,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tam, gdzie nie dopuszczała nikogo: do serca. Usiłowała odzyskać słynną zimną krew Freemontów i kamienną miną zamaskować napięcie oraz niepokój. Nic z tego. Nie udało się jej utrzymywać na twarzy wysłużonej maski, nie powiodła się jej próba ukrycia prawdziwych uczuć. Quinn wyciągnął rękę i delikatnie pomasował jej ramię. – Powiedz, kochanie, czy zrobiłem coś złego? Roz- czarowałem cię albo zasmuciłem? Wtedy Kay zupełnie się rozkleiła. Ku własnej zgro- zie, wybuchnęła płaczem. – O co chodzi? – Zaniepokojony Quinn usiadł, a jego serce waliło jak oszalałe. Nie miał pojęcia, czym tak ją wytrącił z równowagi. Przytulił Kay do piersi. – Porozmawiaj ze mną. – Nic się nie stało. – Pokręciła przecząco głową. – Po prostu jeszcze żaden mężczyzna nie traktował mnie tak delikatnie, tak uprzejmie, tak czule. – Widzisz, kochanie, pora na zmiany. Jego serce wypełniała troska o Kay i jeszcze jedno nieznane mu uczucie. Poszukiwał odpowiednich słów, aby je nazwać, aby wyznać Kay, jak bardzo jest wyjątkowa, lecz w tej samej sekundzie rozległ się pisk alarmowego pagera strażackiego. 188 Lori Wilde Ślizgając się na wirażach, pędzili do pożaru. Kay czuła, jak w jej żyłach pulsuje gorąca krew. Quinn zgodził się zabrać ją ze sobą pod warunkiem, że będzie się trzymała z dala od ognia. Kurczowo ściskał kierow- nicę i nie odrywał wzroku od pokrytej lodem jezdni. Przez krótkofalówkę zainstalowaną na tablicy roz- dzielczej utrzymywał stały kontakt z innymi strażaka- mi. W ten sposób dowiedział się, że dom Millie Peterson stoi w płomieniach. Quinn wyjaśnił Kay, że pani Peterson to osiem- dziesięciopięcioletnia wdowa, mieszkanka obrzeży Bear Creek. Na starość miała problemy z pamięcią i Quinn obawiał się, że zapomniała wyłączyć piekarnik przed pójściem do łóżka. Zahamował przed małym, dwupiętrowym domem. Jednocześnie na miejsce pożaru dotarł wóz strażacki z Mackiem, Jakiem, Calebem i dwoma innymi męż- czyznami. Z dachu budynku buchały pomarańczowe płomienie, powietrze wypełniał ostry zapach dymu. Quinn pędem rzucił się do ciężarówki. Kay wysiadła i przypatrywała się, jak szybko i meto- dycznie strażacy przystępują do gaszenia pożaru. Chciała im pomóc. Musiała się czymś zająć, bo nie mogła znieść zamartwiania się o Quinna i jego towa- rzyszy. Rozejrzała się i dostrzegła starszą panią, stojącą bezradnie na trawniku. Podeszła do niej pośpiesznie. – Pani Peterson? – spytała. Starsza pani, ubrana w ciepłą bieliznę i szlafrok, drżała z zimna. Okulary przekrzywiły się jej na nosie. Kay zdjęła płaszcz i okryła nim ramiona kobiety. Cudowne przebudzenie 189 – Leniuch – rozpłakała się pani Peterson. – Moja mała psina, Leniuch, został w domu. – Powiem strażakom. – Kay popędziła do Quinna, który właśnie wyciągał siekierę z tyłu wozu. – Quinn! – zawołała. Uniósł głowę. – W środku jest pies pani Peterson. Quinn spojrzał na dom. Minęło zaledwie kilka minut od ich przybycia, ale to wystarczyło, aby pło- mienie znacznie urosły. Mack złapał Quinna za ramię. – Nie idź tam, człowieku. Dom zaraz runie. – Leniuch! – zawodziła staruszka, załamując ręce. – Muszę spróbować – zdecydował Quinn. – Jeśli coś się stanie temu psu, pani Peterson załamie się i umrze. – Quinn – szepnęła Kay. – Uważaj na siebie. – Nie martw się, kochanie. Wrócę. – Pochylił się i przelotnie musnął jej usta w krótkim pocałunku. – Obiecuję. Gdy Mack i Jake skierowali strumień wody na dom, Quinn wtargnął do niego przez drzwi wejściowe. Kay poczuła, jak serce podchodzi jej pod gardło. – Boję się – jęknęła pani Peterson. – Ja też – westchnęła Kay, zdumiona własną otwar- tością. Od kiedy przybyła do Bear Creek, coraz łatwiej przychodziło jej wyrażanie swoich uczuć. Nie potrafiła się zdecydować, czy to dobrze, czy źle. Wiedziała tylko, że w Nowym Jorku nigdy nie zdecydowałaby się objąć obcej, przerażonej staruszki i mocno jej uścisnąć. Przez dłuższą chwilę Kay i pani Peterson tuliły się do siebie i czekały. Przyjechały inne samochody. Zbierali 190 Lori Wilde się ludzie. W pewnym momencie Kay się zorientowała, że zjawiło się całe miasto. Wszyscy biegali w tę i z powrotem, usiłując pomagać. Ktoś narzucił koc na Kay i starszą panią. Kay odwróciła się i zauważyła za sobą zaniepokojo- ną Meggie. Pokiwała głową. Meggie wyciągnęła rękę, chwyciła dłoń przyjaciółki i mocno ją ścisnęła. Kay poczuła ucisk w gardle. Uświadomiła sobie, że otaczają ją przyjaciele. Uczciwi, szczerzy przyjaciele, którzy zupełnie nie przypominali osób przebywają- cych z nią tylko dla jej pieniędzy. Nagle poczuła się częścią Alaski, członkiem miej- scowej społeczności i rodziny Quinna. Niemal w tej samej chwili dotarło do niej, że Quinn już od dawna powinien być na dworze. Co się z nim stało? – Idę po Quinna – odezwał się Jake, zupełnie jakby czytał w myślach Kay. Jego słowa nie zdążyły przebrzmieć w jej uszach, kiedy w drzwiach domu stanęła osmalona postać. Quinn wybiegł chwiejnym krokiem na dwór, przycis- kając coś do klatki piersiowej. Leniuch. Pani Peterson ruszyła do strażaka, aby przygarnąć przerażonego psa. Kay rzuciła się za nią i chwyciła umorusanego mężczyznę w ramiona, nie zważając na panujący wokół tumult. Quinn poderwał ją z ziemi. Otoczyła jego biodra nogami, a ręce zarzuciła mu na szyję. – Nic ci nie jest? – szepnęła. Cudowne przebudzenie 191 – Powiedziałem, że wrócę – mruknął zadowolony. – Zawsze dotrzymuję obietnic. – Tak bardzo się bałam o ciebie. – Naprawdę? – No pewnie, głuptasie. – Ejże, co to ma znaczyć? Po jej policzkach spływały strumienie łez. Nawet sobie z tego nie zdawała sprawy, dopóki Quinn nie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|