,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niż te twoje pejzaże, ale dobry ton wymaga, żeby się tu pokazywać. Pobłażliwie uśmiechnięta Beth przeszła do sąsiedniej sali. Widzów było sporo; galeria stała się modna. Lady Fanshawe miała rację, gdy mówiła, że ludziom z wyższych sfer wypada bywać na takich wystawach. Beth stanęła przed morskim pej- zażem i westchnęła mimo woli. Szare fale wzburzonego morza i chmury kłębiące się nad horyzontem, a w oddali samotna wyspa... - Zni pani na jawie? Niespodziewanie usłyszała niski, trochę drwiący głos. Odwróciła głowę i napotkała badawcze spojrzenie Markusa Trevithicka. Poczuła, że rumieni się z wrażenia, więc pospiesznie odwróciła wzrok. Ostatnio znów wytrącił ją z równowagi, bo przez dwa dni daremnie go wypatrywała, nie przyznając nawet przed sobą, że czeka na obiecaną wizytę. Już podejrzewała, że o niej zapomniał, i nagle pojawia się niespo- dziewanie jak diabeł z pudełka. - Witam pana. - Uśmiechnęła się uprzejmie, starając się nie dostrzegać jego nieskazitelnej elegancji. Znakomicie się prezentował w zielonym surducie z najprzedniejszego sukna i jasnych spodniach, które podkreślały muskulaturę nóg. - 32 a a T T n n s s F F f f o o D D r r P P m m Y Y e e Y Y r r B B 2 2 . . B B A A Click here to buy Click here to buy w w m m w w o o w w c c . . . . A A Y Y B B Y Y B B r r Mam nadzieję, że podoba się panu wystawa. - Szczerze mówiąc, jestem tutaj wyłącznie przez wzgląd na panią. Przyszedłem z wizytą, ale powiedziano mi, że tu panią znajdę. Mam nadzieję, że da się pani namówić na małą przejażdżkę. Jest ciepły jesienny dzień, a mój powóz czeka przed galerią... - Dziękuję, milordzie, ale towarzyszę lady Fanshawe - odparła z wahaniem Beth. - Z pewnością zdołam ją przekonać, aby powierzyła panią mojej opiece. - Markus uśmiechnął się do niej. - Rzecz jasna, o ile pani sobie tego życzy, lady Allerton. Trwająca od wieku rodowa waśń nie jest przecież żadną przeszkodą. Beth nie umiała powstrzymać śmiechu. - Co za głupstwa! Mogę zaryzykować, ale... - Będzie pani wobec mnie bezlitosna, ponieważ wbrew nakazom honoru odmówiłem wydania Fairhaven. Proszę się zastanowić... - Pochylił się w jej stronę. - Teraz ma pani sposobność, aby mnie przekonać do naprawienia błędu. Spróbuje pani? Ciemne oczy spoglądały na Beth wyzywająco. Od razu spochmurniała. - Wydaje mi się, milordzie, że trzyma pan w ręku wszystkie atuty. Mogę przegrać choć dokładałabym wszelkich starań, aby pana przekonać, jak bardzo zależy mi na tej wyspie. Nie mam wpływu na pańskie decyzje. Markus uśmiechnął się ironicznie. - Proszę mi wierzyć, lady Allerton, już wcześniej zrobiła pani na mnie ogromne wrażenie. Wszystko zależy od pani. - Proszę ze mnie nie kpić, milordzie. - Zarumieniona. Beth odwróciła wzrok. - Mówi pani serio? - Podał jej ramię i wyprowadzili z błękitnej sali. - Tak bardzo lubię droczyć się z panią, że trudno oprzeć się pokusie. I cóż? Podejmie pani wyzwanie? - Jeśli ma pan na myśli przejażdżkę, zgoda. To będzie miłe urozmaicenie. - Dokonała pani właściwego wyboru. Cieszę się, bo nie zawsze postępuje pani właściwie, prawda, lady Allerton? - Oczywiście w każdej chwili mogę zmienić zdanie, milordzie. - Beth zmierzyła go groznym spojrzeniem. - Wystarczy jedna aluzja i tak zrobię. Markus pochylił głowę w ukłonie. - Trzeba to omówić. Jest pani osobą stanowczą i niezależną. To rzadkość 33 a a T T n n s s F F f f o o D D r r P P m m Y Y e e Y Y r r B B 2 2 . . B B A A Click here to buy Click here to buy w w m m w w o o w w c c . . . . A A Y Y B B Y Y B B r r wśród dam. - Ma pan rację, choć muszę przyznać, jestem za to karcona - dodała kpiąco. Pomyślała o napomnieniach Charlotte, krytykującej często jej zachowanie. - Moim zdaniem wyrosłam na uparciucha, ponieważ byłam jedynaczką. Rodzice mi pobłażali. Mogłam robić, co mi przyszło do głowy; stąd mój upór i zadufanie w sobie. Mój zmarły mąż... - Tak? - Wyraznie zaciekawiony Markus spojrzał na nią z ukosa. W samą porę ugryzła się w język, opanowując potrzebę zwierzeń. - On również był niezwykle pobłażliwy, dobry... Rozpieszczał mnie. Byłam szczęściarą. - Wyszła pani za mąż jako młodziutka dziewczyna - zauważył Markus. - Teraz również trudno uznać panią za matronę w podeszłym wieku. Ile czasu minęło od jego śmierci? Beth pochyliła głowę, żeby rondo kapelusza osłoniło jej twarz. Markus nadal mierzył ją badawczym spojrzeniem. Zachowała miłe wspomnienie o Franku, wczesne zamążpójście oznaczało jednak dla niej ostateczny kres młodzieńczej swobody i przymusowe wejście w dorosłe życie. Poślubiła człowieka starszego niż jej ojciec. Frank okazywał jej serdeczność i traktował jak ulubioną siostrzenicę, w ich związku nie było namiętności. - Rozumiem - powiedział Markus. Zirytowana Beth podejrzewała, że naprawdę czyta w jej myślach. - Kochani! - zawołała lady Fanshawe. Na ich widok wstała z ławki, krzywiąc się lekko. Powitała Markusa jak starego przyjaciela rodziny, więc Beth poczuła się nieco zbita z tropu. Z rezygnacją przyjęła fakt, że w minutę przekonał starszą panią, aby pozwoliła mu zabrać ją na przejażdżkę. - Jestem ogromnie zobowiązana, że zaopiekuje się pan lady Allerton - perorowała uradowana matrona. - Potrzebuję odpoczynku, i to natychmiast. Zamierzałam przejść się po sklepach na Bond Street, ale nie mam na to sił. Zwiedzanie wystaw malarskich jest bardzo wyczerpujące. Razem opuścili galerię. Markus przywołał dorożkę i polecił woznicy zawiezć lady Fanshawe do domu, a następnie zaprowadził Beth do swojego powozu. Dzień był jasny, pogodny, a blade, jesienne słońce dość mocno przygrzewało. Idealna pora na spokojną przejażdżkę po parku. Beth była trochę zirytowana, bo zbyt często przystawali, żeby powitać znajomych Markusa. Z rzadka trafiał się ktoś z jej niewiel- 34 a a T T n n s s F F f f o o D D r r P P m m Y Y e e Y Y r r B B 2 2 . . B B A A Click here to buy Click here to buy w w m m w w o o w w c c . . . . A A Y Y B B Y Y B B r r kiego towarzyskiego kręgu. W krótkim czasie została przedstawiona tylu osobom, że w głowie jej się mąciło od nadmiaru tytułów i nazwisk. Gdy skręcili nareszcie w spokojniejszą alejkę, Markus popatrzył na Beth z przepraszającym uśmiechem. - Proszę o wybaczenie, ale takie są konsekwencje przejażdżki w godzinach, kiedy modne towarzystwo wylęga masowo do parku. Trudno wtedy normalnie rozmawiać. - Ma pan w Londynie wielu przyjaciół - odparła uprzejmie Beth, myśląc o damach, które rzucały na nią ciekawskie spojrzenia, a także o dżentelmenach śmiało taksujących ją wzrokiem niczym młodą klacz. - Znam wielu ludzi, lecz jeśli chodzi o przyjaciół... - Pokręcił głową. - Mógłbym ich policzyć na palcach jednej ręki. Aha, omal nie zapomniałem, lady Allerton! - Dłonią ukrytą w rękawiczce ścisnął jej palce. - Nie mogę zaliczyć pani do grona swoich przyjaciół, bo jesteśmy zaprzysięgłymi wrogami, prawda? Opowie mi pani ze szczegółami o naszej waśni rodowej? - O waśni... - powtórzyła machinalnie, spoglądając w jego ciemne oczy. Na moment zatonęła w nich i zapomniała o całym świecie, lecz po chwili wzięła się w garść. Trzeba potraktować tę przejażdżkę jako sposobność do przekonania Markusa, że odzyskanie wyspy Fairhaven jest dla niej szalenie ważne. Jeśli będzie się płonić i tracić głowę z powodu jego bliskości, nic na tym nie zyska. Cofnęła dłoń, f której dotykał ręką, a on uśmiechnął się lekko. - Niezgoda między naszymi rodami datuje się od czasów wojen domowych*. - Beth odchrząknęła, starając się mówić spokojnie i [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|