, Coughlin_Patricia_Urlop_na_Jamajce 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sporzedania firmy?
- Czy moje zdanie ma tu jakieś znaczenie?
Win nie chciał mijać się z prawdą.
- Ma i zarazem nie ma. Ma, gdyż cenię sobie twoje
poglądy na różne sprawy. Nie ma, gdyż decyzję podjąłem
w uzasadnionej obawie przed tym, że siedząc za biurkiem
oszaleję i jeszcze ciebie wpędzę w jakieś wariactwo. Dla-
tego możesz mi podziękować.
Nie wiedziała, czy mężczyzna kpi, czy o drogę pyta.
Pragnąc ułatwić sobie rozwiązanie tej zagadki, znów od-
wróciła się przodem do niego. Dostrzegła niewiele, za
wyjątkiem potwierdzenia, że właściwie już jest wpędzona
w wariactwo. Szalała na jego punkcie. Kumulował w so-
bie wszystkie jej pragnienia, równocześnie reprezentując
sobą to wszystko, czego w życiu unikała.
- Oczekujesz z mojej strony podziękowań? Za co, je-
śli wolno spytać?
- Za to, że wystąpiłem z pomysłem sprzedaży firmy.
Gdybyśmy bowiem nadal w niej pracowali i dzień
w dzień ocierali się o siebie na korytarzu, nie mielibyśmy
żadnych szans.
- Win, przetrzyj oczy i zobacz rzeczy takimi, jakimi
są. To, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami,
było...
- Fantastyczne.
- ...Wybrykiem, wyskokiem, kaprysem. Jednorazo-
wym zawrotem głowy. Ty i ja jesteśmy jak ogień i woda,
dzień i noc, pocisk i pancerz. Jakkolwiek byśmy na to
nie spojrzeli, w żadnym wypadku nie mamy szans.
Niedziela, 11:14
Jeździli przez całą noc, przemierzając stany New
Hampshire, Massachusetts i Rhode Island. Merrill
w końcu zdrzemnęła się, pozostawiając Wina z niepo-
kojem i niepewnością w sercu. Bił się z myślami i nie
mógł znaleźć zadowalającego rozwiązania. Wiedział tyl-
ko, że musi wpłynąć na Merrill, by przestała myśleć o ich
zbliżeniu jako o urlopowym „wyskoku". Słowo to z ja-
kichś względów raziło go i napełniało niesmakiem.
O świcie zjedli w przydrożnym zajeździe smaczne śnia-
danie, lecz kiedy wrócili do samochodu, stwierdzili, że nu-
ta rezerwy w ich rozmowie jakby się jeszcze nasiliła. Uni-
kali intymnych, a nawet osobistych tematów, przechodząc
na sprawy ściśle zawodowe, zaś w związku ze strajkiem
zahaczając nawet o kwestie natury politycznej.
Jak bardzo oddalili się od siebie, najlepiej świadczył
fakt, że kiedy z powrotem znaleźli się na lotnisku i Mer-
rill po jakimś czasie została wezwana przez głośniki do
okienka kasowego, nie poprosiła Wina, aby jej towarzy-
szył. Dowiedziała się, że negocjacje mają się ku końcowi
i porozumienie obu stron jest już kwestią kilku, najwyżej
kilkunastu godzin. Tymczasem mogła odświeżyć się i od-
począć w hotelu, gdzie właśnie zwolnił się dla niej jeden
pokój. W takiej też formie, minutę później, przekazała
tę informację Winowi.
Poczuł się jak człowiek ugodzony w samo serce. Nie
powiedziała „zwolnił się dla nas", powiedziała „zwolnił
się dla mnie".
- Wspaniale.
Cisza.
Wytarła chusteczką spocone dłonie i sięgnęła po wa-
lizkę.
- Jestem pewna, że za kilka minut wezwą również
ciebie. Nadal obowiązuje kolejność wystawiania zaświad-
czeń, a byłeś przecież tuż za mną.
- Masz rację.
- Długo to nie potrwa.
- Też tak myślę.
- Być może spotkamy się nawet w jednym hotelu,
choć dowiedziałam się, że dysponują trzema.
Zmusił się do uśmiechu.
- Całkiem prawdopodobne. Zdarzają się na tym świe-
cie najdziwniejsze zbiegi okoliczności.
- W takim razie do zobaczenia. I dziękuję za wszy-
stko. Wiesz, śniadanie, limuzyna, twoja opieka... - Za-
czerwieniła się. - Chciałam powiedzieć...
- Wiem, co chciałaś powiedzieć - przerwał, by wy-
ratować ją z niezręcznej sytuacji.
- A więc, jeśli nie wpadniemy na siebie w hotelu, to
zobaczymy się dopiero w biurze za tydzień - powiedzia-
ła, robiąc krok do tyłu.
Za tydzień. Równie dobrze mogła powiedzieć za mie-
siąc lub za rok. Już nawet te kilka minut bez niej, gdy
rozmawiała z urzędnikiem w okienku, wtrąciło go w pu-
stkę bolesnej samotności. Nie chciał, by odchodziła, a je-
szcze bardziej nie chciał, aby odeszła w zgodzie ze swo-
im własnym pragnieniem.
- Tak, za tydzień. Mam nadzieję, że dotrzesz wreszcie
na tę wymarzoną Jamajkę. Jeżeli nie, to pomyślimy, jak
zorganizować ci urlop w innym terminie.
- Dzięki. Gdyby sprawy przeciągnęły się do jutra, za-
dzwonię tam i odwołam rezerwację.
- Tak chyba będzie najrozsądniej.
- A więc... bywaj.
Wzruszyła ramionami w jakiś przepraszający sposób
i z uśmiechem na ustach, być może nawet z uśmiechem
ulgi, że ta krępująca scena dobiegła wreszcie końca, skie-
rowała się ku wyjściu.
Odprowadził ją wzrokiem, a kiedy zniknęła za drzwia-
mi, mechanicznie sięgnął po gazetę, którą ktoś zostawił ma
sąsiednim krześle. Zaraz jednak pogniótł ją w dłoniach
i poderwał się na nogi. W pierwszym odruchu chciał biec
do okna, by jeszcze raz spojrzeć na Merrill, gdy będzie
wsiadała do taksówki, lecz pohamował się i zaczął krążyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl