,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jedno z moich życzeń się spełniło. Chiński służący przyniósł właśnie obu strategom nowe zapasy, gdy czarny prostokąt okna za głową Hewella raptownie zmienił kolor. Zza chaty Chińczyków wystrzelił jasnożółty płomień, który po kilku sekundach przeszedł w pomarańczowy, a następnie jaskrawoczerwony, kiedy płomienie wzbiły się na piętnaście, dwadzieścia stóp ponad szczyt dachu. Jak widać strzecha i benzyna to wyjątkowo łatwo palna kombinacja. Służący i Whiterspoon dostrzegli to w tej samej chwili. Jak na kogoś, kto właśnie wyżłopał tyle piwska, profesor wykazał zadziwiający refleks. Tym razem nie wzywał Pana Boga swego nadaremno, lecz zaklął głośno, kopniakiem usunął krzesło z drogi i wystrzelił jak rakieta. Chińczyk zareagował jeszcze szybciej, tyle że stracił sekundę na odstawienie tacy na biurko, więc dotarł do drzwi razem w Witherspoonem. Przez chwilę szamotali się w progu, po czym profesor wygłosił kolejny, zgoła nienaukowy komentarz i zniknęli. Hewell deptał im po piętach. Pięć sekund pózniej siedziałem już przy biurku. Otworzyłem szafkę po prawej, zdjąłem słuchawki z haczyka, wyjąłem osadzony na bakelitowej podstawce klucz nadawczy i sprawdziłem, czy wszystko jest podłączone. Słuchawki wsadziłem sobie na głowę, a klucz położyłem na blacie. Z przodu radia ujrzałem dwa przyciski. Logicznie rzecz biorąc, powinny to być wyłączniki - jeden od sieci, drugi od nadajnika. Wcisnąłem je i okazało się, że przynajmniej połowicznie mam rację - w słuchawkach natychmiast usłyszałem głośne trzaski. Na niskiej częstotliwości, powiedziała Marie, według niej SOS nadaje się na niskiej częstotliwości. Spojrzałem na pięć półokrągłych tarcz - środkowa była podświetlona. Przeniosłem wzrok na opisane po chińsku i po angielsku nazwy miast azjatyckich, zastanawiając się, skąd ja mam niby wiedzieć, gdzie są fale długie, a gdzie krótkie. Nie miałem też pojęcia, czy w słuchawkach usłyszę siebie. Wystukałem próbnie SOS - cisza. Przestawiłem jeden z wyłączników do poprzedniej pozycji - bez zmian. I wtedy to zauważyłem niewielką dzwignię na bakelitowej oprawie. Przesunąłem ją ku sobie i nareszcie w słuchawkach rozległ się stukot mojego klucza. Widocznie mogłem nadawać z podsłuchem albo bez. Tarcze były wprawdzie wyskalowane, ale nie opisane. Zawodowy radiotelegrafista od razu zorientowałby się co i jak, ale nie ja. Z boku dwóch górnych tarcz ujrzałem skrót KHz"; koło trzech dolnych widniały litery MHz". Przez ładne kilka sekund ich znaczenie do mnie nie docierało, ból głowy doskwierał mi już prawie tak jak ramię. Wreszcie zrozumiałem: KHz oznacza kiloherce, MHz - megaherce. A więc najniższa częstotliwość, czyli ta, która mnie interesowała, była na górze... przynajmniej taką miałem nadzieję. Pokręciłem gałką z lewej strony, służącą - jak sądziłem - do zmiany zakresu fal, i rzeczywiście: światełko przy środkowej tarczy zgasło, a oświetliło górną. Przekręciłem gałkę maksymalnie w lewo i zacząłem nadawać. Wystukiwałem SOS trzy razy pod rząd, czekałem sekundę, znów nadawałem, odczekiwałem kilka sekund, po czym zmieniałem o włos zakres fal i powtarzałem wszystko od początku. Gdyby nie piwo, zanudziłbym się na śmierć. Minęło dziesięć minut. Przez ten czas wysłałem SOS na przynajmniej trzydziestu różnych zakresach fal, ale bez odzewu. Cisza. Spojrzałem na ścienny zegar - za minutę trzecia. Jeszcze raz wystukałem SOS. I znów bez odpowiedzi. Siedziałem jak na rozżarzonych węglach. Wprawdzie nadal widziałem czerwoną łunę ognia, odbijającą się na ścianach pokoju, lecz nie miałem gwarancji, że Hewell i profesor zostaną tam, dopóki ostatnia szczapa się nie dopali. Mogli wrócić w każdej chwili, nie mówiąc już o tym, że ktoś mógł mnie zauważyć przez okna lub otwarte drzwi. Chwilowo nie miało to jednak większego znaczenia, wiedziałem, że jeśli nie uda mi się nawiązać kontaktu radiowego, to będzie po mnie. O wiele bardziej martwiło mnie to, czy ktoś nie odkrył już w kopalni martwych strażników, bo wówczas także byłoby po mnie, tyle że dużo szybciej. Czy już szukają strażników, bo nie stawili się do raportu? A jeśli profesor sprawdzi, czy naprawdę leżę w łóżku? Jeśli ktoś znajdzie kanister po benzynie pod podłogą domu Hewella? Pytania można było mnożyć bez końca, lecz wszystkie nasuwały tak niemiłe odpowiedzi, że wybiłem je sobie z głowy. Ayknąłem jeszcze trochę piwa i stukałem dalej. W słuchawkach zatrzeszczało. Nachyliłem się, jak gdybym mógł się w ten sposób zbliżyć do rozmówcy, i powtórnie nadałem SOS. I znów w uszach zadzwięczało mi Morse'em. Rozróżniałem poszczególne litery, ale nie rozumiałem słów. Czterokrotnie powtórzyło się: Akita Maru, Akita Maru. Japoński statek, japoński telegrafista. Nie ma to jak Bentallowe szczęście. Zmieniłem zakres fal. Myślałem o tym, co robi Marie. Pewnie gotowa do drogi czeka z niepokojem, zastanawiając się, co mnie, u licha, zatrzymało? Pewnie spogląda na zegarek ze świadomością, że zostały nam już tylko te trzy godziny [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|