,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głową w dół, co wywołało u Simona kolejny atak śmiechu. Zoe poczuła, że miękną jej kolana, a mięśnie ramion zaczynają drżeć. Z brzękiem postawiła tacę. - Patrz, mamo! Wiszę do góry nogami! - Widzę. Będziesz musiał z powrotem na nich stanąć i pójść umyć zęby. - A nie mógłbym... - Urwał, gdyż Moe polizał go po twarzy. - Jutro idziesz do szkoły. No już, szykuj się do spania. Potem możesz przyjść i powiedzieć Bradleyowi dobranoc. Z oczyma utkwionymi w Zoe, Brad obrócił Simona i postawił na podłodze. - Biegnij. Umówimy się na rewanż. - Fajnie. Na kiedy? - Może na piątek wieczorem? Przyjechałbyś do mnie z mamą. Zjedlibyśmy kolację, a potem siedli sobie w pokoju gier. - Dobra! Zgadzasz się, mamo? - Przewidując odpowiedz, otoczył ramionami jej talię. - Nie mów, że zobaczymy. Po prostu powiedz tak. Proszę! Wciąż drżały jej kolana. - Tak. Zgoda. - Dzięki. - Uściskał matkę, zagwizdał na psa i wybiegł w podskokach. - Myślałaś, że chcę go uderzyć. - W głosie Brada brzmiało tak przemożne zdumienie, że Zoe poczuła ściskanie w dołku. - Ja... mówiłeś takim tonem, że... Przepraszam. Teraz już wiem. - Nie mam zwyczaju pastwić się nad dziećmi. - Oczywiście, że nie. To był odruch. - Czy ktoś go kiedyś skrzywdził? Ktoś go uderzył? 66 - Nie. Nie - powtórzyła, starając się zachować spokój. - Nikt, z kim byłam związana, specjalnie się nim nie interesował. I niechby ktoś tylko spróbował podnieść na niego rękę w mojej obecności. Kiwnął głową, najwyrazniej usatysfakcjonowany odpowiedzią. - Okay. Możesz być pewna, że tym kimś nie będę ja. - Obraziłam cię. Nie lubię obrażać ludzi... w każdym razie nieumyślnie. Po prostu to się zdarzyło tak szybko, wydawało mi się, że jesteś wściekły i... twoja warga krwawi. - Niepotrzebnie się z nim wygłupiałem. Moja mama często powtarzała, że jak się zaczyna takie dzikie harce, komuś na pewno stanie się krzywda. - Dotknął palcem zranionej wargi. - Matki zawsze mają rację, no nie? - Teraz próbujesz mnie podnieść na duchu. - Instynktownie sięgnęła po serwetkę. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, pośliniła róg i dotknęła nim ust Brada. - Kiedy weszłam i was zobaczyłam, zrobiło mi się miło. Nie dałeś mu wygrać, choć mogłeś. To dobrze, bo nie chciałabym, aby nabrał przekonania, że zawsze musi być górą. Trzeba umieć przegrywać i... - Umilkła, spoglądając z lekką zgrozą na serwetkę. Napluła na nią, Boże drogi. - O rany. - Zmięła serwetkę w dłoni. - Zachowałam się jak idiotka. - Bynajmniej. - Z niezamierzonym wzruszeniem ujął jej rękę. - Jesteś bardzo miła. - Och, nie. Chyba nie. Już przestało krwawić. Ale niewykluczone, że trochę spuchnie. - Zapomniałaś o czymś. - Dotknął jej talii, przesunął palce ku plecom. - Czy nie powinnaś pocałować zranionego miejsca? - Nie wygląda zle. - Prawdę mówiąc, wyglądało czarująco. Miał piękne usta. - Boli - mruknął. - No cóż, jeśli już musisz się nad sobą rozczulać... Przysunęła się bliżej, zamierzając lekko musnąć te kuszące usta. Lekko, przyjaznie i zdawkowo. Tak też uczyniła, usiłując zignorować nagłe drgnienie w podbrzuszu. Nie przyciągnął jej do siebie, nie próbował przedłużyć pocałunku. Przytrzymywał ją tylko w tej samej pozycji, nadal patrząc w oczy. - Ciągle boli - stwierdził. - Pocałujesz jeszcze raz? Zadzwoniły dzwonki alarmowe w głowie, lecz Zoe je zlekceważyła. 67 - Chyba mogę. Ponownie zbliżyła usta do jego warg. Były takie ciepłe, tak jędrne... Jęknęła cicho, gardłowo, ulegając tej wewnętrznej słabości. Przesunęła językiem po ustach Brada i wplotła palce w jego włosy. On jednak czekał. Wyczuwała w nim napięcie, usłyszała nagłe, głębokie westchnienie. Ale czekał. Przytulona zanurzyła się w jego cieple. Dała się ponieść cudownej, leniwej fali, pobudzającej zmysł smaku i dotyku. Rozkoszna fizyczna bliskość. Powolny uwodzicielski rytm. Wszystko, co dotychczas w sobie tłumiła, ożyło na nowo. - O Boże - jęknęła i niewiele brakowało, żeby się rzuciła na niego. Brad gotów był przysiąc, że ziemia zadrżała pod nogami. Niewątpliwie zakręciło mu się w [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|