,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powtarzała pielęgniarka. Wyprowadziła ich, ale Meredith stawiała opór, kiedy wypychano ją na korytarz. - Dziadku! - Wampir! - zawodził. A potem: - Drewno jesionu! Wampir! Drewno jesionu... Drzwi się zatrzasnęły. Meredith z trudem łapała oddech i walczyła ze łzami. Bonnie wbiła paznokcie w ramię Matta. Stefano obrócił się do nich, z oczyma rozszerzonymi zdumieniem. - Mówiłam ju\, musicie wyjść powiedziała zdenerwowana pielęgniarka. Cała czwórka ją zignorowała. Wszyscy patrzyli po sobie, a na ich twarzach zaskoczenie i oszołomienie powoli ustępowało zrozumieniu. - Tyler powiedział, \e tylko jeden rodzaj drewna mo\e mu zrobić krzywdę... - zaczął Matt. - Jesion dokończył Stefano. - Będziemy musieli dowiedzieć się, gdzie się ukrywa - powiedział Stefano, kiedy jechali do domu. Sam prowadził, bo Meredith była zbyt zdenerwowana. - To pierwsza rzecz, Jeśli zrobimy coś zbyt pochopnie, niepotrzebnie go ostrze\emy. Zielone oczy błyszczały mu dziwną mieszaniną triumfu i ponurej determinacji, mówił głosem urywanym. Wszyscy mamy nerwy w strzępach, pomyślała Bonnie. Zupełnie jakbyśmy cały wieczór opijali się dopalaczami. Byli tak podenerwowani, \e byle drobnostka mogła spowodować wybuch. Przeczuwała ten nadchodzący kataklizm. Jakby zbli\ało się rozwiązanie, jakby wszystko, co zaczęło się w dniu urodzin Meredith, zmierzało do ostatecznej konkluzji. Dziś wieczorem, pomyślała. Dziś wieczorem wszystko się skończy. Pomyślała, \e nawet dość właściwie, \e wszystko skończy się w wigilię przesilenia. - Jaką wigilię? - spytał Matt. Nawet nie zdawała sobie sprawy, \e powiedziała to na głos. - Letniego przesilenia wyjaśniła. - To dzisiaj. Dzisiaj jest ostatni wieczór przed letnim przesileniem. - Niech zgadnę. Znów druidzi, prawda? - Czcili ten dzień wyjaśniła Bonnie. - To dzień odpowiedni dla magii, dla zaznaczenia zmiany w porach roku. I... - zawahała się. - No có\, to taki sam świąteczny dzień jak inne, na przykład Halloween czy przesilenie zimowe. Taki dzień, kiedy granica między światem widzialnym a niewidzialnym robi się wąska. Kiedy mo\na zobaczyć duchy, jak to kiedyś mówiono. Kiedy zdarzają się ró\ne rzeczy. - Ró\ne rzeczy powtórzył Stefano, skręcając na autostradę wiodącą do Fell's Church na pewno będą się działy. Nie mieli pojęcia, \e tak szybko. Pani Flowers była w ogrodzie na tyłach domu. Pojechali prosto do pensjonatu, \eby jej poszukać. Przycinała krzewy ró\ i otaczał ją zapach lata. Zmarszczyła brwi i zamrugała, kiedy ją otoczyli i pytali, jedno przez drugie, gdzie mogą znalezć drewno jesionu. - Zaraz, powolutku powiedziała, zerkając na nich spod ronda słomkowego kapelusza. - Czego znów potrzebujecie? Jesionowego drewna? Jesion rośnie zaraz za tymi dębami, tam z tyłu. Ale, chwileczkę... - dodała, kiedy ju\ rzucili się w tamtą stronę. Stefano odciął gałąz jesionu składanym no\em, który Matt wyjął z kieszeni. A to ciekawe, od kiedy zaczął przy sobie nosić nó\. - zastanowiła się Bonnie. Zastanawiał się te\, co sobie o nich pomyśli pani Flowers, kiedy wrócili pod pensjonat, a dwóch chłopaków targało ulistnioną, trzymetrowej długości gałąz. Ale pani Flowers nie skomentowała tego, zawołała tylko do Stefano: - Chłopcze, przyszła do ciebie przesyłka! - Do mnie?! - Było na niej twoje nazwisko. Paczka i jakiś list. Znalazłam je dziś po południu na frontowej werandzie. Poło\yłam na górze w twoim pokoju. Bonnie patrzyła na Meredith, a potem na Matta i Stefano, napotykając ich zdumione spojrzenia. Nagle powietrze zgęstniało od niemal nieznośnego oczekiwania. - Ale kto mógł to przysłać? Kto wie, \e tu jesteś... - zaczęła, kiedy pięli się po schodach na poddasze. A tam przystanęła, bo strach pozbawił ją oddechu. Złe przeczucie dokuczało jej niczym natrętna mucha, ale odepchnęła je od siebie. Tylko nie teraz, pomyślała. Nie teraz. Nie mogła jednak nie zauwa\yć paczki le\ącej na biurku Stefano. Chłopcy oparli gałąz jesionu o ścianę i podeszli do biurka. Paczka była długa, raczej płaska, opakowana w brązowy papier, na niej le\ała kremowa koperta. Na niej znajomym szalonym charakterem pisma napisano: Stefano . Charakterem pisma z tamtego lustra. Stali, wpatrując się w paczkę, jakby to był skorpion. - Uwa\aj! - krzyknęła Meredith. Kiedy Stefano powoli po nią sięgnął. Bonnie zrozumiała, o co jej chodzi. Sama miała wra\enie, \e paczka mo\e eksplodować albo strzyknąć trującym gazem, albo zmienić się w coś z ostrymi zębami i kłami. Koperta, którą Stefano wziął do ręki, była kwadratowa i gruba, zrobiona z porządnej jakości, połyskliwego papieru. Jak zaproszenie na bal do księcia, pomyślała Bonnie. Ale, co dziwne, na jej powierzchni było kilka odcisków brudnych palców, a rogi miała usmolone. No có\, w tym śnie Klaus bynajmniej nie wyglądał na czyściocha. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|