,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy mógłby pan sprawdzić, czy w tej chwili ktoś kupuje penicylaminę? Twarz farmaceuty spoważniała. - Tak. Ale pani to wie, bo sama dała mu pani receptę. To Noel Maynard. - Zgadza się, ale jestem ciekawa, czy nikt inny nie był leczony na tę samą chorobę. - W każdym razie nie penicylaminą. Czy nie lepiej byłoby poszperać w kartach? - zasugerował. - Doktor Cooper prowadził je bardzo skrupulatnie. W kompute- rze, podobnie jak u nas, informacje nie sięgają daleko wstecz. - Dziękuję za pomoc, Craig - powiedziała Holly. - Nie ma sprawy. Holly nie podobał się pomysł przeglądania setek kart. Farmaceuta dał jej jednak do myślenia. Powiedział, że doktor Cooper był bardzo skrupulatny, a przecież karta Noela Maynarda bynajmniej na to nie wskazuje. Nie zaszkodzi zajrzeć do kart innych pacjentów i sprawdzić, czy Craig Fulton ma rację. Sally podniosła wzrok znad biurka, kiedy Holly we- szła z paczką ze sklepu. - Bardzo ci dziękuję, ale nie musiałaś się tak spie- S R szyć. Pierwszy popołudniowy pacjent odwołał wizytę, samochód mu się zepsuł. Następny będzie dopiero za dwadzieścia minut. - Nie szkodzi - odparła Holly. - Czy mogłabyś znalezć jakieś stare karty prowadzone przez doktora Coopera? Chciałabym zapoznać się z jego metodą pracy. - Był naprawę świetnym lekarzem - stwierdziła Sally, otwierając szafkę. - Nic nie umknęło jego uwa- dze. - Podała Holly plik kart. - To powinno na razie ci wystarczyć. - Dziękuję. Holly wzięła karty do gabinetu i zaczęła je prze- glądać. Pismo było znowu nieczytelne, ale nie ulega wątpliwości, że doktor Cooper drobiazgowo dokumen- tował każdą wizytę. Czy zatem jego niechęć do dokładnego zapisywania historii choroby Noela i jego rodziny to przejaw rasiz- mu? Jeśli tak, doktor Cooper pewnie chciał jak najszyb- ciej pozbyć się ich z gabinetu. Obszerne notatki prze- dłużałyby wizytę. Zadzwonił interkom. Sally poinformowała ją, że przybył pacjent. Holly odniosła karty do rejestracji, po czym przywitała się z dwudziestoparoletnim męż- czyzną z dosyć paskudną infekcją wirusową. Po nim przyjęła jeszcze trójkę pacjentów, a potem znów miała przerwę. Nie mogła nie wykorzystać takiej okazji. Zwróciła się do Sally, która właśnie odbierała wiado- mość dla Camerona. - Pójdę z wizytą domową. Jak dojechać do domu Maynardów? Sally gwałtownie odsunęła się na krześle. S R - Po co chcesz tam iść? Stara będzie do ciebie strzelać. Karen mówiła, że cię ostrzegała przed Noelem. - Ale on jest moim pacjentem i chciałabym mu zrobić jeszcze kilka badań - wyjaśniła Holly. - On wie, że nie jest mile widziany w mieście, więc pomyślałam, że łatwiej będzie, jak ja do niego pójdę. A Betty Maynard od lat nie była u lekarza, więc najwyższa pora złożyć jej wizytę. - To alkoholiczka - oznajmiła Sally. - Nie po- trzebuje lekarza, tylko detoksu. - Masz mapę okolicy? - zapytała Holly. Sally zaczęła szukać w szufladzie, po czym wyjęła pogniecioną mapę. - Pojedziesz drogą do Baronga Bluff i skręcisz przed znakiem Punkt obserwacyjny Tolly's Hill". Dom May- nardów to ten ostatni na lewo. Właściwie to bardziej buda. Nie nadaje się nawet dla zwierząt. Holly zjeżyła się i bez słowa wzięła mapę, rusza- jąc do wyjścia. Zaraz za drzwiami natknęła się na Camerona. Wyciągnął ręce, by na niego nie wpadła, ale szybko je opuścił, widząc jej zagniewaną minę. - Jeśli chodzi o wczoraj... - zaczął. - Wynocha stąd! - huknął zza ich pleców znajomy głos. - Tutaj są miny. Uciekajcie. Cameron przewrócił oczami, ale kiedy spojrzał na starego mężczyznę, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Uniósł dłoń i zasalutował. - Jak się pan ma, majorze? Jakieś kłopoty z od- działami? - Nie, ale chcę, żeby wszyscy natychmiast opuścili ten budynek - wyjaśnił major. - Mamy już jedną ofiarę. S R Cameron rozejrzał się i wrócił spojrzeniem do ma- jora. - Oczywiście, ma pan rację. Musimy porozmawiać z generałem Jensenem. Przygotuję rozkaz i przyślę panu do podpisania. Niech pan lepiej wraca do bazy. Stary zastukał obcasami i upadłby, gdyby Cameron nie przyszedł mu z pomocą. Holly była wzruszona, że z takim szacunkiem traktuje starego człowieka. Nie kpił z niego, traktował go tak jak wszystkich - ze współ- czuciem. W drzwiach domu opieki pojawiła się pielęgniarka i żartobliwie pogroziła palcem swojemu podopiecz- nemu, wymieniając spojrzenie z Cameronem. Kiedy major został bezpiecznie odeskortowany do budynku, Cameron odwrócił się znów do Holly. - Jestem ci winien przeprosiny. Zachowałem się wczoraj okropnie. - Nie szkodzi... to ja cię obraziłam. - Pewnie sobie zasłużyłem. - Tak. Cameron zaśmiał się. Holly przeszły ciarki po ple- cach, ale ukrywając zmieszanie, zadała pierwsze pyta- nie, jakie wpadło jej do głowy. - Dobrze znasz Jensena? - Clinton jest burmistrzem od czterech i pół roku, zrobił dużo dobrego. Czemu pytasz? - Wczoraj była u mnie jego pasierbica. - I? - Odniosłam wrażenie, że w jej domu nie układa się najlepiej. - Ona nie jest łatwym dzieckiem. Wciąż tęskni za ojcem, który zginął w wypadku. S R - Myślisz, że to możliwe, żeby była w jakikolwiek sposób wykorzystywana? Cameron zmarszczył czoło. - To bardzo poważne domniemanie, Holly. Czy po- wiedziała coś wprost, czy to jest twoje wrażenie? - Nie powiedziała nic wprost, ale wydawała się bardzo nieszczęśliwa. Cameron westchnął głęboko. - Wszystko jest możliwe. Ale Clinton jest ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o złe traktowanie czy molestowanie pasierbicy. - Ludzie, którzy wykorzystują innych seksualnie, wydają się na pozór zupełnie normalni i nikt ich nigdy nie podejrzewa, dlatego ofiarom jest trudno mówić. - Znam statystyki,, ale nie sądzisz, że coś bym zauważył? Clinton to ciężko pracujący człowiek, który po śmierci żony stara się jak najlepiej wychować syna. - Jacinta nie wspominała, że ma przyrodniego brata. - Nie dogadują się z Martinem. Ona jest o niego zazdrosna, tak jak o jego ojca. Martin jest w szkole [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|