,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sporzedania firmy? - Czy moje zdanie ma tu jakieś znaczenie? Win nie chciał mijać się z prawdą. - Ma i zarazem nie ma. Ma, gdyż cenię sobie twoje poglądy na różne sprawy. Nie ma, gdyż decyzję podjąłem w uzasadnionej obawie przed tym, że siedząc za biurkiem oszaleję i jeszcze ciebie wpędzę w jakieś wariactwo. Dla- tego możesz mi podziękować. Nie wiedziała, czy mężczyzna kpi, czy o drogę pyta. Pragnąc ułatwić sobie rozwiązanie tej zagadki, znów od- wróciła się przodem do niego. Dostrzegła niewiele, za wyjątkiem potwierdzenia, że właściwie już jest wpędzona w wariactwo. Szalała na jego punkcie. Kumulował w so- bie wszystkie jej pragnienia, równocześnie reprezentując sobą to wszystko, czego w życiu unikała. - Oczekujesz z mojej strony podziękowań? Za co, je- śli wolno spytać? - Za to, że wystąpiłem z pomysłem sprzedaży firmy. Gdybyśmy bowiem nadal w niej pracowali i dzień w dzień ocierali się o siebie na korytarzu, nie mielibyśmy żadnych szans. - Win, przetrzyj oczy i zobacz rzeczy takimi, jakimi są. To, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami, było... - Fantastyczne. - ...Wybrykiem, wyskokiem, kaprysem. Jednorazo- wym zawrotem głowy. Ty i ja jesteśmy jak ogień i woda, dzień i noc, pocisk i pancerz. Jakkolwiek byśmy na to nie spojrzeli, w żadnym wypadku nie mamy szans. Niedziela, 11:14 Jeździli przez całą noc, przemierzając stany New Hampshire, Massachusetts i Rhode Island. Merrill w końcu zdrzemnęła się, pozostawiając Wina z niepo- kojem i niepewnością w sercu. Bił się z myślami i nie mógł znaleźć zadowalającego rozwiązania. Wiedział tyl- ko, że musi wpłynąć na Merrill, by przestała myśleć o ich zbliżeniu jako o urlopowym „wyskoku". Słowo to z ja- kichś względów raziło go i napełniało niesmakiem. O świcie zjedli w przydrożnym zajeździe smaczne śnia- danie, lecz kiedy wrócili do samochodu, stwierdzili, że nu- ta rezerwy w ich rozmowie jakby się jeszcze nasiliła. Uni- kali intymnych, a nawet osobistych tematów, przechodząc na sprawy ściśle zawodowe, zaś w związku ze strajkiem zahaczając nawet o kwestie natury politycznej. Jak bardzo oddalili się od siebie, najlepiej świadczył fakt, że kiedy z powrotem znaleźli się na lotnisku i Mer- rill po jakimś czasie została wezwana przez głośniki do okienka kasowego, nie poprosiła Wina, aby jej towarzy- szył. Dowiedziała się, że negocjacje mają się ku końcowi i porozumienie obu stron jest już kwestią kilku, najwyżej kilkunastu godzin. Tymczasem mogła odświeżyć się i od- począć w hotelu, gdzie właśnie zwolnił się dla niej jeden pokój. W takiej też formie, minutę później, przekazała tę informację Winowi. Poczuł się jak człowiek ugodzony w samo serce. Nie powiedziała „zwolnił się dla nas", powiedziała „zwolnił się dla mnie". - Wspaniale. Cisza. Wytarła chusteczką spocone dłonie i sięgnęła po wa- lizkę. - Jestem pewna, że za kilka minut wezwą również ciebie. Nadal obowiązuje kolejność wystawiania zaświad- czeń, a byłeś przecież tuż za mną. - Masz rację. - Długo to nie potrwa. - Też tak myślę. - Być może spotkamy się nawet w jednym hotelu, choć dowiedziałam się, że dysponują trzema. Zmusił się do uśmiechu. - Całkiem prawdopodobne. Zdarzają się na tym świe- cie najdziwniejsze zbiegi okoliczności. - W takim razie do zobaczenia. I dziękuję za wszy- stko. Wiesz, śniadanie, limuzyna, twoja opieka... - Za- czerwieniła się. - Chciałam powiedzieć... - Wiem, co chciałaś powiedzieć - przerwał, by wy- ratować ją z niezręcznej sytuacji. - A więc, jeśli nie wpadniemy na siebie w hotelu, to zobaczymy się dopiero w biurze za tydzień - powiedzia- ła, robiąc krok do tyłu. Za tydzień. Równie dobrze mogła powiedzieć za mie- siąc lub za rok. Już nawet te kilka minut bez niej, gdy rozmawiała z urzędnikiem w okienku, wtrąciło go w pu- stkę bolesnej samotności. Nie chciał, by odchodziła, a je- szcze bardziej nie chciał, aby odeszła w zgodzie ze swo- im własnym pragnieniem. - Tak, za tydzień. Mam nadzieję, że dotrzesz wreszcie na tę wymarzoną Jamajkę. Jeżeli nie, to pomyślimy, jak zorganizować ci urlop w innym terminie. - Dzięki. Gdyby sprawy przeciągnęły się do jutra, za- dzwonię tam i odwołam rezerwację. - Tak chyba będzie najrozsądniej. - A więc... bywaj. Wzruszyła ramionami w jakiś przepraszający sposób i z uśmiechem na ustach, być może nawet z uśmiechem ulgi, że ta krępująca scena dobiegła wreszcie końca, skie- rowała się ku wyjściu. Odprowadził ją wzrokiem, a kiedy zniknęła za drzwia- mi, mechanicznie sięgnął po gazetę, którą ktoś zostawił ma sąsiednim krześle. Zaraz jednak pogniótł ją w dłoniach i poderwał się na nogi. W pierwszym odruchu chciał biec do okna, by jeszcze raz spojrzeć na Merrill, gdy będzie wsiadała do taksówki, lecz pohamował się i zaczął krążyć [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|