, 782. Hannay Barbara Podkowa na szczęście 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w trakcie przejść tej nocy, zwÅ‚aszcza w czasie snu na ko­
lanach Gabe'a! Z każdej strony zwisały rozwichrzone
pukle.
RS
Co sobie Norm pomyśli o jej wyglądzie? Sztuczne
rzęsy, perły i diamenty w uszach, żałosne resztki koafiu-
ry, a do tego powyciągana koszula i wytarte dżinsy!
A wszystko okraszone rozpalonymi policzkami!
Odchrząknęła, kryjąc się w ciemności.
- Witaj, Norm. Dzięki, że zechciałeś przyjechać o tak
póznej porze.
Norm był trochę zdziwiony jej oficjalnym tonem.
- To moja robota, nie?
- No tak - rzuciła szybko. - Właściwie szkoda, że nie
mogłeś być tu z nami wcześniej. Czy udało się wam ich
złapać?
- A jakże, zatrzymaliśmy ich. Ale ciężarówka była
RS
pusta.
- Pusta?! - zapiszczała głośno. - Ale ja widziałam
z tyłu zwierzęta, kiedy tędy przejeżdżali! Ty też widziałeś,
prawda? - zwróciła się do Gabe'a.
- Tak mi się zdawało - powiedział ostrożnie. - Ale
oÅ›lepili nas swoimi Å›wiatÅ‚ami, wiÄ™c wÅ‚aÅ›ciwie nie mógÅ‚­
bym przysiÄ…c...
- Jestem pewna, że wiezli bydło! - krzyknęła z furią,
zwracajÄ…c siÄ™ do Norma.
- Prawdopodobnie pozbyli się dowodów przestępstwa
- zasugerował Gabe.
- JeÅ›li przypuszczali, że ich podejrzewacie, mogli wy­
puścić bydło, zanim ich dogoniliśmy - zgodził się Norm.
- Czy spisaliście ich?
- Tak. Karl Findley i dwóch jego pracowników. Znacie
go? To właściciel farmy Red Ridge.
- Znam to miejsce - potwierdziła Piper. - Nie naj-
RS
lepsze do hodowli, w samym koÅ„cu doliny, na pofaÅ‚dowa­
nym terenie.
Zachmurzyła się.
- Pewnie niezle się bawi, zgarniając bydło wykarmio-
ne na dobrych pastwiskach.
- Miał dla nas gotową bajeczkę - twierdzi, że zawsze
skraca sobie tędy drogę.
- Bzdura! Skraca sobie drogę do pieniędzy, cudzym
kosztem - ucięła. - Rano rozejrzę się wzdłuż tej drogi
i mogę się założyć, że znajdę stado naszych zwierząt.
- Pewnie masz rację - zgodził się Norm i westchnął.
- To wkurzające, ale nie martw się, od dziś będziemy mieć
tego ptaszka na oku. No cóż... Podrzucić was do domu?
RS
- spytał podejrzanie wesołym głosem. - A może dobrze
siÄ™ tu bawicie we dwoje?
Bezczelny!
- Jedziemy z tobą - warknęła Piper. - Pospiesz się!
- popędziła Gabe'a, który kręcił się przy pickupie.
Kiedy w końcu wsiadł do policyjnego wozu, znowu
miał w rękach jej białą suknię.
- Lepiej tego nie zostawiać - stwierdził z promiennym
uśmiechem.
Norm też uÅ›miechaÅ‚ siÄ™ szeroko. Boże drogi! Z pewno­
ścią myśli, że Gabe umilał sobie i jej czas, pomagając jej
się rozebrać.
Zmieszane spojrzenie Piper krążyÅ‚o od jednego męż­
czyzny do drugiego. Czuła, że znowu się rumieni. Ze
złości zacisnęła pięści.
- Ja... Musiałam się przebrać. Nie chciałam wałęsać
się po buszu w sukni, więc...
RS
-" Rozumiem, Piper - zachichotał Norm. - Jedzmy,
chciałbym wrócić do domu - dodał, zapalając silnik.
Słońce już zachodziło, kiedy Piper i Gabe zapędzili
odnalezione stado do właściwej zagrody.
- PięćdziesiÄ…t sztuk ocalone! - triumfowaÅ‚a uradowa­
na dziewczyna.
Niepokoiła ją tylko rozmowa z dziadkiem.
- Czym się martwisz? - spytała.
- Mówiłaś, że to był Karl Findley?
- Tak, właściciel Red Ridge. To twój dobry znajomy?
- Nie, ale agent, z którym rozmawiałem o sprzedaży
Windaroo, wspomniaÅ‚ o nim. MyÅ›lÄ™, że Findley jest zain­
RS
teresowany...
- Nie ma mowy!
Michael nie odpowiedział. Oczy Piper były okrągłe ze
zgrozy.
- O Boże, dziadku! Chyba nie chcesz sprzedać Win­
daroo takiemu Å‚ajdakowi?!
- Chyba nie... - westchnÄ…Å‚ Michael. - Gdybym tyl­
ko nie byÅ‚ tak stary i sÅ‚aby... Jestem już caÅ‚kiem do ni­
czego.
Piper, widzÄ…c smutek na jego zmÄ™czonej twarzy, pode­
szła i uścisnęła go serdecznie. Starała się nie myśleć o jego
kruchym zdrowiu.
- Kochany, stary gÅ‚upcze - mruczaÅ‚a, caÅ‚ujÄ…c go w po­
liczek. - Jesteś najlepszym dziadkiem na świecie.
- Dziękuję, kochanie - powiedział. - Miałem dobre
życie. Dużo ciężkiej pracy, ale i dużo radości. I miłości
- dodał, uścisnąwszy jej ramię.
RS
Piper przytulała policzek do jego miękkich, siwych
włosów,
- WspominaÅ‚am dziÅ›, jak kiedyÅ› wszyscy razem prze­
pędzaliśmy bydło: ty, Roy, Gabe i ja. To były wspaniałe
czasy.
- Tak, masz racjÄ™. Ale z ciebie byÅ‚o niezÅ‚e ziółko - za­
chichotał. - Pamiętam, jak podrzuciłaś Gabe'owi do torby
martwego węża.
Roześmiała się.
- Odskoczył tak gwałtownie, że stracił równowagę
i wpadł do strumienia. Musiał na to zasłużyć - dodała
z nadÄ…sanÄ… minÄ….
Dziadek zabawnie przekrzywił głowę i przyglądał się
RS
jej uważnie.
- Pewnie mnie przezywał - wyjaśniła.
- On wynajdywał dla ciebie tylko miłe przydomki, jak
kangurek albo...
- Albo mała zaraza - weszła mu w słowo. - A kiedy
chciał mi naprawdę dokuczyć, nazywał mnie dziewczynką.
Albo promyczkiem... - pomyślała. Jak ostatniej nocy.
Choć to wcale nie brzmiało jak przezwisko...
Ale to nic nie znaczy... Zupełnie nic!
Wieczorem, kiedy już uporali siÄ™ z bydÅ‚em, Gabe spra­
wiał wrażenie zamkniętego w sobie i szybko odjechał do
Edenvale.
- Dobrze, że mi przypomniaÅ‚eÅ› o tym wężu - powie­
działa z krzywym uśmiechem. - Może znów będę musiała
przywołać Gabe'a do porządku.
Dziadek spojrzał na nią jeszcze uważniej i chyba chciał
coś powiedzieć, ale rozmyślił się.
RS
- Nie opowiedziałaś mi o balu - rzekł po chwili.
O kurczę! Piper wolałaby ominąć ten temat.
- ByÅ‚o fajnie. Bardzo miÅ‚o - odpowiedziaÅ‚a z wymu­
szonym uśmiechem.
- Wytańczyłaś się?
- Tańczyłam... Tyle, ile chciałam.
- A Gabe w końcu się pojawił?
- Tak. - UciekÅ‚a oczyma przed jego badawczym spoj­
rzeniem. - Ale kiedy tylko dowiedzieliÅ›my siÄ™ o tych zÅ‚o­
dziejach, to...
Michael pokręcił głową.
- Szkoda, że przerwaliście sobie zabawę,
- Mniejsza z tym.
RS
Wstała z krzesła i zakręciła się nerwowo. Dziadek
w irytujący sposób przy każdej okazji napomykał o Ga-
bie. A niech to...
- Mam za sobÄ… mÄ™czÄ…cÄ… noc i pracowity dzieÅ„ - oznaj­
miÅ‚a, ziewajÄ…c dla wiÄ™kszego efektu. - ChciaÅ‚abym coÅ› szyb­
ko przekąsić i położyć się wcześnie.
- Oczywiście, moje biedactwo. Musisz przecież padać
z nóg.
- Może być fasolka z grzankami?-
- Znakomicie, kochanie.
Gabe był dziwnie niespokojny.
Po kolacji, kiedy jego rodzina zasiadÅ‚a przed telewizo­
rem, Å‚aziÅ‚ nad starym korytem rzeki. ByÅ‚ tak podminowa­
ny, że miał ochotę pożyczyć od brata paczkę papierosów.
Z trudem się powstrzymał - nie palił od lat i nie chciał
wracać do nałogu.
RS
Kopnął energicznie kępkę trawy. Do rzeki posypał się
grad kamyczków. Hałas zaniepokoił stadko kaczek, które
zerwaÅ‚y siÄ™ do lotu, a odbicie księżycowej poÅ›wiaty roz­
padło się na tysiące kawałków.
Z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie przyglądał
siÄ™ rozedrganej powierzchni wody. W drugim koÅ„cu mar­
twego koryta między drzewami latały z piskiem chmary
nietoperzy.
Gabe uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że siÄ™ uÅ›miecha. Nie spodzie­
wał się, że powrót do buszu sprawi mu tyle przyjemności.
Dziś, pomagając Piper w spędzie bydła, po raz pierwszy
od roku siedziaÅ‚ na koniu. Mimo nieprzespanej nocy spo­
kój buszu przywróciÅ‚ mu dawne poczucie siÅ‚y. Nawet mil­
czÄ…ce dostojeÅ„stwo drepczÄ…cego przed nim bydÅ‚a powo­
RS
dowało, że pogodził się ze sobą samym.
Kiedy pod wieczór patrzył na rozległe, jasne pastwiska,
nakrapiane sylwetkami krów i skaczących między nimi
kangurów, zatrzymujących się tylko po to, by skubnąć
kępkę trawy, czuł, że zachodzi w nim jakaś podskórna
przemiana.
To trwało od dłuższego czasu, od wypadku chyba, ale
teraz właśnie zdał sobie sprawę, że patrzy na znajomy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl