki epizod. Po raz pierwszy w życiu byłam wolna i nie musiałam się martwić, że wywołam skandal, zgorszę moją starą ciotkę i dam zły przykład rodzeństwu. Dom Wiedzy Tajemnej istniał jakby w innym wymiarze czasu i przestrzeni, z dala od realnego świata. A ja i pan byliśmy w tym królestwie jedynymi ludzmi. - Z wyjątkiem służby. -Hm. . . istotnie. - No i bez palm. Jak mówiłem, nie przypominam sobie ani jednej. - Nie bierze pan moich słów serio. - A czy powinienem? - Tak. To ogromnie ważne. - Z każdą chwilą rosło w niej rozdrażnienie. - Chcę powiedzieć, że teraz było podobnie. - Nie jestem pewien. Przede wszystkim ten brak palm. - Proszę dać spokój palmom! Chciałam wyjaśnić, że to, co się zdarzyło w Domu Wiedzy Tajemnej i w tej dorożce jest niczym ulotny sen nad ranem, którego za dnia już się nie pamięta. - Pani słowa brzmią poetycko, ale co, u licha, mają ozna czać? - Ze nie będziemy już więcej na ten temat mówić - odparła zimno. - Czy to jasne? 202 Dorożka zatrzymała się gwałtownie. Venetia ujęła rzezbioną laseczkę i odwróciła się, by wyjrzeć przez okno. Rozległ się ci chy, ale wyrazny, głuchy odgłos. - Lepiej niech się pani najpierw rozejrzy - chrząknął Gabriel - nim zacznie wymachiwać tą laską. Zrozumiała, że pełna nerwowego podniecenia uderzyła go niechcący w nogę. - Przepraszam - szepnęła przerażona. Gabriel potarł dłonią jedno z kolan i popchnął drzwiczki dru gim. - Nic się nie stało. Co najwyżej będę miał małego siniaka. Wysiadła z dorożki cała pąsowa i pospiesznie weszła po schodkach. Gabriel zatrzymał się, żeby zapłacić woznicy. Kiedy otwarła drzwi kluczem, z ulgą stwierdziła, że wszyscy w domu już śpią. Absolutnie by sobie w tej chwili nie życzy ła spotkania z rodziną i pytań, czego udało się jej dowiedzieć w Klubie Janusa. Potrzebowała czasu, żeby ochłonąć. Najlepiej byłoby porządnie się wyspać. Lampka w holu rzucała przyćmione światło. Venetia do strzegła w jego blasku kopertę na stoliku. Adresowana była do Gabriela. - List do pana - powiedziała, podając mu ją. - Dziękuję. - Gabriel zamknął drzwi i obejrzał kopertę. - Tood Montrose. - Pewnie znalazł wreszcie coś ciekawego w wykazach człon ków. Gabriel otworzył list, wyjął kartkę i przez kilka sekund pa trzył na nią w milczeniu. - No i...? - odważyła się spytać. - Napisał go szyfrem używanym przez członków towarzy stwa do prywatnej korespondencji. Odczytanie go zajmie mi trochę czasu. Powiem pani przy śniadaniu, co zawiera. -Jeśli użyto szyfru, musi to być coś bardzo ważnego. - Niekoniecznie. - Zacisnął usta i wsadził list do kie szeni. - Większość członków, skutkiem obsesyjnej skrytości, 203 koresponduje między sobą właśnie w taki sposób. Montrose nie napisał tu wiele więcej prócz tego, że chce się ze mną jutro zo baczyć, żeby pomówić o postępach w śledztwie. - Powie mi pan, jeśli to coś ważnego? - Oczywiście - odparł z miejsca. - Teraz jednak powinni śmy się chyba położyć. Dzień był długi i pełen wydarzeń. - Nie przeczę. - Weszła na schody, starając się wymyślić ja kąś elegancką odpowiedz. - Wieczór okazał się chyba owocny? - Pod wieloma względami. Poczerwieniała jeszcze bardziej. Dzięki Bogu, że lampa tliła się słabym blaskiem. - Miałam na myśli informacje tyczące pani Fleming. - Owszem, to również. Spojrzała na niego przez ramię. - Ciekawe, czego dotyczył sekret przyjaciela pana Pierce'a. - Chyba lepiej, żebyśmy nigdy nie poznali odpowiedzi. -Może ma pan i rację. - Zastanawiała się przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami. - Mimo wszystko sądzę, że mog łabym się go domyślić. - Przypuszcza pani, że ma on coś wspólnego z faktem, iż Pierce i jego przyjaciel należą do klubu, którego członkami są kobiety lubiące ubierać się po męsku? - Gabriel wydawał się raczej rozbawiony niż zaszokowany. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, chwytając kurczo wo za poręcz. - Wiedział pan o istnieniu Klubu Janusa? - Dopiero od chwili, kiedy przekroczyliśmy jego próg. Nie trudno się jednak było domyślić, że jest dość nietypowy. - W jaki sposób pan... -Mówiłem już, kobiety pachną inaczej. Każdy mężczyzna, który znajdzie się w grupie kobiet, wyczuje ich woń wcześniej czy pózniej, niezależnie od ubioru. Myślę zresztą, że i na od wrót. 204 - Hm. - Namyślała się przez chwilę. - Czy Harrow wydał się panu kobietą, kiedy spotkał go pan na wystawie? -Tak. -Wyczuwa pan więcej niż większość ludzi. Harrow... już od jakiegoś czasu... podawał się w towarzystwie za mężczyznę. -Jak się pani natknęła na nią... czy raczej na niego? - Zawsze mówię o nim tylko jako o mężczyznie. - Zmar szczyła nos. - W ten sposób łatwiej zachować sekret. A żeby ostatecznie odpowiedzieć na pańskie pytanie: zlecił mi zrobie nie swojego portretu, jak tylko otworzyłam zakład. Był jednym z pierwszych moich klientów. - Rozumiem. - Podczas pozowania zrozumiałam, że to kobieta, a on się tego od razu domyślił. Dałam słowo, że go nie zdradzę. Nie wiem, czy z początku mi ufał, ale potem zostaliśmy przyjaciół mi. - Wie, że potrafi pani dochowywać sekretów. - Tak. Ma chyba sporo intuicji. - Rozumiem - powtórzył Gabriel. - Co się panu nie podoba? - zaniepokoiła się. Wzruszył ramionami. - Dziwne, że Harrow zadał sobie trud wyszukania nowego, nieznanego fotografa, który nie zwrócił jeszcze na siebie uwagi dobrego towarzystwa. - Miałam już wtedy za sobą wystawę w galerii Farleya. Od niosła sukces. - Venetię zaniepokoił kierunek, w jakim zmierza ło rozumowanie Gabriela. - Doprawdy, trudno uważać Harro- wa za podejrzanego o kradzież receptury. -W tej chwili skłonny jestem podejrzewać każdego. Poczuła, że ogarniają dziwny chłód. - Nawet mnie? -Muszę uściślić. Każdego prócz pani - odparł z uśmie chem. 205 Poczuła ulgę. - Proszę mi obiecać, że przy żadnej okazji nie da pan do zro zumienia Harrowowi, Pierce'owi ani innemu członkowi Klubu Janusa, iż przeniknął pan ich sekret. - Daję pani słowo. Ja również umiem dochowywać sekre tów. Coś jednak powtórnie sprawiło, że przebiegł ją dreszcz. Czy było to ostrzeżenie, czy obietnica? Zatrzymała się na podeście. - Dobranoc panu. - Dobranoc, Venetio. Niech pani śpi dobrze. Pobiegła pędem, chcąc jak najprędzej schronić się w sypialni. W jakiś czas pózniej coś ją nagle zbudziło. Przez chwilę leża ła bez ruchu, nasłuchując czujnie. Może Amelia, Beatrice lub Edward zeszli do kuchni, żeby coś przegryzć? Jakiś impuls kazał jej odrzucić kołdrę i podejść po zimnej podłodze do okna. Zdążyła dostrzec, że niewyrazna, ciemna sylwetka mężczy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|