, (HGR 465) Knoll Patricia Łut szczęścia 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Prawda, Caitlin?
- Niestety, tak, drogie pani. Myślę, że powinnyście znalezć sobie kogoś inne-
go. On jest naprawdę beznadziejny.
S
R
Jed wyciągnął ręce do Edith i Evelyn. Uścisnęły je, patrząc na niego ze
szczerym współczuciem.
- Musicie o mnie zapomnieć i pozwolić mi prowadzić moje nudne życie. Na-
prawdę życzę wam spotkania kogoś ciekawszego. Kogoś, kto będzie wart waszego
zainteresowania. Jest jednak coś, co mnie w tym wszystkim martwi. - Posłał im za-
troskane spojrzenie. - Nie wiesz przypadkiem, Caitlin, czy nuda jest zarazliwa?
Odchrząknęła.
- Trudno powiedzieć.
Blizniaczki były coraz bardziej podenerwowane.
- Rozumiem, co chcesz nam powiedzieć - odezwała się Edith. - Masz absolut-
nie rację. Powinnyśmy wykorzystać naszą energię i radość życia, aby pomóc ko-
muś innemu. - Chwyciła siostrę za ramię. - Dobranoc, Jed i... Caitlin. Do zobacze-
nia.
Obie kobiety odwróciły się i szybko ruszyły do swojego samochodu, a po
chwili odjechały z piskiem opon.
- Nie jesteś zbyt dobry dla nich? Jesteś nudny? Ja jestem nudna? Sprytnie to
wszystko wymyśliłeś!
Uśmiechnął się.
- Niezłe, co? Szczególnie że wymyśliłem to na poczekaniu. Powinienem był
wiedzieć, że blizniaczki będą rozżalone i zawstydzone całą tą sytuacją, więc mu-
siałem je jakoś udobruchać.
- I chyba ci się to udało. Poza tym mam wrażenie, że uważają cię za lekko
szurniętego.
Otworzył przed nią drzwi samochodu, a sam usiadł na miejscu dla pasażera.
- Może wreszcie zajmą się czymś innym i przestaną robić dla mnie papucie
szydełkiem.
- Czy rozważałeś możliwość przedstawienia im Terry'ego Appletree i Barneya
Mellina? Wkoło jest tylu interesujących mężczyzn!
S
R
Jed uśmiechnął się, rozbawiony.
Kiedy Caitlin uruchomiła silnik, ze zdziwieniem stwierdziła, że cały czas
trzyma w ręku breloczek od Reenie. Trzymała go również wtedy, gdy wypowiadała
życzenie, by blizniaczki znalazły sobie kogoś innego do opieki. Więc może jej ma-
rzenie się spełni, pomyślała. Wtedy mniej kobiet będzie się przewijało przez
mieszkanie Jeda. Zmniejszy się konkurencja i...
- Co się dzieje? - zapytał Jed zaniepokojony, bo silnik pracował, a oni ciągle
tkwili na parkingu.
- Nic. Zupełnie nic. - Głos się jej załamał.
- Czyżbyś miała czkawkę?
- Nie. Wszystko jest w porządku - wyjaśniła i skręciła w stronę ulicy.
Wyglądało na to, że nie za bardzo jej uwierzył, ale postanowił zmienić temat.
- A wracając do randki, na którą mamy się wybrać...
- %7łeby obserwować nieruchomych aktorów występujących w awangardowej
sztuce - wpadła mu w słowo. - A potem wziąć udział w badaniach nad chorobą
morską?
- Słyszę tyle entuzjazmu w twoim głosie! Jak widzisz, potrafię zadowolić na-
wet najbardziej wybredną kobietę, prawda?
- Nie mogę się doczekać.
- To świetnie. Kiedy jedziemy?
Rzuciła mu kpiące spojrzenie. Był zbyt pewny siebie.
- Może za rok, licząc od przyszłego piątku?
- Przyszły piątek! Cudownie. - Jak zwykle przyjął do wiadomości tylko to, co
chciał usłyszeć. - A pozwolisz mi poprowadzić twojego chevroleta?
- Możesz sobie tylko pomarzyć!
Zaczęli zaciekle dyskutować na temat prowadzenia samochodu, aż zatrzymali
się pod domem. Ich kłótnię przerwał dzwięk telefonu dobiegający z mieszkania Je-
da, który natychmiast pobiegł do środka.
S
R
Caitlin poszła do siebie. Nie bardzo mogła sobie znalezć miejsce. Emocje
związane z aukcją jeszcze z niej nie opadły. A potem ta zwariowana rozmowa z
blizniaczkami. Jej ukochane mieszkanie wydało się nagle pozbawione wyrazu. By-
ło tu po prostu nudno. Z Jedem było wesoło. Może nawet trochę za wesoło dla ko-
goś tak ceniącego spokój jak ona. Myśl o randce z Bishopem gwałtownie przyspie-
szyła bicie jej serca.
Usłyszała stukanie do drzwi. To był Jed.
- Mary rodzi. O dwa tygodnie za wcześnie.
- Myślisz, że wszystko będzie w porządku?
- Tak. Steve mówi, że tak. To on telefonował. Jest w drodze do Boise, ale
chce wracać do Mary. Muszę go zastąpić. Nie będzie mnie przez kilka dni.
- W porządku - powiedziała, nieco rozczarowana.
- Miej oko na Terry'ego i Barneya. Dobrze wiedzą, że jesteśmy wspólnikami i
że to, co powiesz, jest święte.
- Oczywiście. - Fakt, że są wspólnikami, sprawił jej nagle niesłychaną radość.
- Może pod twoją nieobecność skontaktuję ich z Edith i Evelyn.
- Dobrze. Pamiętaj o naszej randce w piątek. I tylko nie próbuj wykręcić się
od tego.
- Gdzież bym śmiała!
- Wspaniale. Szybko się uczysz.
- Prawdę mówiąc, nie chcę stracić randki z kimś tak nudnym jak ty. A poza
tym co będzie, jeśli blizniaczki zapytają o nią? Będę musiała zdać im relację, ile
razy walczyłam ze sobą, żeby w twoim uroczym towarzystwie nie zapaść w sen.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe. Zapomniałem ci powiedzieć, że ci aktorzy
w sztuce są całkiem nadzy - roześmiał się i pocałował ją w policzek. - Zadzwonię
do ciebie. Cześć.
Uśmiechając się, Caitlin zamknęła drzwi. Przez następnych kilka dni będzie
tu bardzo spokojnie. Słyszała, jak Jed zbiega po schodach i po chwili w domu za-
S
R
padła cisza. Zaczęła myśleć o Mary i o nim.
Nie mogła nadal uwierzyć, że wydała kilka tysięcy dolarów, by kupić sobie
randkę z tym mężczyzną. A co dziwne, była bardzo zadowolona, że to zrobiła.
Zwiadczyło to tylko o tym, jak bardzo się zmieniła przez kilka ostatnich miesięcy.
Wstała i przeszła się po pokoju, poprawiając kilka drobiazgów. Zatrzymała
się na chwilę, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi na dole. Czyżby Jed czegoś zapo-
mniał? A może nie zamknął drzwi i teraz wiatr je zatrzasnął?
Wyszła do holu.
- Jed?
Gdy nie. otrzymała żadnej odpowiedzi, zeszła na dół. Drzwi wyjściowe były
otwarte. Pokręciwszy głową, zamknęła je na klucz i ruszyła do mieszkania. Kiedy
przechodziła koło remontowanego lokalu na dole, zobaczyła jakąś postać w salonie.
Była naprawdę zaskoczona, kiedy zorientowała się, kto to jest.
Reenie Starr siedziała na starym krześle przed pustym kominkiem.
S
R
ROZDZIAA SMY
Caitlin krzyknęła, zaskoczona.
Starsza kobieta odwróciła się w jej kierunku.
- Dzień dobry, Caitlin. Przepraszam, że cię przestraszyłam.
- Reenie Starr! A skąd się pani tu wzięła?
- Z domu, oczywiście. To bardzo miłe z twojej strony, że zostawiłaś otwarte
drzwi wejściowe.
- Ale co pani tu robi? - zapytała Caitlin, wciąż bardzo zaskoczona. - Przecież
zaraz rozpęta się burza.
Jakby na potwierdzenie tego usłyszały grzmot.
- Wszystko jest w całkowitym porządku, moja droga. Jestem na to przygoto-
wana - wyjaśniła starsza pani, wskazując ręką kalosze, kapelusz przeciwdeszczowy
i żółtą pelerynę, którą miała na sobie.
- Chyba nie przyszła tu pani piechotą? Przecież to niebezpiecznie chodzić po
zmroku ulicami i...
- Niczym się nie martw - poprosiła Reenie, zdejmując pelerynę. - Popatrz. Tu
na plecach jest namalowany pasek. Jakaś specjalna farba odblaskowa, taka jak na
znakach drogowych. To jest niesamowite.
Caitlin rozśmieszył niekłamany zachwyt w głosie starszej pani.
- Skąd pani ją wzięła? - zapytała zaciekawiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl