, Historia mojej twarzy Page Kathy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Proste sylaby niosły ze sobą dodatkowe uczucia, wykraczające poza dające się
nazwać fakty: że uścisk małej rączki na palcu zdawał się nawet silniejszy niż
Marka, gdy był mały; ze podobnie jak Mark była dużym niemowlęciem i ze jej
okrągłe oczka, kiedy akurat była w nastroju, by patrzeć, spoglądały szczególnie
bystro, i że miała zaczątki brwi, wysklepionych wysoko jak u Barbary czy
również u Marka; ze głośno i stanowczo dopominała się mleka i często
pochrapywała w nocy - dlatego właśnie, jak tylko zaczęła przesypiać cztery
godziny pod rząd, postawili jej łóżeczko po drugiej stronie półpiętra, w sypialni
z tyłu domu. Ale doprawdy nie było żadnych oznak które by wskazywały, ze w
pewną wtorkową noc nad ranem po prostu przestanie oddychać, zostawiając za
sobą straszliwą ciszę która zbudziła Barbarę, aż się zerwała i usiadła na łóżku
nasłuchując, po czym pognała przez półpiętro, dwanaście stopni. %7ładnych
oznak. %7ładnych oznak, że jej płuca nie wykształciły się właściwie, żadnych
oznak, ze nie będzie najzwyczajniej w świecie rosnąc i stawać się sobą ani też,
już w najmniejszym stopniu, ze będzie, jak się okazało, ostatnim dzieckiem
Barbary. Em, kim była, kim mogła być. Urodzona w maju, zmarła we wrześniu,
odeszła.
Barbara stała przez chwilę, aż jej oczy obeschły. Talerze z jedzeniem
nakryto ściereczkami. W powietrzu unosił się zapach chleba i jajek na twardo.
Większość pomocników znikła. Miała się już stamtąd zabierać, kiedy zawołała
ją Anna Herrick:
- Czy byłabyś tak miła i pokroiła ciasta, każde na szesnaście kawałków?
Póznym popołudniem pokazuje mi w zwolnionym tempie, jak nabrać
oczko na drut, przerobić, spuścić. Najważniejsze, żeby włóczka przesuwała się
miarowo pod palcami, nie powinno się jej pozwolić spaść z drutu, nie należy
szarpać ani za bardzo się na nią patrzeć, posuwać się z robótką na wyczucie,
półświadomie, śledząc kolejne rządki. W ten sposób jest równomiernie
naciągnięta i wy chodzą równe brzegi, co ma znaczenie zarówno w przypadku
kilkunastocentymetrowego kwadracika koca, jal(i swetra. Ktoś, kto dostanie taki
koc, może nie zauważyć pofalowanych brzegów, ale tak naprawdę nie da się
tego całkiem wykluczyć, i nie ma powodu, żeby ten ktoś dostawał coś nie
pierwszej jakości.
- Barbaro - przerywam - czy mogę o coś spytać?
- Ale o co? Hm, raczej nie - mówi - wolałabym nie, słonko, nie teraz.
- Dobrze - odpowiadam. Chciałam się dowiedzieć, kto zrobił zdjęcie tej
zmarłej małej dziewczynki, ale to może poczekać.
- Nie ma sprawy - dodaję. Biały rozpinany sweter, który właśnie zaczęła
dziergać, będzie dla mnie, jeśli tylko zechcę.
- Nawet bardzo! - mówię, dwa rządki mam już gotowe, pochylam się nad
drutami, w cieniu na moich kolanach leży przerazliwie różowa włóczka.
Pózniej John się myje, używając ręcznika i jasnobłękitnej plastikowej
miedniczki na stoliku ustawionym koło przyczepy.  Co ja takiego narobiłam? ,
myśli ona, patrząc, jak on zamacza ręcznik, wykręca, przeciera nim szyję, skórę
za uszami, słuchając jednocześnie sprawozdania z całego dnia.
Mark zdobył na sam koniec pięćdziesiąt punktów. Teraz poszedł w jakieś
ciche miejsce, żeby rozważać jutrzejszy tekst, informuje John żonę.
Natalie pomaga przy kolacji, mówi ona.
John wylewa wodę, wyżyma ręcznik, ściąga następny, żółty, który suszył
się nad drzwiami. Co za afera z tym porankiem, mówi, uśmiechając się do
siedzącej nieopodal Barbary. Szybko się opala; jej włosy są mniej starannie
uczesane niż zwykle, ma na sobie prostą bluzkę na co dzień, podeszwy jej
bosych stóp pokrywa brud. Odwzajemnia jego uśmiech, jak zawsze. Może jest
to nieco blady uśmiech, ale John z pewnością nie wyczuwa, że jego żona
zmieniła się od rana: że gdy spogląda na niego, zadaje sobie pytanie, który z
niewłaściwych czynów, jakich się dopuściła, uznałby za najcięższy, gdyby tylko
o nich wiedział...
Podchodzi do niej, kuca na ziemi przy krześle, całuje ją po udach,
nadstawia jej włosy i kark do pogłaskania. Może by weszli do środka?,
proponuje.
Kiedy rozkłada łóżko polowe, ona zaciąga zasłonki, zamyka drzwi na
zasuwkę, wyskakuje z sukienki i wiesza ją na przybitym do drzwi haczyku. Leżą
przy sobie półnadzy na kapach, pieszczą i całują odsłonięte części swych ciał.
- Kocham cię, John - mówi mu. Delikatnie gryzie go, tak jak on lubi, w
muskuł między ramionami i karkiem. Całują się w usta, ona silnie przyciska
swoje wargi do jego, niemal do bólu, wpycha mu głęboko język; przywiera do
niego całym ciałem. Ale kiedy jest już nagi i zabiera się do ściągania jej stanika
i majtek, ona kręci głową, nagle odrywa się od niego i leży parę centymetrów
dalej, patrząc na niego, jakby widziała go pierwszy lub ostatni raz w życiu. W
przyczepie zapada teraz absolutna cisza, słychać tylko ich oddechy, i on musi
już dostrzec, że coś uległo zmianie.
- Co się dzieje? - pyta. Ona patrzy, jak on obserwuje jej ciało, które
powoli się wzdryga, i czuje, jak jej wilgotną skórę ogarnia chłód.
 Jakie to głupie - myśli - tyle zastanawiania, podczas gdy kiedyś tego w
ogóle nie było, tylko zakazana czynność spełniana tak, jakby liczyło się
wówczas tylko to, w całkowitym oderwaniu od reszty życia. Jakie to głupie,
odczuwać coś takiego, teraz, po tylu latach .
Zanim ją wyjawiła, tajemnica niemal spokojnie spoczywała w jej
wnętrzu. Tkwiła w niej i Barbara mogła ją nawiedzać, z należytą ostrożnością,
kiedy tylko chciała. Teraz tajemnica stawia jej opór; próbuje jej narzucać, co ma
robić. Stawia sprawę jasno: od tej pory za nieposłuszeństwo płaci się cenę.
 Czego najbardziej pragnę? - zastanawia się Barbara. - Co się zdarzy - dajmy na
to, gdy ja...
- John - mówi miękko.
- Tak? - jego oczy rozbłyskują w półmroku. Sięga po jego rękę. W
maleńkim pomieszczeniu nastaje pokój; ona nie chce go burzyć.
Słońce zachodzi za wzgórzami, tworząc przeciągający się i imponujący
spektakl. Nosimy dywaniki, poduszki i znowu idziemy na pole nad strumieniem.
Pomagam podawać jedzenie i sprzątać stoły. Wśród społeczności krąży petycja
w sprawie paszportów, przyczepiona do grubej tekturki i zaopatrzona w
długopis. Barbara przygląda się Johnowi, jak próbuje długopisu w rogu strony,
podpisuje, po czym starannie kaligrafuje nazwisko, zawód i adres. Sama pisze
swe imię szybko, pospiesznymi okrągłymi literkami pod jego drobną, lecz
doskonałą kursywą.
- Już pięć stron! - mówi pogodnie Barbara, wrę czając tabliczkę Peterowi
Andertonowi, żeby potrzymał ją dla swej matki Elsbeth, która ma usta
wypchane jabłkiem i ręce zajęte filiżankami ułożonymi jedna na drugiej. - Musi
być ponad sto.
Chłopiec, za którym stoi jak cień jego brat blizniak, napotyka moje
spojrzenie i puszcza do mnie oko. Pyta następnie z poważną miną, udając
gorliwą ciekawość:
- Jak państwo sądzą, co postanowi nasz rząd? Zrobią nam na złość czy
zerwą z ONZ?
Mark momentalnie podnosi wzrok znad swojej książki. Nie chodzi o to,
upiera się gniewnie John, przemawiając do obróconych tyłem blizniaków, co oni
zrobią, tylko co my zrobimy.
- Chyba to rozumiecie? Mówię do was - woła za blizniakami, którzy
znikają w półmroku. Społeczność się już ucisza w oczekiwaniu na muzykę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl