,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tamta wariatka przyleciała do Moniki... - Co się wtedy właściwie u was działo? - wykrztusił Jonathan, starając się skupić na historii, która go teraz w ogóle nie obchodziła. - Nie pytaj. - Stefan machnął ręką. - Ale wracając do ciebie... Zastanów się, stary. - Czyli? - Jonathan znów ścisnął barierkę, papieros dogasał na chodniku kilka metrów pod nimi. - Ty jej tak naprawdę nie znasz. - Czoło Stefana pofałdowało się. - Nie deklaruj niczego, dopóki nie będziesz w stu procentach pewien. 304 Stefan wyszedł, a po chwili zjawił się, trzymając w ręku dwie butelki piwa. Widać było, że tego wieczora nie był sobą, nie zamierzał kręcić się między ludzmi, ani za łatwiać zawodowych interesów. - Monika chce wracać do Polski, to pewnie wiesz - bąknął w końcu, przechylając butelkę do ust. - Martyna mi powiedziała, czujesz? Monika się do mnie nie odzywa od tamtego czasu i dopiero jak wszyscy zaczęli mnie pytać, co ja na to, zorientowałem się, że tylko ja nic nie wiem. Jak ostatni idiota! Wskazał butelką Jonathana i dorzucił: - Nawet miałem żal do ciebie, że mi nie powiedziałeś, ale potem się dowiedziałem, że znowu z nią kręcisz. - Wskazał Andreę, która stała w towarzystwie nieznanego bruneta. Jonathan oderwał się od barierki i niemal przytknął czoło do szyby. - Kto to jest? Stefan poszedł za jego wzrokiem. - No ten, co ma tu trzy laski, a w domu żonę z dziećmi, opowiadałem ci o nim. - Wzruszył ramionami. - Podobno właśnie się rozwodzi. - Znają się z Andreą? - O, tak! - zaczął Stefan i umilkł raptownie. Jonathan odwrócił się do niego. - Coś wiesz. Mów. - W s z y s c y wiedzą. - Stefan miał minę jak złapany na sikaniu psiak. - Chodzą słuchy, że prowadza się z nim od czasu, jak odeszła od Simona. Ale jak go znam, to on za nią latał, zawsze miał na nią ochotę ... Stefan umilkł. Jonathan stał z pochyloną głową, balkon kołysał mu się pod nogami, miał poczucie, że horyzont poszerza się przed nim i poszerza, w końcu przestrzeni 305 zrobiło się za dużo. Czul, że jeszcze chwila i złapie go atak agorafobii. - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Ledwo poznał swój głos. - Bo mówiłeś, że już z nią nie jesteś! Jak gadaliśmy ostatnim razem, twierdziłeś, że złapały cię korzonki i po tym już sobie z nią dałeś spokój, nie pamiętasz? - Kurwa, kurwa... - Jonathan wtulił głowę w dłonie, polskie przekleństwa wydały mu się obce, przeszedł na angielskie. Stefan stał z rozłożonymi bezradnie rękami, w jednej piwo, w drugiej papieros. - Sam miałem na głowie ten bigos z Moniką... Jonathan go nie słyszał, przez głowę przelatywały fragmenty scen, strzępy rozmów, układały się w sekwencje, nagle jasne, logiczne: wyciszony dzwonek w komórce Andrei, rozmowy, które kończyła na schodach, męska golarka jednorazówka leżąca w szafce pod umywalką, którą podobno goliła nogi, chociaż sama kiedyś mówiła, że chodzi na wosk. Poczuł na ramieniu rękę Stefana. - ...ona nic nie wie. - Jonathan wychwycił cztery powtarzające się słowa. - Ona nic jeszcze nie wie, Megi... - Nie mam siły - powiedział Jonathan i zachwiał się nad barierką. Stefan złapał go za podkoszulek, Jonathan wyprostował się i odwrócił. Patrzył teraz przez szybę balkonu na grupkę zebraną wokół Andrei - Rafał zerkał porozumiewawczo na Przemka, ten chował pod nosem uśmieszek, i tylko krzywy Ludwik oraz brunet tokowali niczego nie świadomi, wpatrzeni w Andreę. Jonathan oderwał się od barierki, przez chwilę wyglądał, jakby miał wpaść głową w szybę balkonowych drzwi. - Co ty wyprawiasz? - usłyszał okrzyk Stefana. 306 - Co? - Jonathan patrzył na niego, ale jakby go nie widział. - Nie zrobisz nic głupiego, prawda? Jonathan potrząsał rytmicznie głową, bezskutecznie szukając słów. - Nie - odparł wreszcie. - Ja tylko stąd wypierdalam. W domu nie pozapalał świateł, po ciemku wszedł do du żego pokoju i zwalił się na sofę. Spał w kurtce i butach, bez snów, tak jak mu się zdarzało po ciężkim egzaminie. Kiedy się obudził rano, bał się poruszyć - wszystko w nim było rozsypane. Rozejrzał się. Rośliny podeschły, niewyrzucone śmieci cuchnęły, pod drzwiami walał się stos listów. To na ten stos padł wzrok Andrei, kiedy stanęła w progu jego domu. - Kto cię wpuścił? - zapytał Jonathan. Stał w kuchni, nieumyty, bez kurtki, za to wciąż w butach. - Twoi sąsiedzi. A te drzwi były otwarte. Patrzył na nią, podmalowaną, uczesaną, niewinną, w stanie zwanym błogosławionym. - Stefan nie chciał powiedzieć, co się stało, ale... - Ale ty się domyśliłaś - przerwał jej. Nie zaprosił jej do środka, nie zniósłby, gdyby weszła tu, gdzie stał ich stół, miejsce, przy którym siadywały jego dzieci. - To jeden z twoich ataków zazdrości, tak? - Przyglądała mu się troskliwie, niemal z ciekawością. Już podnosił rękę, żeby gestem kazać jej wyjść, ale ona zaczęła mówić: - Czego ode mnie chcesz? Tylko raz powiedz i będę wreszcie wiedziała. - Spałaś z nim? - To moja sprawa. - To jego dziecko? 307 - Nie, moje - odparła spokojnie. - I czyje jeszcze? Moje? Dłoń Andrei wędruje do brzucha, kładzie się na nim, jak muszla na etażerce. - Nie - mówi wreszcie, wolno i wyraznie. - Chciałam, żeby było twoje, ale ty nie byłeś gotowy. To dziecko moje i Simona. - Nie wierzę ci! - krzyczy Jonathan, zdumiony piskliwym tembrem własnego głosu. - W nic ci nie wierzę, jesteś straszna, straszna... Tak krzyczy, aż uginają się pod nim nogi, obsuwa się na krzesło, a z niego niżej. Nie czuje na włosach dotyku jej ręki, ma wrażenie, jakby drętwiał, to rozpacz tkanek, które tak się martwią, że martwieją. Ona pochyla się nad nim, jednak to nie troska przez nią przemawia. Mówi pytaniami, ale tak pospiesznie, że nie ma czasu dodać do nich znaków zapytania, przez co ich brzmienie wydaje się pozbawione sensu. - Miałam czekać, tak - syczy - ale na co, wiedziałeś, że cię kocham, że chcę mieć z tobą dziecko, czy to nie fair tego chcieć, nie umiem tak jak ty, zalepiać dziur słowami, ja działam, u mnie są czyny, nie widzisz tego, nie widzisz... - Jakie czyny? - Jonathan zakrywa twarz łokciem, okulary przekrzywiają się, podłoga uwiera w żebra. - Takie jak wczoraj?! - O czym ty mówisz? - Andrea chce się nad nim pochylić, żeby lepiej słyszeć, ale brzuch jest zbyt duży, więc prostuje kolana i pyta z góry, głośniej: - O czym? - Zawsze taka będziesz, niewierna, osobna!... Ja cię takiej nie chcę. - To nie o mnie chodzi. - Kręci nad nim głową. - To ta twoja bezwolność. I twoja rodzina... 308 Jonathan podrywa się z podłogi, najpierw na kolana, potem wstaje; teraz góruje nad nią, nieogolony, wymęczony. - Nie, nie, nie - powtarza. - Nie rodzina, nie ja. To ty! Ty jesteś taka, ty taka zawsze będziesz! Boję się ciebie... Ja cię takiej nie chcę. 2 Megi słucha odgłosów Warszawy - wizgów tramwajów, sygnałów karetek, turkotu śmieciarek. Jej miasto... A jednak na pytania kuzynów, czy tęskni, kiwa twierdząco głową bo tęskni, ale za Brukselą. Zagmatwany ten jej patriotyzm lokalny: nie znosi, gdy przyjezdni zle mówią o Warszawie, broni jej, a potem wyjeżdża i o niej nie myśli, zakochana po uszy w Brukseli. Ale teraz ma wrażenie, jakby jej drugie miasto ją zdradza ło. Rośnie w niej złość, kipi, jest nie do opanowania... Megi płacze, matka wchodzi do niej na balkon, gdzie mimo mrozu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|