,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
meble. - Co jest? - spytał nieprzytomnie. Tuż przed nim klęczała na czworakach Lacy ze szczoteczką do zębów, którą czyściła szpary między deskami. - Sprzątamy panu gabinet - odparła. - Aha, całe miasto już wie, że pan chrapie. - A może jeszcze się ślinię? - spytał, dochodząc do siebie. 32 RS - Nie widziałam, ale jeśli tak jest, na pewno ktoś to zauważył. - Zachichotała. - Jak pańskie kolano? - Lepiej - skłamał, obserwując ożywiony ruch. Prawdę mówiąc, ból wzmagał się. Jack myślał nawet o tym, żeby zadzwonić do Bo i spytać go, czy przypadkiem nie wsadził mu tego cholernego kolana na odwrót. - Cieszę się - powiedziała Lacy. Wyciągnęła do niego dłoń ze szczoteczką. - Chce pan trochę poczyścić? Jack odepchnął jej rękę, chwycił się balustrady i próbował się podnieść. - Jeśli naprawdę ma pani zamiar urządzić przychodnię w tej ruderze, czemu nie wynajmie pani przyzwoitej firmy sprzątającej? - Zrobił krok, noga w kolanie ugięła się i zjechał na schody. - Niech pani na nich spojrzy. Im się wydaje, że to jakaś impreza. - Wskazał na ludzi, którzy na przemian sprzątali, żartowali i jedli. - Niech się napychają pieczonymi kurczakami i bawią wiadrami, jak lubią, tylko bez pani i nie tu, bo takie spoufalanie się obróci się przeciw pani i... - Potrząsnął głową i wypuścił powietrze. To nie jego gabinet, ale i tak się wkurzył. - Pani stwarza precedens, który nie spodobałby się żadnemu lekarzowi. - Wyprostował nogę. Czas na gorącą kąpiel. Dom, w którym się zatrzymał, odwiedzali tylko mądrzy weekendowi goście, którzy wiedzieli, że wiejskie powietrze po dwóch dniach zaczyna zatruwać organizm mieszczucha. Umieszczenie go tam było jedynym dobrym pomysłem burmistrza, ponieważ dom ten miał wszystkie wielkomiejskie wygody. I nie było w nim myszy. - To pańska opinia - rzekła Lacy, wzruszając ramionami. - Ma pan do niej prawo. Ale coś pan traci. - Zapłatę w kotach? 33 RS - Przyjazń. Ludzi, dla których jest pan człowiekiem, nie tylko obiektem medycznym. - Obiekt medyczny? - No, tak jak na przykład obiekt seksualny - zaśmiała się. - Nie powie mi pan, że pacjenci widzą w panu coś więcej niż lekarza. - Zdarzały mi się pacjentki, które widziały we mnie obiekt seksualny - bronił się, przygotowując się do kolejnej próby podniesienia się na nogi. Zanim zdążył się podciągnąć, chwyciła go w pasie. - Co teraz? - spytała. - Aazienka, potem do domu. - Nikt jeszcze nie posprzątał łazienki. Chyba że pan... - Niech mi pani da jakieś cholerne wiadro i zaprowadzi mnie tam - warknął. - I rękawiczki. Nie będę czyścił toalety bez rękawiczek. - W łazience nie będzie musiał przynajmniej oglądać tych wszystkich radosnych sprzątaczy. Zostawi też za drzwiami Lacy. - Nie możemy iść szybciej? - spytał cicho. - Gapią się na nas. Lacy wciąż trzymała go w pasie, ale palce ją już paliły. On zaś wolał nie ryzykować dłuższego intymnego kontaktu. - Jasne, jeśli pan pobiegnie - rzekła. Jack miał nadzieję, że drzwi łazienki są grube, a zamek dobrze trzyma. Tylko czy to dostateczna zapora przed siostrą Archer? Lacy zerknęła w stronę łazienki. Jack siedział tam od pół godziny. Nie wiedziała, czy zemdlał z bólu, czy tak pilnie pracuje. Z dziesięć razy przeszła obok niby mimochodem. - Jack! - zawołała w końcu. - Nic panu nie jest? 34 RS W odpowiedzi usłyszała coś między burknięciem i słowem, które z trudem przeszłoby jej przez gardło. W niczym nie przypominało to: "na pomoc". Doszła więc do wniosku, że Jack znalazł tam sobie kryjówkę. Spojrzała na zegarek. Pomyślała, że czas podać mu tabletkę przeciwbólową. - Jack! - zawołała znów. - Niech pan mnie wpuści, przyniosłam lekarstwo. W pokoju, jak na sygnał, ucichły wszelkie hałasy, wszystkie oczy powędrowały w jednym kierunku. Przez długą chwilę nikt się nie poruszył. Nikt chyba nie oddychał. - Tabletki przeciwbólowe - wyjaśniła zmieszana. -Na jego kolano. Miał operację. Kiedy wypowiadała ostatnie słowo, nikt już na nią nie patrzył. - Nie dba pani o mój wizerunek - rzucił opryskliwie Jack, otwierając drzwi, i wciągnął ją do ciasnego pomieszczenia. - I tak pan wyjeżdża. - W łazience było duszno, nie pomogło otwarte nad umywalką małe okno. W powietrzu wisiał ciężki zapach środka czyszczącego. Jack był purpurowy i zlany potem. Jego elegancka koszula wisiała równiusieńko na oparciu krzesła. - To co? - odparował. Wypatrzywszy smużkę na lustrze, wytarł ją ściereczką. - Nie chcę, żeby myśleli... - Dalej jest plama - przerwała mu, wskazując na róg lustra, w które [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|