,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
smutniejszej, dowiadywał się, choć nie dopowiadała wszystkiego, że towarzystwo wieczorami bywało coraz liczniejsze. Nie skarżyła się już na nie, lecz z jej twarzy zbiedzonej widać było, co cierpiała. Ewaryst, którego nieszczęśliwa Zonia zawsze ciągnęła ku sobie jakąś sympatią, choć on sam wyrzucał ją sobie, pomimo że widzenia jej i żywienia tej namiętności unikał pod rozmaitymi pozorami, czasem przychodził tutaj. Teraz mógł to sobie tłomaczyć Madzią i obowiązkiem czuwania nad nią. Wieczorami tylko nie pokazywał się prawie nigdy, gdyż w towarzystwie młodzieży, jaka się tu zbierała, czuł się nieswoim i sporów wywoływać nie chcąc, zbyt cierpiał słuchając bredni. Jednego dnia w porze przedobiedniej zrządzenie ja- kieś dziwne sprowadziło go w chwili, gdy był może najpożądańszym, przynajmniej dla Madzi. W progu już postrzegł, że coś niezwyczajnego się stało. W drugim pokoju Zonia siedziała jak trup blada, z ustami zakąszonymi, z rękami wyciągniętymi i pościskanymi na stole. Leżał przed nią papier pomięty. Nad nią stała Madzia, blada także i przestraszona, a ujrzawszy Ewarysta pobiegła ku niemu. Chodz! chodz! na ratunek... List, ten list. Chorążyc nie mógł zrozumieć, o co chodziło... Wtem Zonia wstała jak sprężyną jaką rzucona i z oczyma iskrzącymi podeszła do Ewarysta. Umarł rzekła, podając mu papier umarł... To mówiąc padła na krzesło i głowę zakryła rękami. Madzia się zachodziła z płaczu... Ewaryst rzuciwszy okiem na list napisany najniewprawniejszą ręką jakąś, do którego dołączona była sepultura, dowiedział się z niego, że Teofil Zagajło, chory przybywszy do familii, po kilkunastodniowej chorobie zmarł z tyfoidalnej gorączki. Zonia płakać nie mogła, oczy jej płonęły żarem jakimś, oddech w piersiach tłumiło łkanie wewnętrzne, łza nie pociekła z oka. Usta miała wykrzywione dzikim, ironicznym uśmiechem... Mruczała niezrozumiałymi wyrazami bez związku. Pocieszać ją, chcieć uspokajać w takiej chwili nie było ani można, aniby ona dopuściła. Pozostawało jedno otoczenie ją jak najtroskliwszą opieką, a taką miała w Madzi, która teraz bardziej niż kiedy na krok jej nie odstępowała. Zonia tak była pogrążona w swym smutku, że nikogo widzieć się nie zdawała, siedziała skamieniała, osłupiała, nie słysząc rozmowy, nie odpowiadając na pytania. Czasem odejmowała dłonie od twarzy, a naówczas widać było suche jej oczy, błyszczące gorączką, spalone usta i zmarszczone czoło... Ewaryst przesiedział tu godzin kilka, na ostatek naradziwszy się z Madzią, wyszedł po cichu. Jedno z dwojga, boleść ta miała albo ją zabić, lub spłynąć powoli, jak wszelki ból ludzki, roztapiając się W tym rozkładniku wszystkich człowieczych szczęść i męczarni w czasie. Sama gwałtowność pierwszego wrażenia kazała się domyślać, że ono długotrwałym być nie może. W mieście, kogo napotkał Ewaryst, wszyscy mu mówili o śmierci Teofila, o której wiadomość przyszła współcześnie inną drogą do zwierzchności uniwersytetu. Ubolewali młodzi towarzysze nad stratą człowieka wielkich zdolności i charakteru i nad położeniem biednej Zoni. Jakiś niepokój długo nie dał zasnąć chorążycowi, pragnąłby się był dowiedzieć o Zonię i o jej siostrę, i jak tylko dnieć zaczęło, pobiegł najprzód do Trawcewiczowej. Powiedziano mu, że po nią przed paru godzinami przysłano i że coś stać się musiało w kamienicy sąsiedniej, koło której bieganina wielka była, lecz ludzie ciekawi o przyczynie jej nic dowiedzieć się nie mogli. Pobiegł więc na górę Ewaryst z najgorszymi przeczuciami i w progu spotkał wychodzącego już doktora B..., profesora uniwersytetu. Znał go Ewaryst dawniej. Co się tu stało? zapytał. Profesor odparł dosyć flegmatycznie: Otruła się laudanum... szczęściem spostrzeżono wypróżnioną buteleczkę zawczasu i śmierci dało się zapobiec. Odchoruje tylko... W pokoju przy łóżku Zoni zastał Madzię we łzach całą i drżącą rodzajem febry, którą ją przestrach nabawił. Zonia leżała w łóżku sparta na łokciu i gniewna. A! tak! nie daliście mi umrzeć! prawdziwe dobrodziejstwo! wołała szyderczo. Potrzeba, żebym żyła! %7łyć będę, lecz może nie na to, byście się tym cieszyli. Głupie życie! Zoniu! przerywała co chwila siostra. Milczże mówiła chora ocaliłaś mnie, to się tak u was nazywa! Według twojego świątobliwego pojęcia to jest dać mi czas do pokuty! Zobaczysz, jaką będę pokutnicą... Akanie konwulsyjne głos jej przerywało. Madzia obejmowała ją rękami odpychała ją z gniewem, bezlitośnie... Widok tej sceny poruszył Ewarysta niewymownie, siadł w pierwszym pokoju, nie wiedząc już, co ma począć z ocaloną i z biedną Madzią, ku której ona okazywała niechęć i gniew nieprzebłagany. Nie zrażona tym siostra nie odstępowała od łóżka, zmuszając ją do brania lekarstwa, klękając przed nią i błagając. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|