,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prawda, Caitlin? - Niestety, tak, drogie pani. Myślę, że powinnyście znalezć sobie kogoś inne- go. On jest naprawdę beznadziejny. S R Jed wyciągnął ręce do Edith i Evelyn. Uścisnęły je, patrząc na niego ze szczerym współczuciem. - Musicie o mnie zapomnieć i pozwolić mi prowadzić moje nudne życie. Na- prawdę życzę wam spotkania kogoś ciekawszego. Kogoś, kto będzie wart waszego zainteresowania. Jest jednak coś, co mnie w tym wszystkim martwi. - Posłał im za- troskane spojrzenie. - Nie wiesz przypadkiem, Caitlin, czy nuda jest zarazliwa? Odchrząknęła. - Trudno powiedzieć. Blizniaczki były coraz bardziej podenerwowane. - Rozumiem, co chcesz nam powiedzieć - odezwała się Edith. - Masz absolut- nie rację. Powinnyśmy wykorzystać naszą energię i radość życia, aby pomóc ko- muś innemu. - Chwyciła siostrę za ramię. - Dobranoc, Jed i... Caitlin. Do zobacze- nia. Obie kobiety odwróciły się i szybko ruszyły do swojego samochodu, a po chwili odjechały z piskiem opon. - Nie jesteś zbyt dobry dla nich? Jesteś nudny? Ja jestem nudna? Sprytnie to wszystko wymyśliłeś! Uśmiechnął się. - Niezłe, co? Szczególnie że wymyśliłem to na poczekaniu. Powinienem był wiedzieć, że blizniaczki będą rozżalone i zawstydzone całą tą sytuacją, więc mu- siałem je jakoś udobruchać. - I chyba ci się to udało. Poza tym mam wrażenie, że uważają cię za lekko szurniętego. Otworzył przed nią drzwi samochodu, a sam usiadł na miejscu dla pasażera. - Może wreszcie zajmą się czymś innym i przestaną robić dla mnie papucie szydełkiem. - Czy rozważałeś możliwość przedstawienia im Terry'ego Appletree i Barneya Mellina? Wkoło jest tylu interesujących mężczyzn! S R Jed uśmiechnął się, rozbawiony. Kiedy Caitlin uruchomiła silnik, ze zdziwieniem stwierdziła, że cały czas trzyma w ręku breloczek od Reenie. Trzymała go również wtedy, gdy wypowiadała życzenie, by blizniaczki znalazły sobie kogoś innego do opieki. Więc może jej ma- rzenie się spełni, pomyślała. Wtedy mniej kobiet będzie się przewijało przez mieszkanie Jeda. Zmniejszy się konkurencja i... - Co się dzieje? - zapytał Jed zaniepokojony, bo silnik pracował, a oni ciągle tkwili na parkingu. - Nic. Zupełnie nic. - Głos się jej załamał. - Czyżbyś miała czkawkę? - Nie. Wszystko jest w porządku - wyjaśniła i skręciła w stronę ulicy. Wyglądało na to, że nie za bardzo jej uwierzył, ale postanowił zmienić temat. - A wracając do randki, na którą mamy się wybrać... - %7łeby obserwować nieruchomych aktorów występujących w awangardowej sztuce - wpadła mu w słowo. - A potem wziąć udział w badaniach nad chorobą morską? - Słyszę tyle entuzjazmu w twoim głosie! Jak widzisz, potrafię zadowolić na- wet najbardziej wybredną kobietę, prawda? - Nie mogę się doczekać. - To świetnie. Kiedy jedziemy? Rzuciła mu kpiące spojrzenie. Był zbyt pewny siebie. - Może za rok, licząc od przyszłego piątku? - Przyszły piątek! Cudownie. - Jak zwykle przyjął do wiadomości tylko to, co chciał usłyszeć. - A pozwolisz mi poprowadzić twojego chevroleta? - Możesz sobie tylko pomarzyć! Zaczęli zaciekle dyskutować na temat prowadzenia samochodu, aż zatrzymali się pod domem. Ich kłótnię przerwał dzwięk telefonu dobiegający z mieszkania Je- da, który natychmiast pobiegł do środka. S R Caitlin poszła do siebie. Nie bardzo mogła sobie znalezć miejsce. Emocje związane z aukcją jeszcze z niej nie opadły. A potem ta zwariowana rozmowa z blizniaczkami. Jej ukochane mieszkanie wydało się nagle pozbawione wyrazu. By- ło tu po prostu nudno. Z Jedem było wesoło. Może nawet trochę za wesoło dla ko- goś tak ceniącego spokój jak ona. Myśl o randce z Bishopem gwałtownie przyspie- szyła bicie jej serca. Usłyszała stukanie do drzwi. To był Jed. - Mary rodzi. O dwa tygodnie za wcześnie. - Myślisz, że wszystko będzie w porządku? - Tak. Steve mówi, że tak. To on telefonował. Jest w drodze do Boise, ale chce wracać do Mary. Muszę go zastąpić. Nie będzie mnie przez kilka dni. - W porządku - powiedziała, nieco rozczarowana. - Miej oko na Terry'ego i Barneya. Dobrze wiedzą, że jesteśmy wspólnikami i że to, co powiesz, jest święte. - Oczywiście. - Fakt, że są wspólnikami, sprawił jej nagle niesłychaną radość. - Może pod twoją nieobecność skontaktuję ich z Edith i Evelyn. - Dobrze. Pamiętaj o naszej randce w piątek. I tylko nie próbuj wykręcić się od tego. - Gdzież bym śmiała! - Wspaniale. Szybko się uczysz. - Prawdę mówiąc, nie chcę stracić randki z kimś tak nudnym jak ty. A poza tym co będzie, jeśli blizniaczki zapytają o nią? Będę musiała zdać im relację, ile razy walczyłam ze sobą, żeby w twoim uroczym towarzystwie nie zapaść w sen. - Nie sądzę, żeby to było możliwe. Zapomniałem ci powiedzieć, że ci aktorzy w sztuce są całkiem nadzy - roześmiał się i pocałował ją w policzek. - Zadzwonię do ciebie. Cześć. Uśmiechając się, Caitlin zamknęła drzwi. Przez następnych kilka dni będzie tu bardzo spokojnie. Słyszała, jak Jed zbiega po schodach i po chwili w domu za- S R padła cisza. Zaczęła myśleć o Mary i o nim. Nie mogła nadal uwierzyć, że wydała kilka tysięcy dolarów, by kupić sobie randkę z tym mężczyzną. A co dziwne, była bardzo zadowolona, że to zrobiła. Zwiadczyło to tylko o tym, jak bardzo się zmieniła przez kilka ostatnich miesięcy. Wstała i przeszła się po pokoju, poprawiając kilka drobiazgów. Zatrzymała się na chwilę, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi na dole. Czyżby Jed czegoś zapo- mniał? A może nie zamknął drzwi i teraz wiatr je zatrzasnął? Wyszła do holu. - Jed? Gdy nie. otrzymała żadnej odpowiedzi, zeszła na dół. Drzwi wyjściowe były otwarte. Pokręciwszy głową, zamknęła je na klucz i ruszyła do mieszkania. Kiedy przechodziła koło remontowanego lokalu na dole, zobaczyła jakąś postać w salonie. Była naprawdę zaskoczona, kiedy zorientowała się, kto to jest. Reenie Starr siedziała na starym krześle przed pustym kominkiem. S R ROZDZIAA SMY Caitlin krzyknęła, zaskoczona. Starsza kobieta odwróciła się w jej kierunku. - Dzień dobry, Caitlin. Przepraszam, że cię przestraszyłam. - Reenie Starr! A skąd się pani tu wzięła? - Z domu, oczywiście. To bardzo miłe z twojej strony, że zostawiłaś otwarte drzwi wejściowe. - Ale co pani tu robi? - zapytała Caitlin, wciąż bardzo zaskoczona. - Przecież zaraz rozpęta się burza. Jakby na potwierdzenie tego usłyszały grzmot. - Wszystko jest w całkowitym porządku, moja droga. Jestem na to przygoto- wana - wyjaśniła starsza pani, wskazując ręką kalosze, kapelusz przeciwdeszczowy i żółtą pelerynę, którą miała na sobie. - Chyba nie przyszła tu pani piechotą? Przecież to niebezpiecznie chodzić po zmroku ulicami i... - Niczym się nie martw - poprosiła Reenie, zdejmując pelerynę. - Popatrz. Tu na plecach jest namalowany pasek. Jakaś specjalna farba odblaskowa, taka jak na znakach drogowych. To jest niesamowite. Caitlin rozśmieszył niekłamany zachwyt w głosie starszej pani. - Skąd pani ją wzięła? - zapytała zaciekawiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|