, Cornick Nicola Kochanek lady Allerton 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niż te twoje pejzaże, ale dobry ton wymaga, żeby się tu pokazywać.
Pobłażliwie uśmiechnięta Beth przeszła do sąsiedniej sali. Widzów było sporo;
galeria stała się modna. Lady Fanshawe miała rację, gdy mówiła, że ludziom z
wyższych sfer wypada bywać na takich wystawach. Beth stanęła przed morskim pej-
zażem i westchnęła mimo woli. Szare fale wzburzonego morza i chmury kłębiące się
nad horyzontem, a w oddali samotna wyspa...
- Zni pani na jawie?
Niespodziewanie usłyszała niski, trochę drwiący głos. Odwróciła głowę i
napotkała badawcze spojrzenie Markusa Trevithicka. Poczuła, że rumieni się z
wrażenia, więc pospiesznie odwróciła wzrok. Ostatnio znów wytrącił ją z równowagi,
bo przez dwa dni daremnie go wypatrywała, nie przyznając nawet przed sobą, że czeka
na obiecaną wizytę. Już podejrzewała, że o niej zapomniał, i nagle pojawia się niespo-
dziewanie jak diabeł z pudełka.
- Witam pana. - Uśmiechnęła się uprzejmie, starając się nie dostrzegać jego
nieskazitelnej elegancji. Znakomicie się prezentował w zielonym surducie z
najprzedniejszego sukna i jasnych spodniach, które podkreślały muskulaturę nóg. -
32
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Mam nadzieję, że podoba się panu wystawa.
- Szczerze mówiąc, jestem tutaj wyłącznie przez wzgląd na panią. Przyszedłem
z wizytą, ale powiedziano mi, że tu panią znajdę. Mam nadzieję, że da się pani
namówić na małą przejażdżkę. Jest ciepły jesienny dzień, a mój powóz czeka przed
galerią...
- Dziękuję, milordzie, ale towarzyszę lady Fanshawe - odparła z wahaniem
Beth.
- Z pewnością zdołam ją przekonać, aby powierzyła panią mojej opiece. -
Markus uśmiechnął się do niej. - Rzecz jasna, o ile pani sobie tego życzy, lady
Allerton. Trwająca od wieku rodowa waśń nie jest przecież żadną przeszkodą.
Beth nie umiała powstrzymać śmiechu.
- Co za głupstwa! Mogę zaryzykować, ale...
- Będzie pani wobec mnie bezlitosna, ponieważ wbrew nakazom honoru
odmówiłem wydania Fairhaven. Proszę się zastanowić... - Pochylił się w jej stronę. -
Teraz ma pani sposobność, aby mnie przekonać do naprawienia błędu. Spróbuje pani?
Ciemne oczy spoglądały na Beth wyzywająco. Od razu spochmurniała.
- Wydaje mi się, milordzie, że trzyma pan w ręku wszystkie atuty. Mogę
przegrać choć dokładałabym wszelkich starań, aby pana przekonać, jak bardzo zależy
mi na tej wyspie. Nie mam wpływu na pańskie decyzje.
Markus uśmiechnął się ironicznie.
- Proszę mi wierzyć, lady Allerton, już wcześniej zrobiła pani na mnie ogromne
wrażenie. Wszystko zależy od pani.
- Proszę ze mnie nie kpić, milordzie. - Zarumieniona. Beth odwróciła wzrok.
- Mówi pani serio? - Podał jej ramię i wyprowadzili z błękitnej sali. - Tak
bardzo lubię droczyć się z panią, że trudno oprzeć się pokusie. I cóż? Podejmie pani
wyzwanie?
- Jeśli ma pan na myśli przejażdżkę, zgoda. To będzie miłe urozmaicenie.
- Dokonała pani właściwego wyboru. Cieszę się, bo nie zawsze postępuje pani
właściwie, prawda, lady Allerton?
- Oczywiście w każdej chwili mogę zmienić zdanie, milordzie. - Beth zmierzyła
go groznym spojrzeniem. - Wystarczy jedna aluzja i tak zrobię.
Markus pochylił głowę w ukłonie.
- Trzeba to omówić. Jest pani osobą stanowczą i niezależną. To rzadkość
33
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
wśród dam.
- Ma pan rację, choć muszę przyznać, jestem za to karcona - dodała kpiąco.
Pomyślała o napomnieniach Charlotte, krytykującej często jej zachowanie. - Moim
zdaniem wyrosłam na uparciucha, ponieważ byłam jedynaczką. Rodzice mi pobłażali.
Mogłam robić, co mi przyszło do głowy; stąd mój upór i zadufanie w sobie. Mój
zmarły mąż...
- Tak? - Wyraznie zaciekawiony Markus spojrzał na nią z ukosa. W samą porę
ugryzła się w język, opanowując potrzebę zwierzeń.
- On również był niezwykle pobłażliwy, dobry... Rozpieszczał mnie. Byłam
szczęściarą.
- Wyszła pani za mąż jako młodziutka dziewczyna - zauważył Markus. - Teraz
również trudno uznać panią za matronę w podeszłym wieku. Ile czasu minęło od jego
śmierci? Beth pochyliła głowę, żeby rondo kapelusza osłoniło jej twarz. Markus nadal
mierzył ją badawczym spojrzeniem. Zachowała miłe wspomnienie o Franku, wczesne
zamążpójście oznaczało jednak dla niej ostateczny kres młodzieńczej swobody i
przymusowe wejście w dorosłe życie. Poślubiła człowieka starszego niż jej ojciec.
Frank okazywał jej serdeczność i traktował jak ulubioną siostrzenicę, w ich związku
nie było namiętności.
- Rozumiem - powiedział Markus. Zirytowana Beth podejrzewała, że naprawdę
czyta w jej myślach.
- Kochani! - zawołała lady Fanshawe. Na ich widok wstała z ławki, krzywiąc
się lekko. Powitała Markusa jak starego przyjaciela rodziny, więc Beth poczuła się
nieco zbita z tropu. Z rezygnacją przyjęła fakt, że w minutę przekonał starszą panią,
aby pozwoliła mu zabrać ją na przejażdżkę.
- Jestem ogromnie zobowiązana, że zaopiekuje się pan lady Allerton -
perorowała uradowana matrona. - Potrzebuję odpoczynku, i to natychmiast.
Zamierzałam przejść się po sklepach na Bond Street, ale nie mam na to sił. Zwiedzanie
wystaw malarskich jest bardzo wyczerpujące.
Razem opuścili galerię. Markus przywołał dorożkę i polecił woznicy zawiezć
lady Fanshawe do domu, a następnie zaprowadził Beth do swojego powozu. Dzień był
jasny, pogodny, a blade, jesienne słońce dość mocno przygrzewało. Idealna pora na
spokojną przejażdżkę po parku. Beth była trochę zirytowana, bo zbyt często
przystawali, żeby powitać znajomych Markusa. Z rzadka trafiał się ktoś z jej niewiel-
34
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
kiego towarzyskiego kręgu. W krótkim czasie została przedstawiona tylu osobom, że
w głowie jej się mąciło od nadmiaru tytułów i nazwisk.
Gdy skręcili nareszcie w spokojniejszą alejkę, Markus popatrzył na Beth z
przepraszającym uśmiechem.
- Proszę o wybaczenie, ale takie są konsekwencje przejażdżki w godzinach,
kiedy modne towarzystwo wylęga masowo do parku. Trudno wtedy normalnie
rozmawiać.
- Ma pan w Londynie wielu przyjaciół - odparła uprzejmie Beth, myśląc o
damach, które rzucały na nią ciekawskie spojrzenia, a także o dżentelmenach śmiało
taksujących ją wzrokiem niczym młodą klacz.
- Znam wielu ludzi, lecz jeśli chodzi o przyjaciół... - Pokręcił głową. - Mógłbym
ich policzyć na palcach jednej ręki. Aha, omal nie zapomniałem, lady Allerton! - Dłonią
ukrytą w rękawiczce ścisnął jej palce. - Nie mogę zaliczyć pani do grona swoich
przyjaciół, bo jesteśmy zaprzysięgłymi wrogami, prawda? Opowie mi pani ze
szczegółami o naszej waśni rodowej?
- O waśni... - powtórzyła machinalnie, spoglądając w jego ciemne oczy. Na
moment zatonęła w nich i zapomniała o całym świecie, lecz po chwili wzięła się w
garść. Trzeba potraktować tę przejażdżkę jako sposobność do przekonania Markusa,
że odzyskanie wyspy Fairhaven jest dla niej szalenie ważne. Jeśli będzie się płonić i
tracić głowę z powodu jego bliskości, nic na tym nie zyska. Cofnęła dłoń, f której
dotykał ręką, a on uśmiechnął się lekko. - Niezgoda między naszymi rodami datuje się
od czasów wojen domowych*. - Beth odchrząknęła, starając się mówić spokojnie i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl