,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
toporek. John kopnął dzikusa. Odbił się od ziemi i ponownie kopnął go z wyskoku w klatkę piersiową. Kanibal był zbyt powolny, aby uniknąć uderzeń. Odznaczał się jednak wyjątkową tężyzną. Nie zważając na ciosy, zamachnął się toporkiem. Rourke zacisnął pięść i rąbnął go z całej siły w głowę. Po czym odwrócił się, by odeprzeć atak pierwszego napastnika. Twarz kanibala zalała się krwią. Miał złamany nos. John lewym sierpowym uderzył go w szczękę, a cofając pięść zadał mu jeszcze cios karate. Tymczasem trzeci kanibal ocknął się z zamroczenia i ponownie zamachnął się toporkiem. Rourke miał za mało czasu, by odskoczyć w bok. Rzucił się do przodu, powalając swoim ciałem pierwszego napastnika. Poczuł na szyi pęd powietrza, wywołany ruchem toporka. Dobiegł go gniewny bełkot. Natychmiast obrócił się na plecy. Sprężystym wyrzutem nóg za głowę i do przodu poderwał się z ziemi. Stał naprzeciwko trzeciego napastnika, podczas gdy drugi kanibal szykował się do natarcia. Zanim ten zdążył unieść toporek, John uderzył go kilka razy w głowę. Dzikus zachwiał się i runął na wznak. Rourke chciał się odwrócić, ale zorientował się, że trzeci nie ustępuje. Podniósł się i niebezpiecznie machnął kamiennym toporem. John odskoczył w bok. Chwycił toporek, który upuścił drugi napastnik. Broń była cięższa niż się spodziewał. Zamachnął się i odparował cios. Toporki uderzyły o siebie. Rourke szarpnął za rękojeść. Kanibal, nie chcąc wypuścić broni z rąk, poleciał do przodu. Upadł na twarz. Chciał odwrócić się na plecy. Nie zdążył. Rourke stanął przy nim i kopnął go z całej siły w głowę, raz, drugi... Dzikus nie poruszył się więcej. Drugi kanibal, rozbrojony, nie mógł zdecydować się na atak. Stał z boku i przyglądał się jak pierwszy, ten postrzelony, wstaje i mimo krwawiących ran, naciera na Johna. Rourke nie miał wyboru. Zamachnął się i zdobyczną bronią uderzył napastnika. Zatrzeszczały żebra, ale dzikus nie ustępował. Zamachnął się poziomo, chcąc oddać cios. Rourke wyprzedził go i zablokował uderzenie swoim toporem. Kanibal spróbował raz jeszcze. Rourke cofnął się. Wtedy napastnik postąpił kilka kroków naprzód. Chciał gonić Johna, ale upadł. John dobił go, uderzeniem topora w głowę. Ostatni kanibal zorientował się, że pozostał sam. Ruszył biegiem w stronę miejsca, gdzie Rourke zostawił broń. John nie wiedział, czy dzikus potrafi się nią posłużyć. Wolał nie ryzykować. Pobiegł za nim i z wyskoku dosięgnął go toporem. Zanim kanibal zdążył się schylić po broń, ostrze toporka wylądowało na jego szyi i złamało obojczyk. Zmiertlenie ugodzony kanibal krzyknął przerazliwie i upadł. Krew z rany obficie lała się na pistolety i karabin. Głowa nienaturalnie nisko opadła na piersi. Była odcięta, trzymała się tułowia tylko strzępami skóry. Rourke wypuścił z rąk topór. Pogodził się z faktem, że nie uzyska od nich żadnych informacji. Schylił się po broń. W tej chwili dobiegł go odgłos wystrzałów. Poznał od razu krótkie charakterystyczne serie ze schmeissera. To tylko Rubenstein mógł tak strzelać. Oczyścił z krwi niklowanego pythona i schował do kabury. Podniósł CAR-15 i przewiesił go przez ramię. Wziął gerbera. Prawą dłoń zacisnął na rękojeści detonika. Nie było chwili do stracenia. Jego przyjaciel potrzebował pomocy. Trzy krótkie serie miały być umownym sygnałem, że coś znalazł. Jednak Rubenstein strzelał ciągle. Rourke podszedł do krawędzi i badał wzrokiem stok, szukając najprostszej drogi w dół. ROZDZIAA XXXVII Przez chwilę był sam. Wśród śladów kanibali próbował odnalezć odciski butów Michaela. Nagle rozległ się odgłos zbliżających się kroków i trzask łamanych gałęzi. Rubenstein z początku celował w nogi, usiłując zachować regularne odstępy czasu pomiędzy seriami. Wkrótce zmuszony był prowadzić ogień ciągły i dopiero, gdy sześciu napastników legło martwych na trawie, reszta zdecydowała się wycofać. Rubenstein stał obok swojego motocykla. Nie potrzebował osłony, bowiem kanibale posługiwali się tylko kamiennymi toporkami. Nie znali łuku ani procy. Dzikie plemię ubierało się w ludzkie skalpy. Jeden z zabitych miał zawieszoną na piersi skórę, zdjętą z twarzy człowieka, na której widoczne były brwi i usta. Pod wpływem tego ohydnego widoku żołądek podchodził Rubensteinowi do gardła. Magazynek schmeissera był prawie pusty. Paul nie wiedział dokładnie, ile razy pociągnął za spust, mimo że nawykł do liczenia każdego wystrzału. Dzięki rutynie robił to niemal mechanicznie. Był wstrząśnięty, bo stracił rachubę i wolał, na wszelki wypadek, wymienić magazynek. Stary schował za pas z nabojami i załadował nowy. Przełożył karabin do lewej ręki, a prawą wyciągnął z kabury browninga i wetknął go z przodu za pasek od spodni. Teraz czuł się pewniej. Postanowił nie ruszać się z miejsca i czekać, co się wydarzy. Kanibale nie kazali długo na siebie czekać. Puścił w ich stronę krótką serię ze schmeissera, ale nie cofnęli się. Wyglądało na to, że są zdecydowani dopaść go za wszelką cenę. Zacisnął mocniej obie dłonie na karabinie. Kanibale podchodzili ławą. Nad ich głowami falował las kamiennych toporków. Krzyczeli coś, czego Rubenstein nie mógł zrozumieć. Skosił serią pierwszy szereg dzikusów. Padali, rzucając toporki w jego kierunku. Nowe zastępy wypełniały lukę. Lufą karabinu kreślił w powietrzu zygzakowate linie, ale główne siły kanibali były wciąż nietknięte. Podajnik schmeissera wprowadził do komory ostatni nabój. Rubenstein opuścił karabin. Nie miał czasu na zmianę magazynka. Nie odrywając oczu od napastników wyciągnął zza pasa pistolet i powoli odciągnął kciukiem kurek. Poczekał, aż napastnicy podbiegną bliżej i otworzył ogień, powalając jednego kanibala. Strzelił ponownie. Pocisk roztrzaskał dzikusowi głowę. Oddał kolejny strzał. Kanibal wypuścił toporek z dłoni i padł na twarz. Pociągnął czwarty raz. Ludożerca zatoczył się, cisnął toporkiem w jego stronę i upadł. Rubenstein z niepokojem zauważył, że niektórzy spośród kanibali, których ranił tylko ze [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|