,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I co, i co? Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, bo strasznie się wstydzę? Mów, mów! zachęcałem. Kiedy tylko pojawiłem się w dyskotece, obstąpili mnie ci... Bramkarze? próbowałem się domyślać. Nie. Ci... no... Kelnerzy po autografy? %7łeby... Obstąpili mnie ci... no ci kochający inaczej. (brak części tekstu) ASTRA I AEAGORN Któregoś razu pułkownik Kordalski zapytał mnie, czy nie ujezdziłbym mu Aragorna. Zgodziłem się bez zastanowienia, chociaż w duchu miałem poważne obawy, czy aby podołam wyzwaniu. Wprawdzie w krótkiej trenerskiej karierze układałem już niejednego konia i raczej nie było reklamacji. Celowo mówię: układałem, ponieważ termin ujeżdżanie bardziej kojarzy mi się z ujarzmianiem, a w prawdziwym treningu chodzi o coś zupełnie innego. Nie jest sztuką konia złamać czy zmusić, lecz zachęcić i namówić do współpracy z człowiekiem. A już zupełnym kuriozum jest, niestety, pokutujące określenie: zajeżdżanie. Przynajmniej dla mnie zajezdzić konia, oznacza zajezdzić go na śmierć. Dlatego wolę mówić, że układam konie, ale mniejsza o nomenklaturę. str. 23 Miałem obawy, gdyż przypadek Aragorna był szczególny i wcale nie mam na myśli jego predyspozycji do treningu. Wyjątkowość sytuacji polegała na tym, że koń był przedstawicielem legendarnego, słynnego i ginącego, niestety, rodu Dahomana. %7łeby prześledzić jego historię, musimy cofnąć się aż o półtora wieku do roku 1846. Do cieszącej się wówczas wielką renomą w całej Europie stadniny Babolna na Węgrzech przybył ogier czystej krwi arabskiej. Nietrudno zgadnąć, że miał na imię Dahoman. Bardzo szybko konie z tego rodu zasłynęły jako niezrównane wierzchowce kawaleryjskie. Cechowała je olbrzymia wytrzymałość, odporność na choroby, odpowiedni kaliber, czyli wielkość, i w znakomitej większości dobry charakter. A oprócz tego były i są to konie, od których trudno oderwać oko. Gniade z metalicznym połyskiem, bujną grzywą i gęstym długim ogonem. Niezwykle harmonijne i proporcjonalne. Niosące w sobie niespotykane piękno Orientu i pustynną szlachetność. Konie zachwycające lekkością, gracją i fantastycznym ruchem. I taki właśnie był Aragorn, dwuipółletni syn wywodzącego się w osiemnastym pokoleniu od oryginalnego pustynnego Dahomana Dabura, którego Kordalski ściągnął do swojej stadniny aż z Niemiec. Młody ogier był jednym z kilkunastu przedstawicieli swego rodu na świecie. Nic dziwnego, że jego hodowca wiązał z nim olbrzymie nadzieje. Koń był niezwykły, i to stanowiło dla mnie dosyć duże obciążenie. Z Aragornem wiąże się jeszcze jedna historia i chyba przyszła pora, żeby ją teraz opowiedzieć. Pułkownik Kordalski jak zwykle po powrocie z pracy zaparkował samochód na podjezdzie i pierwsze kroki skierował do stajni. Przed wejściem natknął się na krzątającego się po obejściu teścia. Jak tam, tato, wszystko w porządku? Jak zwykle zapewnił teść. Konie na widok swego hodowcy radośnie zarżały. Zobacz, jak one cię witają. Pewnie się bardzo stęskniły. Kiedy pułkownik minął drzwi stajni, wszystkie konie jak na komendę wyciągały głowy w oczekiwaniu na mały smakołyk lub odrobinę pieszczoty. W głębi swój boks miała Astra, założycielka całej stajni. Klacz pochodziła z bardzo dobrej linii i została kupiona po dużych staraniach i za niemałe pieniądze. Potrafiła to docenić, rodząc kilka koni, które wyróżniały się na pokazach i championatach. Nic dziwnego, że w sercu Kordala zajmowała miejsce szczególne. Astra, podobnie jak pozostałe konie, wychyliła głowę z boksu, ale w jej zachowaniu było coś dziwnego. Stała jakby nieruchomo z przymkniętymi oczyma i opuszczoną szyją. Zachowanie jej zaniepokoiło hodowcę, dlatego zaraz po wejściu pierwsze kroki skierował w jej stronę. Astra... odezwał się do ukochanej klaczy i, jak to miał w zwyczaju, położył jej rękę na czole. Jego dłoń natychmiast wyczuła chłód. Koń był zimny! Nie żył od kilku godzin. W tej chwili pułkownik zauważył, że kobyła nie stoi, ale wisi. Jej kantar zaczepił o wystającą może na pół centymetra śrubkę mocującą zawiasy drzwi. Wręcz [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|