, King Stephen Skazani na Shawshank 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I rzeczywiście dokładnie tak zrobił  co Norton miał odkryć za kilka sekund.
 Zwiństwo!  warknął i gwałtownym szarpnięciem zerwał plakat ze ściany.
Odsłaniając czarny otwór wybity w betonie pod zdjęciem.
Gonyar nie chciał tam wejść.
Norton polecił mu  Boże, chyba w całym więzieniu było słychać, jak Norton nakazał
Gonyarowi, żeby tam wszedł  a on odmówił, bez ogródek.
 Wylecisz za to z roboty!  wrzasnął Norton. Histeryzował niczym stara baba.
Zupełnie mu odbiło. Poczerwieniał jak burak, a na czole wyszły mu dwie grube, pulsujące
żyły.  Możesz na to liczyć, ty... ty Francuzie! Wylecisz z roboty i postaram się, żebyś nigdy
nie dostał innej pracy w żadnym więzieniu Nowej Anglii!
Gonyar w milczeniu podał Nortonowi swój służbowy pistolet, kolbą do przodu. Miał
dość. Został dwie godziny po swojej zmianie, prawie trzy i miał dosyć. Wydawało się, że
ucieczka Andy'ego przeważyła szalę, pogrążając Nortona w otchłani szaleństwa, które od
dawna czyhało na jego duszę... tej nocy naprawdę oszalał.
Oczywiście, nie jestem ekspertem od ludzkich dusz. Jednak wiem, że tego wieczoru,
gdy ostatnie promienie słońca gasły na zimowym niebie, utarczki Nortona z Gonyarem
słuchało dwudziestu sześciu skazańców, samych długoterminowych twardzieli, którzy
widzieli wielu dyrektorów, słabych i nieugiętych. Wszyscy wiedzieliśmy, że dyrektor Samuel
Norton właśnie przekroczył coś, co inżynierowie określają jako  punkt krytyczny".
Na Boga, miałem wrażenie, że słyszę śmiech Andy'ego Dufresnego.
Norton w końcu posłał jednego chudzielca z nocnej zmiany do otworu znalezionego za
plakatem Lindy Ronstadt. Chudy strażnik nazywał się Rory Tremont i nie należał do
szczególnie inteligentnych. Pewnie myślał, że dostanie Brązową Gwiazdę albo coś takiego.
Okazało się, że Norton miał szczęście, posyłając kogoś o wzroście i budowie ciała Andy'ego;
gdyby wszedł tam ktoś z wielkim tyłkiem  a przeważnie tacy są strażnicy  jest jasne jak
słońce na niebie, że utknąłby tam... i pewnie pozostał na zawsze.
Tremont wszedł tam z silną latarką na sześć baterii, owiązany w pasie nylonową liną,
którą ktoś znalazł w bagażniku samochodu. Do tej pory Gonyar, który postanowił nie
odchodzić z pracy i chyba jako jedyny potrafił jeszcze trzezwo myśleć, postarał się o plany.
Dobrze wiedziałem, co na nich zobaczył  ścianę wyglądającą w przekroju jak kanapka. Mur
liczył dziesięć stóp grubości. Warstwa zewnętrzna i wewnętrzna miały po cztery stopy. W
środku była dwustopowa przestrzeń na rury i to było sedno sprawy... w niejednym znaczeniu
tego słowa.
Z otworu dobiegł głos Tremonta, głuchy i zduszony.
 Coś tu strasznie śmierdzi, panie dyrektorze.
 Nieważne! Idz dalej.
Nogi Tremonta wsunęły się w otwór. Po chwili jego stopy również tam zniknęły.
Zwiatło słabo migotało w dziurze.
 Panie dyrektorze, śmierdzi naprawdę paskudnie.
 Nieważne, mówię!  krzyknął Norton.
Z głębi nadleciał żałosny głos Tremonta:
 Zmierdzi gównem. O Boże, to jest to, to gówno, o mój Boże, zabierzcie mnie stąd,
zaraz rzygnę, o gówno, to gówno, o mój Booo...!
A potem charakterystyczny dzwięk świadczący o tym, że Rory Tremont zwrócił ostatnie
posiłki.
No, miałem dość. Nie mogłem już wytrzymać. Wydarzenia tego dnia  nie, całych
trzydziestu lat  nagle stanęły mi przed oczami i zacząłem śmiać się do rozpuku, jak nie
śmiałem się, od kiedy przestałem być wolnym człowiekiem! Dobry Boże, co za wspaniałe
uczucie!
 Zabierzcie go stąd!  wrzeszczał dyrektor Norton, a ja śmiałem się tak serdecznie,
że nawet nie wiedziałem, czy mówi o mnie, czy o Tremoncie. Po prostu ryczałem ze śmiechu,
majtałem nogami i trzymałem się za brzuch. Nie mógłbym przestać, nawet gdyby Norton
zagroził, że zastrzeli mnie na miejscu.  Zabierzcie go!
No cóż, przyjaciele i sąsiedzi, to mnie zabrali. Prosto do karceru, gdzie zostałem przez
piętnaście dni. Długo. Ilekroć jednak pomyślałem o biednym, starym, niezbyt bystrym Rorym
Tremoncie ryczącym  o gówno, to gówno", a potem o Andym jadącym na południe w nowym
samochodzie i garniturze, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Przez te piętnaście dni
ani na chwilę nie opuszczał mnie dobry humor. Może dlatego, że duchem byłem z Andym
Dufresnem, który przeszedł przez to gówno i wyszedł za murami; z Andym jadącym w
kierunku Pacyfiku.
O reszcie wydarzeń owej nocy słyszałem z półtuzina różnych ust. Nie było wiele do
opowiadania. Widocznie Rory Tremont uznał, że straciwszy obiad i kolację nie ma już nic do
stracenia, ponieważ poszedł dalej. Nie groziło mu, że spadnie do szybu na rury miedzy ścianą
zewnętrzną a wewnętrzną; było tam tak ciasno, że Tremont musiał się przeciskać. Powiedział
pózniej, że ledwie mógł oddychać i zrozumiał, jak to jest być pogrzebanym żywcem.
Na dnie szybu znalazł główny kolektor ścieków z czternastu toalet oddziału piątego 
fajansową rurę położoną tam trzydzieści trzy lata wcześniej. Była rozbita. Obok poszarpanego
otworu Tremont znalazł młotek skalny Andy'ego.
Andy wydostał się na wolność, ale nie przyszło mu to łatwo.
Rura była jeszcze węższa niż szyb, którym opuścił się tam Tremont. Rory Tremont nie
wszedł do niej i o ile wiem, nikt inny też tego nie zrobił. Musiało tam potwornie śmierdzieć.
Tremont opowiadał pózniej, że kiedy oglądał otwór i młotek, z dziury wyskoczył szczur
wielkości cocker-spaniela. Strażnik wrócił na górę szybciej, niż zszedł.
Andy wszedł do tej rury. Może wiedział, że prowadziła do strumienia pięćset jardów za
murami więzienia, przy bagnie po zachodniej stronie. Sądzę, że wiedział. Plany więzienia
znajdowały się w budynku administracji i Andy mógł znalezć sposób, żeby na nie spojrzeć.
Był metodycznym facetem. Dowiedział się lub zobaczył, że ta rura biegnąca z oddziału
piątego była ostatnią w Shawshank nie podłączoną do nowej oczyszczalni, i wiedział, że musi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl