, Celmer Michelle Taniec zakochanych Sekrety bogaczy 03 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak nieoczekiwanie. Byłam zaskoczona.
- Tak jak i ja. - Przytaknął ruchem głowy.
- Następnym razem będziemy przygotowani.
- Właśnie - zgodził się i uśmiechnął w taki sposób, że
obudziła się w niej nadzieja, że wszystko będzie dobrze.
Skrępowanie minęło.
Wtedy dziecko znów kopnęło. Tak jak ostatniej nocy.
Ben musiał również to poczuć. Tess wstrzymała powietrze
w płucach, czekając, aż się od niej odsunie.
Nie cofnął się.
- Czy to się często zdarza? - spytał.
- Powtarza się od wczoraj.
S
R
- Czyli wtedy to był pierwszy raz?
- Tak.
- I ja zepsułem ci tę tak ważną chwilę? - Zaklął pod no-
sem.
- To nie twoja wina.
Położył dłoń na jej podbródku i uniósł jej twarz do góry,
by ich oczy się spotkały.
- Dlaczego mnie znosisz?
Ponieważ cię kocham, miała ochotę mu wyznać.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Ani ja. - Wpił spojrzenie w jej twarz, jakby tam chciał
znalezć odpowiedz. Po chwili przesunął spojrzenie na jej
usta. Tess natychmiast się domyśliła, co mu chodzi po gło-
wie. Miał ochotę ją pocałować, a ona tego pragnęła.
- Wyglądasz na zmęczoną - zauważył.
- Tak? - Wcale nie czuła się zmęczona. Cały poprzedni
dzień praktycznie przespała. - Nic mi nie jest, naprawdę.
- Przecież widzę, że potrzebujesz wypoczynku. - Posłał
jej namiętny, kusicielski uśmiech, po czym odwrócił się i
zamknął drzwi pokoju. - Potrzebujesz drzemki.
Z jego miny wyczytała, że tu wcale nie chodziło o spa-
nie.
- Kiedy się nad tym zastanowię, faktycznie jestem trochę
senna. Może krótka drzemka to jednak dobry pomysł.
- Dłuższa będzie zdrowsza - dodał, prowadząc ją do sy-
pialni. - Chodzmy, utulę cię do snu.
Drzemka przeciągnęła się aż do obiadu, który zjedli, le-
żąc nago w łóżku. Zamiast deseru ucięli sobie kolejną upój-
S
R
ną drzemkę, a następnie wzięli wspólnie prysznic, wrócili
do łóżka i wtuleni w siebie długo rozmawiali.
- Opowiedz mi o Jeanette - poprosiła Tess, podnosząc się
i opierając na łokciu. Brzuch przycisnęła do biodra Bena.
- Jaka była?
- Kolorowa - odpowiedział, bawiąc się jej włosami.
-Zepsuta i trudna. Ale też zabawna. Była najbardziej zde-
terminowaną kobietą, jaką znałem. Kariera była dla niej
wszystkim. Pod tym względem bardzo przypominała moją
matkę. - Przekręcił się na bok, twarzą do Tess. - A ty? Prze-
żyłaś bajeczne romanse, jakieś ważne związki? Oczywiście
poza pocałunkiem na stole bilardowym.
- Raczej nie. Mam dar wybierania niewłaściwych męż-
czyzn. Odziedziczyłam to po matce.
- Musiał być ktoś ważny.
- W liceum spotykałam się z pewnym chłopakiem. Na-
zywał się Dawid Fischer. Był naprawdę słodki. Ale potem
musiałam odejść ze szkoły i znalezć sobie pracę na pełny
etat, a to zabiło nasz związek.
- Dlaczego poszłaś do pracy?
- %7łeby zarobić na czynsz. Nie mogłam dłużej mieszkać w
domu ojczyma.
- yle cię traktował? - Zmarszczył brwi.
- Znęcał się emocjonalnie i fizycznie. - Wzruszyła ra-
mionami. - Taka była codzienność. Przywykłam do tego, ale
pewnego dnia zaczął na mnie... inaczej patrzeć.
- Czyli jak?
- Spojrzeniem, jakie mają mężczyzni, kiedy chcą czegoś
od kobiety. Powiedziałam o tym matce, ale oskarżyła mnie,
że jestem samolubna. Wiedziałam, że to tylko kwestia cza-
S
R
su, kiedy zacznie się do mnie dobierać. Ponieważ nie mo-
głam liczyć na pomoc matki, spakowałam się i odeszłam.
Nawet nie starała się mnie zatrzymać. Od tamtej chwili żyję
na własny rachunek.
Benowi zrobiło się niedobrze na myśl o tym, ile złego
przeszła. Matka, jedyna osoba, na której powinna móc po-
legać, zawiodła ją,
- Moich rodziców nigdy przy mnie nie było, ale zawsze
się starali zapewnić mi odpowiednią opiekę. - Wyciągnął
dłoń i założył za ucho opadające jej na twarz włosy. Była
taka ładna. Delikatna i łagodna, a zarazem twarda. Twardsza
niż sądził. - Twój prawdziwy ojciec wiedział o tym? Nie
starał się pomóc ci?
- Ten człowiek, który zrzekł się praw rodzicielskich, byle
tylko nie płacić alimentów? Nie żeby go nie było na nie
stać. Po prostu nie chciał mieć ze mną nic wspólnego.
Bena przybiła świadomość, że po tym, co wcześniej
przeszła, została teraz przez niego odrzucona. Nienawidził
myśli, że dla niej to było normalne. Nie wiedziała, że za-
sługuje na więcej?
Powinna być z kimś, kto zaakceptuje jej dziecko. Może
pewnego dnia będzie. Ma tylko dwadzieścia pięć lat. Spotka
porządnego faceta, który wychowa dziecko i będzie dla niej
dobrym mężem. Pragnął jej szczęścia.
Dlaczego więc ta wizja tak ukłuła go w serce? Nie mógł
być ojcem dla tego dziecka, ale jednocześnie nie chciał, że-
by był nim ktoś inny. Albo jedno, albo drugie.
W sercu Bena istniał pewien rodzaj blokady niedopusz-
czającej potrzeby założenia rodziny. A może jego serce po
prostu wyschło i umarło?
S
R
Cały pomysł z sypianiem ze sobą, aż się znudzą, był tyl-
ko wymówką, usprawiedliwieniem dla tego, co robili. W
głębi duszy był świadom, że Tess nie przestanie go po-
ciągać. Gdyby nie dziecko, pewnie by się jej oświadczył.
Ale z jego winy nigdy nie będą mieli szansy. A może jednak
mogłoby im się udać? Może przyzwyczaiłby się jakoś do
obecności dziecka? On, kiedy był mały, był ignorowany
przez rodziców i jakoś wyszedł na ludzi.
Dziwne w tym wszystkim było to, że nie potrafił tak po-
stąpić. Pragnął, żeby dziecko miało to wszystko, czego on
nie miał: dwojga rodziców, którzy będą przy nim i będą je
kochali. Nie ojca, który z trudem będzie tolerował jego
obecność.
Zdawał sobie sprawę, że Tess na to nie pozwoli. Jeśli coś
dotyczyło dziecka, nie uznawała kompromisów. Wymagała
czegoś więcej.
I zasługiwała na to.
Ben obudził się następnego ranka w łóżku Tess. Wy-
ciągnął rękę, żeby ją odnalezć, ale miejsce obok było puste,
a prześcieradło zimne. Wieczorem długo rozmawiali, a kie-
dy Tess zasnęła, przyglądał jej się, obiecując sobie, że zaraz
wyjdzie, aż w końcu zasnął.
Teraz nie mógł przestać myśleć, że zostając na noc, po-
pełnił poważny błąd. Mogła odnieść mylne wrażenie. Nie
chciał jej dawać nadziei, że coś się zmieniło.
Usiadł na łóżku, przecierając zaspane oczy. Spojrzał na
elektroniczny zegarek i stwierdził, że jest już ósma trzy-
dzieści, czyli znacznie pózniej, niż zazwyczaj wstawał. Z ła-
zienki dobiegły go odgłosy prysznica. Kilka minut pózniej
S
R
zjawiła się Tess, ożywiona i wesoła jak na kogoś, kto spał
tylko cztery czy pięć godzin.
Dostrzegła, że się obudził, i uśmiechała się do niego cza-
rująco. Wyglądała na taką szczęśliwą.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Wcześnie wstałaś.
- Chętnie bym jeszcze pospała, ale muszę iść do lekarza.
- Co się stało?! - Przeraził się, dopiero po chwili zdając
sobie sprawę, jak ostro zareagował.
- Nic, wybieram się na comiesięczną kontrolę. To już
szósty miesiąc.
Ben odgarnął włosy z twarzy.
- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
Uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem.
- Nie ma sprawy. Z czasem ci przejdzie.
Przeciwnie, problem był. Musi skończyć z tą nadwrażli-
wością i przestać się zamartwiać.
Tess przysiadła obok niego na krawędzi łóżka.
- Byłam trochę zaskoczona, kiedy obudziłam się rano i
znalazłam cię obok siebie.
- Ja również.
- Nie martw się, wiem, że z twojej strony nic się nie
zmieniło.
Cała ona, zawsze wszystko prosto z mostu.
Nie przeszkadza ci to?
Wolę chodzić twardo po ziemi, niż się łudzić, że nasz
związek ma jakiekolwiek szanse przetrwania.
Gdyby chciał jej dobra, zakończyłby wszystko tu i teraz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl