, JĂłzef Ignacy Kraszewski Szalona(1) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

smutniejszej, dowiadywał się, choć nie dopowiadała wszystkiego, że towarzystwo wieczorami
bywało coraz liczniejsze. Nie skarżyła się już na nie, lecz z jej twarzy zbiedzonej widać było, co
cierpiała.
Ewaryst, którego nieszczęśliwa Zonia zawsze ciągnęła ku sobie jakąś sympatią, choć on sam
wyrzucał ją sobie, pomimo że widzenia jej i żywienia tej namiętności unikał pod rozmaitymi
pozorami, czasem przychodził tutaj. Teraz mógł to sobie tłomaczyć Madzią i obowiązkiem
czuwania nad nią.
Wieczorami tylko nie pokazywał się prawie nigdy, gdyż w towarzystwie młodzieży, jaka się
tu zbierała, czuł się nieswoim i sporów wywoływać nie chcąc, zbyt cierpiał słuchając bredni.
Jednego dnia w porze przedobiedniej zrządzenie ja- kieś dziwne sprowadziło go w chwili,
gdy był może najpożądańszym, przynajmniej dla Madzi.
W progu już postrzegł, że coś niezwyczajnego się stało. W drugim pokoju Zonia siedziała
jak trup blada, z ustami zakąszonymi, z rękami wyciągniętymi i pościskanymi na stole. Leżał przed
nią papier pomięty. Nad nią stała Madzia, blada także i przestraszona, a ujrzawszy Ewarysta
pobiegła ku niemu.
 Chodz! chodz! na ratunek... List, ten list. Chorążyc nie mógł zrozumieć, o co chodziło...
Wtem Zonia wstała jak sprężyną jaką rzucona i z oczyma iskrzącymi podeszła do Ewarysta.
 Umarł  rzekła, podając mu papier  umarł... To mówiąc padła na krzesło i głowę
zakryła rękami.
Madzia się zachodziła z płaczu...
Ewaryst rzuciwszy okiem na list napisany najniewprawniejszą ręką jakąś, do którego
dołączona była sepultura, dowiedział się z niego, że Teofil Zagajło, chory przybywszy do familii,
po kilkunastodniowej chorobie zmarł z tyfoidalnej gorączki.
Zonia płakać nie mogła, oczy jej płonęły żarem jakimś, oddech w piersiach tłumiło łkanie
wewnętrzne, łza nie pociekła z oka. Usta miała wykrzywione dzikim, ironicznym uśmiechem...
Mruczała niezrozumiałymi wyrazami bez związku.
Pocieszać ją, chcieć uspokajać w takiej chwili nie było ani można, aniby ona dopuściła.
Pozostawało jedno  otoczenie ją jak najtroskliwszą opieką, a taką miała w Madzi, która
teraz bardziej niż kiedy na krok jej nie odstępowała.
Zonia tak była pogrążona w swym smutku, że nikogo widzieć się nie zdawała, siedziała
skamieniała, osłupiała, nie słysząc rozmowy, nie odpowiadając na pytania.
Czasem odejmowała dłonie od twarzy, a naówczas widać było suche jej oczy, błyszczące
gorączką, spalone usta i zmarszczone czoło...
Ewaryst przesiedział tu godzin kilka, na ostatek naradziwszy się z Madzią, wyszedł po
cichu.
Jedno z dwojga, boleść ta miała albo ją zabić, lub spłynąć powoli, jak wszelki ból ludzki,
roztapiając się W tym rozkładniku wszystkich człowieczych szczęść i męczarni  w czasie.
Sama gwałtowność pierwszego wrażenia kazała się domyślać, że ono długotrwałym być nie
może.
W mieście, kogo napotkał Ewaryst, wszyscy mu mówili o śmierci Teofila, o której
wiadomość przyszła współcześnie inną drogą do zwierzchności uniwersytetu. Ubolewali młodzi
towarzysze nad stratą człowieka wielkich zdolności i charakteru i nad położeniem biednej Zoni.
Jakiś niepokój długo nie dał zasnąć chorążycowi, pragnąłby się był dowiedzieć o Zonię i o
jej siostrę, i jak tylko dnieć zaczęło, pobiegł najprzód do Trawcewiczowej.
Powiedziano mu, że po nią przed paru godzinami przysłano i że coś stać się musiało w
kamienicy sąsiedniej, koło której bieganina wielka była, lecz ludzie ciekawi o przyczynie jej nic
dowiedzieć się nie mogli.
Pobiegł więc na górę Ewaryst z najgorszymi przeczuciami i w progu spotkał wychodzącego
już doktora B..., profesora uniwersytetu.
Znał go Ewaryst dawniej.
 Co się tu stało?  zapytał. Profesor odparł dosyć flegmatycznie:
 Otruła się laudanum... szczęściem spostrzeżono wypróżnioną buteleczkę zawczasu i
śmierci dało się zapobiec. Odchoruje tylko...
W pokoju przy łóżku Zoni zastał Madzię we łzach całą i drżącą rodzajem febry, którą ją
przestrach nabawił.
Zonia leżała w łóżku sparta na łokciu i gniewna.
 A! tak! nie daliście mi umrzeć! prawdziwe dobrodziejstwo!  wołała szyderczo. 
Potrzeba, żebym żyła! %7łyć będę, lecz może nie na to, byście się tym cieszyli.
Głupie życie!
 Zoniu!  przerywała co chwila siostra.
 Milczże  mówiła chora  ocaliłaś mnie, to się tak u was nazywa! Według twojego
świątobliwego pojęcia to jest dać mi czas do pokuty! Zobaczysz, jaką będę pokutnicą...
Akanie konwulsyjne głos jej przerywało. Madzia obejmowała ją rękami  odpychała ją z
gniewem, bezlitośnie...
Widok tej sceny poruszył Ewarysta niewymownie, siadł w pierwszym pokoju, nie wiedząc
już, co ma począć z ocaloną i z biedną Madzią, ku której ona okazywała niechęć i gniew
nieprzebłagany.
Nie zrażona tym siostra nie odstępowała od łóżka, zmuszając ją do brania lekarstwa,
klękając przed nią i błagając. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl