,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w trakcie przejść tej nocy, zwłaszcza w czasie snu na ko lanach Gabe'a! Z każdej strony zwisały rozwichrzone pukle. RS Co sobie Norm pomyśli o jej wyglądzie? Sztuczne rzęsy, perły i diamenty w uszach, żałosne resztki koafiu- ry, a do tego powyciągana koszula i wytarte dżinsy! A wszystko okraszone rozpalonymi policzkami! Odchrząknęła, kryjąc się w ciemności. - Witaj, Norm. Dzięki, że zechciałeś przyjechać o tak póznej porze. Norm był trochę zdziwiony jej oficjalnym tonem. - To moja robota, nie? - No tak - rzuciła szybko. - Właściwie szkoda, że nie mogłeś być tu z nami wcześniej. Czy udało się wam ich złapać? - A jakże, zatrzymaliśmy ich. Ale ciężarówka była RS pusta. - Pusta?! - zapiszczała głośno. - Ale ja widziałam z tyłu zwierzęta, kiedy tędy przejeżdżali! Ty też widziałeś, prawda? - zwróciła się do Gabe'a. - Tak mi się zdawało - powiedział ostrożnie. - Ale oślepili nas swoimi światłami, więc właściwie nie mógł bym przysiąc... - Jestem pewna, że wiezli bydło! - krzyknęła z furią, zwracając się do Norma. - Prawdopodobnie pozbyli się dowodów przestępstwa - zasugerował Gabe. - Jeśli przypuszczali, że ich podejrzewacie, mogli wy puścić bydło, zanim ich dogoniliśmy - zgodził się Norm. - Czy spisaliście ich? - Tak. Karl Findley i dwóch jego pracowników. Znacie go? To właściciel farmy Red Ridge. - Znam to miejsce - potwierdziła Piper. - Nie naj- RS lepsze do hodowli, w samym końcu doliny, na pofałdowa nym terenie. Zachmurzyła się. - Pewnie niezle się bawi, zgarniając bydło wykarmio- ne na dobrych pastwiskach. - Miał dla nas gotową bajeczkę - twierdzi, że zawsze skraca sobie tędy drogę. - Bzdura! Skraca sobie drogę do pieniędzy, cudzym kosztem - ucięła. - Rano rozejrzę się wzdłuż tej drogi i mogę się założyć, że znajdę stado naszych zwierząt. - Pewnie masz rację - zgodził się Norm i westchnął. - To wkurzające, ale nie martw się, od dziś będziemy mieć tego ptaszka na oku. No cóż... Podrzucić was do domu? RS - spytał podejrzanie wesołym głosem. - A może dobrze się tu bawicie we dwoje? Bezczelny! - Jedziemy z tobą - warknęła Piper. - Pospiesz się! - popędziła Gabe'a, który kręcił się przy pickupie. Kiedy w końcu wsiadł do policyjnego wozu, znowu miał w rękach jej białą suknię. - Lepiej tego nie zostawiać - stwierdził z promiennym uśmiechem. Norm też uśmiechał się szeroko. Boże drogi! Z pewno ścią myśli, że Gabe umilał sobie i jej czas, pomagając jej się rozebrać. Zmieszane spojrzenie Piper krążyło od jednego męż czyzny do drugiego. Czuła, że znowu się rumieni. Ze złości zacisnęła pięści. - Ja... Musiałam się przebrać. Nie chciałam wałęsać się po buszu w sukni, więc... RS -" Rozumiem, Piper - zachichotał Norm. - Jedzmy, chciałbym wrócić do domu - dodał, zapalając silnik. Słońce już zachodziło, kiedy Piper i Gabe zapędzili odnalezione stado do właściwej zagrody. - Pięćdziesiąt sztuk ocalone! - triumfowała uradowa na dziewczyna. Niepokoiła ją tylko rozmowa z dziadkiem. - Czym się martwisz? - spytała. - Mówiłaś, że to był Karl Findley? - Tak, właściciel Red Ridge. To twój dobry znajomy? - Nie, ale agent, z którym rozmawiałem o sprzedaży Windaroo, wspomniał o nim. Myślę, że Findley jest zain RS teresowany... - Nie ma mowy! Michael nie odpowiedział. Oczy Piper były okrągłe ze zgrozy. - O Boże, dziadku! Chyba nie chcesz sprzedać Win daroo takiemu łajdakowi?! - Chyba nie... - westchnął Michael. - Gdybym tyl ko nie był tak stary i słaby... Jestem już całkiem do ni czego. Piper, widząc smutek na jego zmęczonej twarzy, pode szła i uścisnęła go serdecznie. Starała się nie myśleć o jego kruchym zdrowiu. - Kochany, stary głupcze - mruczała, całując go w po liczek. - Jesteś najlepszym dziadkiem na świecie. - Dziękuję, kochanie - powiedział. - Miałem dobre życie. Dużo ciężkiej pracy, ale i dużo radości. I miłości - dodał, uścisnąwszy jej ramię. RS Piper przytulała policzek do jego miękkich, siwych włosów, - Wspominałam dziś, jak kiedyś wszyscy razem prze pędzaliśmy bydło: ty, Roy, Gabe i ja. To były wspaniałe czasy. - Tak, masz rację. Ale z ciebie było niezłe ziółko - za chichotał. - Pamiętam, jak podrzuciłaś Gabe'owi do torby martwego węża. Roześmiała się. - Odskoczył tak gwałtownie, że stracił równowagę i wpadł do strumienia. Musiał na to zasłużyć - dodała z nadąsaną miną. Dziadek zabawnie przekrzywił głowę i przyglądał się RS jej uważnie. - Pewnie mnie przezywał - wyjaśniła. - On wynajdywał dla ciebie tylko miłe przydomki, jak kangurek albo... - Albo mała zaraza - weszła mu w słowo. - A kiedy chciał mi naprawdę dokuczyć, nazywał mnie dziewczynką. Albo promyczkiem... - pomyślała. Jak ostatniej nocy. Choć to wcale nie brzmiało jak przezwisko... Ale to nic nie znaczy... Zupełnie nic! Wieczorem, kiedy już uporali się z bydłem, Gabe spra wiał wrażenie zamkniętego w sobie i szybko odjechał do Edenvale. - Dobrze, że mi przypomniałeś o tym wężu - powie działa z krzywym uśmiechem. - Może znów będę musiała przywołać Gabe'a do porządku. Dziadek spojrzał na nią jeszcze uważniej i chyba chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się. RS - Nie opowiedziałaś mi o balu - rzekł po chwili. O kurczę! Piper wolałaby ominąć ten temat. - Było fajnie. Bardzo miło - odpowiedziała z wymu szonym uśmiechem. - Wytańczyłaś się? - Tańczyłam... Tyle, ile chciałam. - A Gabe w końcu się pojawił? - Tak. - Uciekła oczyma przed jego badawczym spoj rzeniem. - Ale kiedy tylko dowiedzieliśmy się o tych zło dziejach, to... Michael pokręcił głową. - Szkoda, że przerwaliście sobie zabawę, - Mniejsza z tym. RS Wstała z krzesła i zakręciła się nerwowo. Dziadek w irytujący sposób przy każdej okazji napomykał o Ga- bie. A niech to... - Mam za sobą męczącą noc i pracowity dzień - oznaj miła, ziewając dla większego efektu. - Chciałabym coś szyb ko przekąsić i położyć się wcześnie. - Oczywiście, moje biedactwo. Musisz przecież padać z nóg. - Może być fasolka z grzankami?- - Znakomicie, kochanie. Gabe był dziwnie niespokojny. Po kolacji, kiedy jego rodzina zasiadła przed telewizo rem, łaził nad starym korytem rzeki. Był tak podminowa ny, że miał ochotę pożyczyć od brata paczkę papierosów. Z trudem się powstrzymał - nie palił od lat i nie chciał wracać do nałogu. RS Kopnął energicznie kępkę trawy. Do rzeki posypał się grad kamyczków. Hałas zaniepokoił stadko kaczek, które zerwały się do lotu, a odbicie księżycowej poświaty roz padło się na tysiące kawałków. Z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie przyglądał się rozedrganej powierzchni wody. W drugim końcu mar twego koryta między drzewami latały z piskiem chmary nietoperzy. Gabe uświadomił sobie, że się uśmiecha. Nie spodzie wał się, że powrót do buszu sprawi mu tyle przyjemności. Dziś, pomagając Piper w spędzie bydła, po raz pierwszy od roku siedział na koniu. Mimo nieprzespanej nocy spo kój buszu przywrócił mu dawne poczucie siły. Nawet mil czące dostojeństwo drepczącego przed nim bydła powo RS dowało, że pogodził się ze sobą samym. Kiedy pod wieczór patrzył na rozległe, jasne pastwiska, nakrapiane sylwetkami krów i skaczących między nimi kangurów, zatrzymujących się tylko po to, by skubnąć kępkę trawy, czuł, że zachodzi w nim jakaś podskórna przemiana. To trwało od dłuższego czasu, od wypadku chyba, ale teraz właśnie zdał sobie sprawę, że patrzy na znajomy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|