,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wątpienia, ale jednak. Jej rude włosy niemal pokrywały już poduszkę. Poruszyła się, choć nieznacznie, zamykając usta, gdy wpadło do nich kilka ostatnich kropel krwi. Przy tym ruchu nie odpadły od niej żadne spopielone strzępy. Podniósł z podłogi swój szkicownik, przeniósł się na koniec futonu dla uzyskania innego kąta widzenia i zaczął ją rysować, tak jak czynił mniej więcej co godzinę, odkąd wrócił od rzeznika. Wciąż był pokryty krwią, która zachlapała go podczas walki, dawno już jednak wyschła i pomijając fakt, że umył ręce, właściwie o niej zapomniał. Dokończył szkic, po czym usiadł przy stole, gdzie przeniósł dopracowaną wersję rysunku na kawałek papieru ryżowego, tak cienkiego, że był niemal przezroczysty. Skopiuje go jeszcze cztery razy, po czym każdą kopię przyklei do bloku drewna, by wyrzezbić wzór dla poszczególnych kolorów. Spojrzał na nią przez ramię i poczuł dreszcz wstydu. Tak, wyglądała teraz jak osoba, stara, wysuszona babcia, ale nie powinien zostawiać jej w takim stanie. Wziął miseczkę z półki nad małym zlewem, napełnił ją ciepłą wodą, a potem przyklęknął przy futonie i delikatnie zmył gąbką z jej ciała resztki patyny popiołu, odsłaniając sinobiałą skórę. Była gładka niczym papier ryżowy, ale w miarę, jak usuwał popiół, uwydatniały się pory i mieszki włosowe. - Przepraszam - powiedział po angielsku. Potem po japońsku dodał: - Nie byłem dość troskliwy, moja poparzona gaijin dziewczyno. Postaram się lepiej. Podszedł do szafki pod stołem warsztatowym i wyjął cedrową skrzynkę, która wyglądała trochę tak, jakby zaprojektowano ją do zestawu srebrnych sztućców. Otworzył wieko i wyciągnął złożony biały jedwab, po czym wstał i rozwinął strój. Zlubne kimono Yuriko. Pachniało cedrem i może trochę kadzidełkami, ale na całe szczęście nie pachniało nią. Położył kimono obok dziewczyny, a potem bardzo powoli wsunął je pod nią, delikatnie włożył jej kościste ręce w rękawy, zamknął je i przewiązał białym obi. Ułożył jej ręce przy bokach, by wydawało się, że jest jej wygodnie, po czym podniósł mały płatek skrzepniętej krwi, który spadł z jej twarzy na piersi. Wyglądała teraz lepiej. Wciąż jak zjawa, wciąż strasznie, ale lepiej. - No i proszę. Yuriko byłaby zadowolona, że jej kimono pomogło okryć kogoś, kto nie miał nic. Wrócił do stołu i zajął się rysunkiem, z którego zamierzał wyrzezbić blok na żółty tusz, przedstawiający futon, gdy usłyszał za sobą ruch i odwrócił się. - Wyglądasz smakowicie - powiedziała Jody. TOMMY Tommy spędził wczesny wieczór w bibliotece, czytając The Economist i Scientific American . Miał wrażenie, że słowa przywracają go ze świata zwierząt do człowieczeństwa, a w tych czasopismach było mnóstwo słów. Chciał odzyskać pełnię zdolności mówienia i ludzkiego myślenia, zanim stanie przed Jody. Miał też nadzieję, że to, co się stało, powróci w jego słowach, ale najwyrazniej nic z tego nie wychodziło. Przypomniał sobie czerwoną plamę głodu w głowie, przypomniał sobie, jak wyrzucono go przez okno i wylądował na ulicy, ale z wydarzeń pomiędzy tą chwilą a momentem, gdy powróciły doń słowa, w piwnicy, w obecności Cesarza, pamiętał bardzo niewiele. Zupełnie jakby te doświadczenia - polowanie, szukanie schronienia w ciemności, przekradanie się przez miasto w chmurze drapieżników przemienionych w mgłę - znalazły się w jakiejś części jego mózgu, która zamknęła się, gdy tylko powróciła mu zdolność przypisywania słów zmysłom. Podejrzewał, że mógł pomagać Chetowi zabijać ludzi, ale jeśli tak było, dlaczego ocalił Cesarza? Na szczęście nie stracił umiejętności przemiany w mgłę, dzięki której zdobył ubranie, które teraz nosił. Cały strój - portki barwy khaki, niebieska koszula z bawełny typu oksford, skórzana kurtka i skórzane żeglarskie mokasyny - znajdował się na wystawie sklepu odzieżowego przy Union Square, zawieszony na żyłce, i kształtem przypominał bawełnianego ducha, straszącego inne, równie stylowe i bezcielesne marionetki przy leżakach na sztucznym piasku. Tuż po porze obiadowej, gdy w sklepie panował największy ruch, Tommy wniknął tam pod drzwiami, wpasował się w ubranie i zmaterializował. Szybko przykucnął, zrywając żyłkę, po czym wyszedł w pełnym stroju, ciągnąc za sobą kawałki żyłki. Pomyślał, że byłaby to najfajniejsza i najbezczelniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił, gdyby nie szpilki, którymi przymocowano koszulę do spodni. Ale po krótkim napadzie drgawek na chodniku, gdy wyciągał szpilki z pleców, bioder i brzucha, rytmicznie skandując: au, au, au, au , znowu się uspokoił i uzyskał efekt swobodnie ubranego wampira, o jaki mu chodziło. Poczekał, aż znajdzie się w bibliotece, między regałami, i dopiero wtedy wyciągnął kawałek kartonu z kołnierzyka, a także oderwał najróżniejsze metki i sznurki. Na szczęście, do ubrania na wystawie nie przyczepiono żadnych zawieszek antykradzieżowych. Był już gotowy, przynajmniej w takim stopniu, w jakim mógł być. Musiał iść do Jody, i to teraz, przytulić ją, powiedzieć, że ją kocha, pocałować, rżnąć ją, aż połamią się wszystkie meble, a sąsiedzi zaczną się skarżyć (niezależnie od tego, że stał się nieumarłym drapieżcą, wciąż był napalonym dziewiętnastolatkiem), a potem zastanowić się co zrobić z meblami. Gdy szedł z powrotem przez Tenderloin, odziany w strój pod hasłem proszę, obrabuj mnie, biały chłopcze , spróbował go obrabować nerwowy ćpun - w bluzie, która kiedyś miała [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|