,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zastępy zbrojne w dolinę. Mikołaj podkanclerzy szedł wedle rozkazu królewskiego do taboru, gdy pisarze, których za sobą prowadził, poczęli go wstrzymywać prośbami: Czyż nie dozwolicie nam popatrzeć! wszak ci starcia takiego, sił takich, walki, drugi raz oko ludzkie nierychło zobaczy. Stańmy tu! Stanął więc podkanclerzy i dał się zatrzymać nieco na uboczu młodzieży i duchownym, w istocie bowiem, w owym wieku dwakroć stotysięczny zastęp, walczący z sobą, mający rozstrzygać o losach mnogich ziem i krajów, drugi raz nigdzie nie wystąpił, ani z obu stron żadne może rycerstwo takim duchem bojowym zagrzane nie było. Gdy na całej długiej linii bojowej ruszył się lud z obu stron na koniach ciężkich, w zbrojach cały, zdawało się, że ziemia drży pod nim. Tumany kurzawy podniosły się spod kopyt, lecz silny wicher rzucił je na Krzyżaków. Chrzęst zbroi, okrzyki, tysiące głosów nucących bojową Bogarodzicę, wystrzały z dział z obu stron zlały się w straszliwy jakiś grzmot zniszczenia. A gdy na całej linii tej w dolinie tysiące kopii rozbiło się o tysiące zbroi i młoty żelazne uderzyły po hełmach, huk i łoskot rozszedł się na kilka mil wkoło. Z trwogą usłyszeli go mieszkańcy po lasach i siołach. Były to dwie siły: ludzka i Boża, ścierające się z sobą, aby w potokach krwi wykwitła sprawiedliwość i pomsta nad grzesznymi. Król i cały orszak jego patrzyli osłupiali. %7ładen z szeregów nie został złamany, popadały konie, obalili się ludzie, ale ściśniony tłum na ciałach ich walczył zażarcie, z gniewem, z wściekłością niewysłowioną.... Gdy las włóczni potrzaskanych zawalił ziemię, młoty i siekiery, i miecze poczęły kuć po zbrojach. Szczęk jakby olbrzymiej kuzni, zmieszany z krzykiem bólu i tryumfu, zgonu i zemsty, to wstrząsał powietrzem, to na chwilę przycichał, aby ze wzmożoną siłą się powtórzyć. Nawała Jagiełłowych chorągwi, które puściły się z góry, była tak silna, że pchnęła nieco zastęp białych rycerzy; lecz nie złamano szeregu i każdy z wojowników miał przeciwko sobie zbrojną rękę i żelazną ścianę. Konie chwyciły się za grzywy i wizgiem zwierzęcym wtórowały ludzkiemu. Dla patrzących z dala te tysiące, które sprzęgła namiętność do śmiertelnej walki, wystawiały obraz zgrozy przerażający. Duchowni poklękali modląc się, słabsi zamknęli oczy, by nie widzieć tego obrazu, radzi zatulić uszy, aby ryku tego nie słyszeć. Nie byli to już wojujący ludzie. Cały ten wał ruchomy wydawał się potworem jakimś, z ciała i żelaza złożonym, wijącym się we wściekłych z sobą samym zapasach. Tu pod oczyma króla kwiat rycerstwa stawił czoło najprzedniejszemu z całej Europy zebranemu i dotrzymywał mu placu boju, cześć czyniąc swoim znakom. Inaczej poszło z czterdziestotysiącznym wojskiem, które prowadził Witold. Szybko stanęło ono do boju, uderzyło raznie; ale o żelazny mur i kopie krzyżackie rozbić się musiało, zachwiało i nie wytrzymało ciosu. Tu uzbrojenie było niedostateczne. Bojarzy i kniaziowie prowadzili lud silny, ale mało zbrojny i wcale do boju rycerskiego nie nawykły. Kopie były krótsze i słabsze, nie dościgały więc nieprzyjaciela, gdy ten już swoimi parł i gniótł piersi. Jeszcze wojska Jagiełły, nie ustępując kroku, ściąwszy się z Krzyżakami, trwały w walce mężnie, gdy główne szyki Zakonu zwróciły się ku Litwie. Wiedział Ulryk, że tu słabszy znajdzie opór. Szeregi, w których pierwszymi ustawiono najdzielniejszych i najlepiej zbrojnych, zachwiały się i cofać poczęły. Tu więc wytężono usiłowania, aby oskrzydlić wojsk resztę. Tatarzy, którzy w pierwszej tylko napaści są straszni, pierzchać poczęli wedle obyczaju swego, ciągnąc za sobą pułki Witoldowe. Na próżno sam książę zastępował z tyłu pierzchającym i zmuszał ich do boju powracać; popłoch, jaki się wszczął, niczym nie mógł już być pohamowany. Jeden po drugim uchodziły oddziały całe, ginęły chorągwie, złamany szyk dawał Krzyżakom przystęp, tak że Witold, zrozpaczony sam własnych ludzi zabijał, nie mogąc ich opamiętać. Jedni Smoleńszczanie dotrzymali placu, reszta pociągnięta przykładem Tatarów, z częścią Polaków nawet ku lasom uciekać zaczęła, a Krzyżaków oddział znaczny, sądząc, że już otrzymali zwycięstwo, w pogoń się puścił za uchodzącymi siekąc i mordując po drodze. Z pagórka, na którym stał Jagiełło, widać było z jednej strony walkę upartą, z drugiej klęskę, mogącą za sobą pociągnąć niepowetowane straty. Tumany kurzu, uchodzące ku lasom, znaczyły drogę rozpierzchłych pułków Witoldowych. Chwila to była straszna, w której męstwa i nadziei nawet Jagielle, ufającemu w pomoc Bożą, zabrakło. Zakon zdawał się odnosić zwycięstwo, hufce jego z prawej strony wybiegłszy za Litwą, okalały już wojsko. Trwoga ogarnęła tych, co przy królu stali. Pod wielką chorągwią, jak mur stali towarzysze Zawiszy Czarnego i Zyndrama; tu było serce wszystkich, tu albo mogła podzwignąć się jeszcze nadzieja lub zrodzić rozpacz. W chwili, gdy król i stojący przy nim zwrócili oczy na wielką chorągiew, którą niósł chorąży krakowski Marcin z Wrocimowic, pochyliła się ona, zachwiała, zwinęła i znikła. Jęk dał się słyszeć w orszaku królewskim. W niewielkiej odległości, jakby tryumfująca, powiewała wspaniale chorągiew mistrzowska z krzyżem czarnym i złotym. Gdy Jagiełło oczy zamknął, aby tego sromu nie widzieć, okrzyk dał się słyszeć wkrótce; otworzył je i ujrzał znowu krakowski proporzec wyprostowany nad hełmami rycerzy. Kupka ta, która stała około chorągwi, jakby chwilową jej stratą zagrzana do nowego wysiłku, rzuciła się z niepohamowaną potęgą naprzeciw stojącym Krzyżakom. Przez chwilę sparły się zbroje i piersi, łamały hufce i gięły szeregi, aż białe płaszcze padać i uchodzić zaczęły. Chorągiew mistrza obalono, proporzec Jagiełły, ścigał już uciekających. Reszta wojsk, zagrzana przykładem, z okrzykiem cisnęła Krzyżaków tracących serca i głowy. Zwycięstwo przechylało się na stronę Jagiełły. W tej chwili właśnie ci, co ścigali uchodzącą Litwę wracać zaczęli z jeńcami, łupem i pieśniami zwycięskimi, przychodząc na plac, gdy wojsk reszta szła w rozsypkę. Musieli więc rzucić swych więzniów i tabor, śpiesząc w pomoc braci. Na chwilę czeskie pułki zaciężne i niemieccy goście wstrzymali pogoń i przedłużyli walkę... znowu los bitwy zdawał się niepewnym. Jagiełło patrzał, Kilkakroć niecierpliwy zrywał się do boju i chciał iść z drugimi, bezczynność go męczyła; krzyczał i w miejscu konia swego męcząc, ludzi rozpychając, na próżno chciał losy wojska podzielić. Dworzanie chwytali konia i zastępowali mu drogę. Walka jeszcze zacięta trwała w dolinie, gdy szesnaście chorągwi krzyżackich, stojących z boku i nie mających udziału w bitwie, rozwinęło się nagle, i część ich, postrzegłszy orszak królewski na wzgórzu, skierowała się ku miejscu temu. Widocznym było, iż wiedzieli o Jagielle i pochwycić go chcieli. Postrzegłszy to król krzyknął na Zbyszka z Oleśnicy: Bież po chorągiew nadworną, niech ciągną a żywo, przecież i my bezczynni nie będziemy! [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|