, 079 Bogowie GĂłr 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znowu taką rzadkością  zwłaszcza gdyby ocenić to po ranach, jakie Conan odniósł walcząc z
nimi. Ale jeszcze nigdy nie walczył z wężem dysponującym własną magią, przewodząc przy
tym drużynie wojowników.
Doskonałych wojowników, pomyślał widząc, jak jeden z procarzy używa swojej broni,
ciskając kamień. Pięknie trafił, w samo płonące oko. Conan spodziewał się, że oko nie
wypłynie, tylko pęknie, ale nie stało się nic podobnego. Wzburzyło się, tylko jak galareta,
nieco zamgliło i na chwilę zbladło, po czym znów rozbłysło zielenią.
Stwór zasyczał, najwyrazniej z bólu. Emwaya zagryzła wargi aż do krwi i ostrzegła
wszystkich:
 Uwaga! Będzie atakował!
Uratowało to życie przynajmniej trzem ludziom. Ogromna głowa wycelowała dokładnie
tam, gdzie by stali, gdyby w porę nie dołączyli do szeregu. Dwadzieścia kroków dalej drużyna
zatrzymała się czekając na dwóch wojowników, którzy zostali, by ugodzić bestię włóczniami.
Jeszcze raz krzyk Conana uratował jednemu z nich życie, gdy ten próbował uderzyć węża
maczugą w nos. Mężczyzna dołączył do towarzyszy, bez maczugi i włóczni, ale zdrów i cały.
Potem drużyna znów cofnęła się o trzydzieści kroków. Emwaya wymachiwała rękami, tak
głośno recytując zaklęcia, że przekrzykiwała syk węża. Włócznie teraz już dłużej pozostały w
ciele potwora, a krew też obficiej i dłużej płynęła.
Zwycięstwo było w zasięgu ręki, pomyślał Conan, mimo że taka bitwa mogła się przyśnić
tylko szaleńcowi. Zwyciężą, choćby tylko jeden człowiek ocalał, by postawić nogę na
martwym wężu.
Wtem syczenie wzmogło się, a Emwaya krzyknęła ostrzegawczo. Zmiertelny taniec zaczynał
się na nowo.
XV
Te czółna nie były najlżejsze i najszybsze wśród tych, jakimi dysponowali Ichiribu, choć
przecież ich budowniczowie cieszyli się dobrą sławą wśród ludów zamieszkujących brzegi
Jeziora Zmierci. Wioślarze też nie należeli do najsilniejszych czy najbardziej doświadczonych.
Seyganko po prostu nakazał pierwszej z brzegu dwudziestce ludzi zająć miejsca w trzech
wolnych czółnach i ruszyli pod komendą Dobanpu. Przemknęło mu wprawdzie przez myśl, że
jednak lepiej było poczekać trochę, wybrać najlepszych wioślarzy i wziąć lepsze czółna. To
pozwoliłoby im szybciej płynąć. Jeśli zbyt pózno dotrą na miejsce, Emwaya może zginąć 
Dobanpu dał to wyraznie do zrozumienia.
Po chwili jednak zauważył, że łodzie wprost fruną przez wodę, jakby wiosłowali w nich
niezmordowani bogowie. Popatrzył na szamana, który siedział na rufie ich czółna, i zauważył
że nikły uśmiech zagościł na jego twarzy.
Seyganko wstydził się swoich poprzednich myśli, ale rozpierała go też duma. Oto sam
Dobanpu uznał, że młody wódz wart jest jego pomocy. A może to tylko bezpieczeństwo
Emwayi poruszyło jej ojca?
Rzeczywiście, wiosła poruszały się tak szybko, że ledwo dało się za nimi nadążyć wzrokiem,
jak za dobrze rzuconą włócznią. Wojownicy wcale nie byli spoceni czy zasapani. Seyganko
przypomniał sobie, że zaklęcia, które podwajały siłę człowieka, mogły go potem mocno
osłabić. Ci wojownicy będą musieli nie tylko wiosłować, ale też walczyć, zanim słońce
zakończy jutrzejszy dzień.
Tymczasem przemierzali Jezioro Zmierci z szybkością właściwą dotąd tylko ptakom. Na
okrzyk Dobanpu Seyganko podniósł wiosło, a wszyscy wioślarze przerwali pracę. Pozostałe
dwa czółna wkrótce dołączyły rozpędem do nich i zatrzymały się.
Nagle, zanim Seyganko zdążył coś powiedzieć czy choćby się ruszyć, Dobanpu wstał ze
swego miejsca, chwycił zawieszony na szyi amulet i wyskoczył za burtę. Przeciął wodę
całkiem bezszelestnie, wojownicy nie usłyszeli nawet najlżejszego plusku, jak przy
nurkowaniu zimorodka. Przez chwilę widać jeszcze było nogi szamana, lecz po chwili i one
znikły, pochłonięte przez głębiny.
Wojownicy, kiedy odzyskali oddech, podnieśli wrzawę.
 O bogowie, a to stary głupiec!
 Gdzie on się pcha?
 Utopi się!
 Przedtem skrzydlica go dorwie!
 Nie umie pływać!
Seyganko uciszył ich:
 Ojciec mojej kobiety umie pływać, to pewne. Tu nie ma żadnych ryb, tylko to coś, z czym
ma walczyć. A jeśli chodzi o resztę& żadnego szamana nie nazwałbym głupcem. Zwłaszcza
gdybym sądził, że wróci i przypomni sobie, co powiedziałem. Jeśli nadal macie inne zdanie, to
chociaż trzymajcie języki za zębami. Zapomnieliście, kto może nas podsłuchiwać?  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl